sobota, 13 października 2012

Whisky dla aniołów



Whisky szansą na lepsze życie
Ken Loach zaskoczył wszystkich filmem „Szukając Eryka”, w którym przełamał swoje dotychczasowe zwyczaje i opowiedział historię optymistyczną, nieco wesołą. W swoim kolejnym dziele, komedii uznanej za rewelację ostatniego festiwalu w Cannes – „Whisky dla aniołów” – idzie o krok dalej, tworząc ciepłą, optymistyczną hybrydę komedii, dramatu i nietypowego heist movie.
Po raz kolejny Loach zajmuje się ludźmi z nizin społecznych. Skupia się na grupce biednych mieszkańców Edynburga, którzy zostają skazani na roboty społeczne za różne występki. Wyraźnie najważniejszym bohaterem jest Robbie (Paul Brannigan), który lawiruje pomiędzy społecznymi degeneratami, a ładną narzeczoną Leonie (Siobhan Reilly), oferującą mu możliwość życiowego przełamania, założenia rodziny. To jemu Loach poświęca najwięcej ekranowego czasu. Jest postacią najpełniej przedstawioną, z bogatym niejednoznacznym charakterem. Łączy w sobie prymitywne instynkty człowieka ulicy z pragnieniem dobra i zmiany. Nie jest wybielony, widzimy jego występki, chamskie i kretyńskie zachowania. W efekcie otrzymujemy obraz człowieka na granicy. Niełatwo go polubić, ale łatwo uwierzyć, że jest człowiekiem prawdziwym, z krwi i kości.
Pozostali bohaterowie stanowią jedynie (skądinąd pełne humoru) tło dla działań i życia Robbie’ego. Zarówno wspaniałomyślny Harry (John Henshaw), jak i urocza Leonie, czy grupa przyjaciół Robbie’ego, pojawiają się tylko, gdy mają jakiś wpływ na jego losy i wybory.
Oczywiście bardzo ważnym „bohaterem” filmu jest również sama whisky. Trunek, bez którego chyba nikt nie potrafiłby sobie wyobrazić Szkocji, jest dla bohaterów ze społecznego marginesu zupełnie nieznany. Gdy się pojawia, fascynuje ich i daje szansę na odmienienie życia. Wieść o niezwykle drogiej whisky, która zostanie sprzedana na licytacji w północnej Szkocji, rodzi w umysłach bohaterów nadzieję na szybki i łatwy zysk. Whisky to już nie tylko alkohol, ale i swoisty bilet na pociąg do lepszego świata. Ten alkohol (wiem, że zabrzmi to dziwnie) to symbol szansy, jednej na milion, z której grzechem byłoby nie skorzystać.
Scenarzysta Paul Laverty, stały współpracownik autora „Polaka potrzebnego od zaraz”, napisał jeden z najlepszych tekstów sezonu. Zgrabnie łączy różne gatunki filmowe, bezbłędnie pisze dialogi.
 „Whisky dla aniołów” to inteligentnie rozłożone akcenty i niegłupia myśl przewodnia. Przyjemne kino na ponurą jesień. A popatrz… za oknem akurat świeci słońce.

- Alek Kowalski

wtorek, 9 października 2012

Free Zone



 Trzy kobiety w samochodzie
Naród żydowski ze swoistością, niezwykłą historią od zawsze fascynował i inspirował twórców także filmowych.
Powstawały jednak najczęściej filmy mocno schematyczne, zachowawcze, unikające najtrudniejszych kwestii. Bogate tło techniczne przysłaniało to, co można by opowiedzieć o Żydach. Najczęściej opowiadane historie ograniczały się do tragicznego problemu holocaustu i traumy drugiej wojny światowej. Tym bardziej obraz taki jak „Free zone” może zachwycić.
Film zaczyna dosyć długa sekwencja płaczącej młodej kobiety, to Rebecca (Natalie Portman), Amerykanka pochodzenia żydowskiego, która właśnie uciekła od narzeczonego. Los chciał, że wbiegła do taksówki Hanny (Hana Laszlo). Chce jechać jak najdalej, gdziekolwiek, tam gdzie jedzie kierowca. Kobiety wyruszają w podróż do „wolnej strefy”, miejsca, gdzie spotykają się Żydzi z Palestyńczykami i załatwiają swoje interesy. Do podróży dołączy w pewnej chwili Palestynka Leila, próbująca pomóc Hannie w jej biznesach. Niezwykła podróż pozwoli widzowi poznać wszystkie trzy kobiety i punkt widzenia każdej z nich.     
Amos Giati, reżyser filmu i współscenarzysta, stworzył klasyczne kino drogi. Gatunek, który wydobywa pewne prawdy o ludzkiej naturze. We „Free zone” spotykają się trzy zupełnie różne bohaterki. Hanna ma w sobie cechy „stereotypowego” Żyda. Prowadzi taksówkę, ale na boku dorabia sobie w innym zawodzie. Wraz z rodziną handluje pancernymi samochodami. Kuriozalne w tej sytuacji jest to, że samochody sprzedaje Palestyńczykom. Wytrwale twierdzi jednocześnie, że nienawidzi wojny, gardzi nią, broniąc przy tym swojej postawy słowami „jakoś trzeba żyć”. Kobieta wyznaje wyższość narodu wybranego, w jednej z rozmów z Rebeccą wytyka jej nie-żydowskie pochodzenie ojca i odbiera możliwość bycia prawdziwą Żydówką. Prezentuje naród zamknięty, trudny i charakterny.
Palestynę symbolizuje Leila. To z nią biznesy prowadzi Hanna. Podchodzi do Żydówki z chłodną rezerwą, niechęcią i podejrzliwością. Nie znosi wywyższania się Hanny. Od pierwszej chwili, kiedy kobiety się spotykają, czuje się wzmagające napięcie. To jak oczekiwanie na wybuch bomby zegarowej, wiemy, że eksplozja nastąpi, nie wiemy tylko, kiedy. Powodem kłótni są oczywiście pieniądze.
Paradoksalnie najciekawszą postacią w filmie jest Rebecca, kobieta właściwie bez narodowości i osobowości. To pozwala jej być bezstronnym obserwatorem. Jej opinie i reakcje na otaczającą rzeczywistość będą najciekawsze w całym filmie. Po rozstaniu z narzeczonym chce odnaleźć sens życia. Ma nadzieję odszukać go w krainie swoich przodków, Izraelu. W finale młodą kobietę czeka ogromne rozczarowanie, zostaje odepchnięta. Przypomina główną bohaterkę świetnej powieści „Kiedy żyłam w nowych czasach”. Polecam ją każdemu, kto bardziej interesuje się narodem żydowskim.
Atutem „Free zone” są oszczędnie użyte środki wyrazu, dzięki czemu nic nie zakłóca odbioru treści. Scenariusz opiera się na długich luźnych i swobodnych rozmowach, sprawiających  wrażenie improwizowanych. Sposób mówienia, gestykulacja i mimika bohaterek kreują duszną atmosferę filmu. Dopełnia ją klaustrofobiczne wnętrze brudnego samochodu, w którym rozgrywa się prawie cały film, w którym padają wzajemne oskarżenia, ujawnia się wiele nienawiści, ukrytej pod powierzchowną grzecznością i sztucznymi uprzejmościami. Długie i surowe ujęcia tworzą jedyny w swoim rodzaju styl filmu. Zaglądamy do samochodu bohaterek przez brudne szyby. Reżyser niczego nam nie ułatwia, nie „poprawia”, nie upraszcza. Świetne piosenki utrzymane w żydowskim klimacie dopełniają specyfiki „Free zone”. Wszystko układa się w niebanalny, indywidualny obraz.
Spoiler!!!!!!!
Jest w filmie kontrapunkt, pojawia się wydarzenie, które zawiesza cały nakreślony kontekst polityczno-narodowościowy. Palestynka dramatycznie poszukuje zaginionego dziecka. Jej towarzyszki w jednej chwili wyzbywają się swoich narodowości, wszystkie są kobietami, matkami. Równość i człowieczeństwo nie wypełnia jednak finału.
Kiedy bohaterki dojeżdżają do tytułowej wolnej strefy (kolejna symbolika), znów zaczynają  kłócić się o pieniądze. Gitai brutalnie odbiera widzom wiarę w rozwiązanie konfliktu. Czy mamy więc do czynienia z sytuacją beznadziejną? Przecież kobiety tyle razem przeszły, tyle dla siebie zrobiły, a jednak wygrywają ukryte w nich głęboko różnice. Rozczarowana  Rebecca ucieka, czy i my mamy uciec? Czy mamy pozostawić Palestyńczyków i Żydów samym sobie? Czy konflikt między nimi będzie trwał w nieskończoność, tak jak ostatnia scena (niezwykle przemyślana), której nie przerywają napisy końcowe? 

- Łukasz Kowalski