poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Spring Breakers

 Seks, dragi, dubstep.
Spring Breakers” rozpoczyna scena wielkiej imprezy na plaży. Setki młodych ludzi oddają się niezobowiązującej zabawie, zapominają o bożym świecie. Trwa wiosenna przerwa w zajęciach i tysiące turystów rusza na Florydę, by oderwać się od rzeczywistości, dać upust emocjom, wyluzować się, zrelaksować, poczuć wszystkie przyjemności rozpusty. O tym, by znaleźć się wśród nich marzą cztery dziewczyny – Faith (Selena Gomez), Candy (Vanessa Hudgens), Brit (Ashley Benson), Cotty (Rachel Korine) – lecz nie stać ich na wyjazd. Bohaterki nie zamierzają jednak rezygnować z wymarzonej podróży. Uzbrojone w młotek i pistolet na wodę rabują miejscowy bar i zgarniają potrzebne pieniądze. Trafiają do raju. Na Florydzie piją, wciągają kreski, bawią się do upadłego w roznegliżowanym tłumie. Niestety nic nie trwa wiecznie. Problem w tym, że taki stan rzeczy nie podoba się dziewczynom. W tym zakresie oferuje im pomoc niespełniony raper, lokalny biały gangster Alien (James Franco). 
Harmony Korine zabiera swoje nastoletnie bohaterki w niesamowitą podróż - z rzeczywistości uciekają w beztroski, pełen pięknych młodych ludzi świat marzeń znany im z MTV. Niczym w grze komputerowej, pokonują kolejne poziomy i pędzą ku ostatecznemu spełnieniu. Słabsze z bohaterek przegrywają, nie dotrzymują kroku, wymiękają. Tylko części z czwórki przyjaciółek uda się dotrzeć do serca rozkoszy.
Realizm i w ogóle rzeczywistość szeroko pojęta są niejednoznaczne. „Spring Breakers” nie próbuje być realistyczną historią o pustych nastolatkach, nie chce udawać reportażu, czy dokumentu. To fantazja, oderwanie od rzeczywistości, próba ukazania stanu umysłu współczesnej młodzieży. Reżyser formuje swoją wizję na wzór teledysku, mówi językiem popkultury. Opowieść ma swoje zwrotki i refreny, dominuje pulsująca muzyka elektroniczna i dubstep. Dialogi oddają głos rozwiązaniom formalnym i muzyce. Kolorystyka zmienia się wraz z rozwojem wydarzeń, z czasem uciekając ze słonecznych barw instagramowych ku mrocznej, dość przetworzonej stylistyce filmów gangsterskich.
Ale „Spring Breakers” to nie tylko „Jądro ciemności” w oparach młodzieżowych marzeń. To nieokiełznany żywioł, kino niespotykane, nietypowe. Wielokrotnie zachwiana chronologia, głównie w na małych przedziałach czasowych, niespiesznie prowadzona akcja, ta nieustannie pulsująca muzyka i wciąż powracające dźwięki oraz głosy zza kadru nadają dziełu Korine'a specjalny wymiar. Z filmu przeobraża się w pewnego rodzaju mistyczny trans, hipnotyzującą sesję dziwnej religii. Czy w ten sposób stawia znak równości między popkulturą a religią? A może sugeruje tryumf popkultury nad ludzką duchowością?
Bo tak naprawdę to popkultura pozostaje głównym bohaterem „Spring Breakers”. Bohaterki nie bez powodu powracają do starszych piosenek Britney Spears – znanej z pozornej niewinności, stanowiącej seksualną pokusę. Wszystkie cztery bohaterki są do niej w dużej mierze wprost fizycznie podobne, a w rolach głównych widzimy jej współczesne odpowiedniczki – Selenę Gomez i Vanessę Hudgens – które prosto z familijnych filmów Disney Channel wskakują w ciasne bikini. Koniec niewinności? Obok czterech „niewinnych” widzimy momentami sympatycznego, momentami strasznego Jamesa Franco, którego rola to prawdziwie popisowo wykonana karykatura gangsterów z hip-hopowych teledysków.
Spring Breakers” to świetnie skomponowana popowo-hip-hopowo-dubstepowa piosenka, w której Korine celnie kpi z elementów kultury masowej i bezbłędnie diagnozuje stan umysłu, marzenia młodych ludzi. Prowadzi swoje bohaterki do samego końca drogi, gdzie czeka na nie spełnienie wszystkich marzeń, zrodzonych z ich prawdziwej religii - popkultury. Tylko dlaczego z czasem z ust bohaterek zaczyna znikać uśmiech?

- Alek Kowalski