1. Tom
To zdecydowanie rok Xaviera
Dolana, młody twórca z Kanady zamyka usta wszystkim tym, którzy nazywali go
przejściową ciekawostką. „Tom” to pierwszy tak w pełni świadomy film Dolana.
Thriller, który wciąga i nie pozwala oderwać oczu. Reżyser ma też wyczucie, co
do aktorów, Pierre-Yves Cardinal buduje tu jedną z najciekawszych postaci,
jakie przyszło mi oglądać w tym roku na ekranie. Znowu w głównej roli możemy
też zobaczyć samego Xaviera, który też świetnie daje sobie radę jako aktor. (Łukasz)
Porównania do
filmów Hitchcocka nie są przypadkowe. Dolan stworzył film trzymający w
napięciu, jakże inny od stylistycznych fantazji, którymi nas do tej pory
karmił. O ile nie uważam tego tytułu za najlepszy film roku to zdecydowanie
polecam jako swoistą zachętę do obejrzenia Dolana. Poprzednie filmy oczywiście
miały niemałą wartość, ale odrzucały narcyzmem reżysera i aktora. A Dolana
poznać warto, bo może niedługo wyrosnąć na największą postać reżyserki na
świecie. (Alek)
Estoński kandydat do Oscara może
stworzyć naszej „Idzie” konkretny problem. Wszystko dlatego, że to obraz
niezwykle inteligentny a przy okazji bardzo prosty. Zaza Urushadze opowiada o
wojnie w nowy sposób, uosabiając walczące grupy w dwóch prostych żołnierzach, którzy
znaleźli się na „Ziemi neutralnej”. Przyglądając się bohaterom w tak
ekstremalnych warunkach wyciąga ciekawe i bardzo optymistyczne wnioski. (Łukasz)
Nie wiem, czy
ktoś zwrócił na to uwagę, ale w tym roku dwa filmy nominowane do Złotego Globa
w kategorii najlepszy film nieanglojęzyczny - "Ida" i właśnie
"Mandarynki" - podbijały Warszawski Festiwal Filmowy w 2013 roku. To
tak w ramach ciekawostki. "Mandarynki" to bardzo prosty, ale w swej prostocie
dosłowny i wystarczająco wymowny traktat na temat wojny.
(Alek)
David Fincher potwierdził, że
jest absolutnym królem filmowych kryminałów. „Zaginiona dziewczyna” nie tylko
wciąga swym wątkiem zaginięcia głównej bohaterki, ale też niezwykle ciekawa
batalią między Nickiem a resztą Ameryki. Rosamund Pike kradnie absolutnie film,
a w marcu prawdopodobnie powalczy o Oscara, ale jest to też życiowa rola Bena
Afflecka. (Łukasz)
David Fincher
znowu robi kapitalną robotę, udowadniając klasę po raz kolejny. „Zaginiona
dziewczyna” to bodajże najbardziej igrający z widzem film roku w Hollywood,
pełen zwrotów akcji, z pomysłową narracją. Ciekawe są również tematy, których
dotyka reżyser „Siedem”. W swoim najnowszym filmie dotyka problemu mediów,
buduje ciekawe studium rozpadu związku. A sam Fincher imponuje reżysersko – ale
czy może być inaczej, jeśli takie tuzy aktorstwa jak Ben Affleck, Emily
Ratajkowski i Tyler Perry grają naprawdę na bardzo dobrym poziomie? Na deser
kapitalna Rosamund Pike. (Alek)
4. Wilk z Wall Street
Ten film to nie tylko 3 godziny
ostrego melanżu, ale też wejście w okrutny świat Wall Street. Bo bez wątpienia,
to właśnie ten świat zniszczył Jordana Belforta. Szkoda, że większość z widzów
widzi w tym łatwą i przyjemną komedię, ja widzę tu prawdziwy dramat. Dodatkowo
Leonardo DiCaprio w życiowej formie (bez Oscara, ale z nagrodą OBF ;) ) i kilka
naprawdę znakomitych scen, które sprawiają, że „Wilk z Wall Street” stanie się
filmem kultowym. (Łukasz)
W moich oczach
film roku. Jedna z najlepszych, jeśli nie najlepsza rola Leonardo DiCaprio i
również jeden z najlepszych filmów Martina Scorsese, który udowadnia, że
reżyser może być świeży nawet po siedemdziesiątce. Jego „Wilk z Wall Street” to
nie tylko niegrzeczny festiwal hedonizmu, czy kolejny upadek mitu american
dream. To także obraz zdeprawowanej chciwością i pragnieniem zysku grupy
społecznej, a może i ludzi w ogóle? (Alek)
5. Ona
Bez wątpienia najsmutniejszy film
roku. Spike Jonze pisze przepiękną historię o samotności, dodając od siebie
refleksję nad kierunkiem, w którym podąża nasz świat. W jego wizji świata
człowiek sam zmusza się do samotności, wyobcowując się z otoczenia. Nic nie
jest prawdziwe, nic nie jest proste, a otwieramy się jedynie przed głosem,
który płynie z małego urządzenia. (Łukasz)
Najnowszy film
Spike'a Jonze'a to zdecydowanie najciekawsza wizja przyszłości w kinie
kończącego się roku. W „Ona” tworzy film o człowieku nowoczesnym, który w
obliczu technologicznych nowinek nie potrafi odnaleźć drugiego człowieka.
Theodore – grany przez Joaquina Phoenixa - to szaraczek przyszłości, kolejne
stadium naszego rozwoju. Jego miłość, która – wydaje mu się – łączy go z
programem operacyjnym, mówiącym głosem Scarlett Johansson to de facto
egoistyczna potrzeba samozadowolenia. (Alek)
6. Grand Budapest
Hotel
Zwariowany Świat Wesa Andersona
kolejny raz mnie porwał, całkowicie. Przeuroczy obrazek, z zabawną historią,
świetną scenografią, kostiumami i kreacjami aktorskimi. Reżyser czerpie
garściami z tego, co oferuje mu kino, przerabiając je tak, że we wszystkim po
prostu wyczuwa się podpis Andersona. Dzięki ironicznemu poczuciu humoru możemy
też poczuć nostalgię ciągnącą się za filmem, opowieść o świecie, który przepadł
na zawsze. (Łukasz)
Urocze. Filmy
Wesa Andersona, z charakterystyczną pastelową paletą barw i z pięknymi,
dopieszczonymi kadrami to wizualne łakocie dla wszystkich kinomanów. „Grand
Budapest Hotel” to chyba najlepszy film reżysera. Świetna obsada, na czele z
Ralphem Fiennes'em i całą plejadą gwiazd na drugim planie oraz wciągająca
opowieść o hotelu. Pozycja obowiązkowa. (Alek)
7. Wolny Strzelec
Dan Gilroy w Hollywood od dawno słynie,
jako świetny scenarzysta, jednak w roli reżysera debiutował w tym roku „Wolnym
Strzelcem”. Porusza ciekawą dyskusję, stając w opozycji do dzisiejszych mediów
i „korposekty”. Intrygująca historia i świetna rola Gyllenhaala sprawiają, że
film to nie kolejny zwykły thriller, ale poruszająca refleksja nad światem
mediów i ich wpływem na ludzi. Jake jest poruszający w swojej kreacji, przez
wielu określana jako „najlepsza w karierze”. (Łukasz)
Debiut
reżyserski scenarzysty Bourne'a. Dynamiczny, drapieżny, niepokojący. Jake
Gyllenhaal w roli życia. Dan Gilroy serwuje nam wypełniony akcją traktat o
etyce mediów, miażdży mit american dream i ośmiesza jakże popularną ostatnio
korporacyjną mowę. Wszystko podane idealnie, a popisy aktorskie Gyllenhaala
godne każdej nagrody. (Alek)
8. Oh, boy!
Kolejny wielki sukces minimalizmu
i prostoty! Kto by pomyślał, że to niemiecki „Oh, Boy!” okaże się najlepszą
komedią roku? Niewymuszony, subtelny, przepiękny. A do tego przenikliwy w swych
rozważaniach nad istotą ludzkiego istnienia. Brutalnie przypomina, że człowiek
to tylko mała cząsteczka wielkiego wszechświata. A przecież każdy z nas chce
być tak ważny. Najmocniejszą stroną filmu jest jego bohater, świetnie napisany
i zagrany. Reżyser nie zmusza nas do polubienia Nika (chociaż trudno oprzeć się
jego neurotycznemu urokowi), nie usprawiedliwia postawy chłopca. Jedynie chce,
by widz dał się porwać, oprowadzić po smutnym świecie i przepięknym Berlinie. (Łukasz)
9. Mama
Kolejny wielki sukces Xaviera
Dolana, potwierdzający jedynie rozwijająca się dojrzałość reżyserską
Kanadyjczyka. „Mama” nawiązuje do pierwszego obrazu Dolana „Zabiłem swoją
matkę”, jednak tym razem nie mamy do czynienia roszczeniową postawą hipsterskiego
młodzieniaszka. To pewnego rodzaju rozgrzeszenie rodzicielki (w której roli
kolejny raz widzimy znakomitą Annę Dorval) z wszelkich win. To także niezwykle
ciepła opowieść o miłości i nadziei, ubrano w popkulturowe klisze, które w
przedziwny sposób stały się artystyczną mozaiką. Takie rzeczy potrafi robić
dziś tylko Xavier Dolan. Celine Dion, Dido czy Lana Del Rey, których piosenki
wykorzystuje twórca, powinny dziękować Dolanowi za tak piękne interpretacje ich
starych przebojów. „On ne change pas” do dziś chodzi za mną, w zupełnie nowym
kontekście. (Łukasz)
10. Furia
Co pewien czas powstaje film
wojenny, który umiejętnie, bez zbędnego patosu pokazuje okrucieństwo wojny.
Takim właśnie obrazem jest „Furia” Ayera. Skupia się na kilku członkach załogi
czołgu, która dzielnie idzie przez upadające Niemcy niosąc śmierć i
spustoszenie. Co ciekawe najciekawsze w filmie nie są wcale sceny batalistyczne
(choć te są naprawdę dobrze zrobione – brawa za zdjęcia Romana Vasyanova) ale
te z cywilami. Ayer pisze ciekawe dialogi, uciekając od banałów, w które bardzo
łatwo można było wpaść. Największym dla mnie odkryciem „Furii” jest jednak
młodziutki Logan Lerman, który kradnie show Pittowi i LaBeoufowi. (Łukasz)
Brad Pitt
prowadzący załogę czołgu pod koniec II Wojny Światowej, reżyserowany przez
Davida Ayera. Twórca „Królów ulicy” po raz kolejny skupia się na relacjach
między „prawdziwymi facetami”, którzy tym razem na froncie rozwalają Niemców,
że aż miło. Oprócz porządnej dawki aktorstwa – kapitalna realizacja scen batalistycznych,
z hipnotyzującym obrazem pracy załogi czołgu. (Alek)
11. Boyhood
12. Wielkie piękno
13. Bogowie
14. Noe: Wybrany
przez Boga
15. Na
skraju jutra
Najgorsze filmy roku:
1. Zimowa opowieść
Oglądając „Zimową opowieść” było mi wstyd!
Wstydziłem się za reżysera, za aktorów (Russell Crowe!?), za scenarzystę. Dawno
w kinie nie było tak słabego filmu fantasy. Absurd goni absurd. Twórcy
zapomnieli, że nie każda książka jest czystym tekstem gotowym na przeniesienie
na ekrany. „Zimowa opowieść” może sprawdzała się jako powieść, niestety całkowicie
nie nadaje się na film. Brak tempa, zwrotów akcji, kulminacji. Na plus chyba
tylko przyzwoita muzyka Zimmera. (Łukasz)
Ręce opadają. Tyle banału, kiczu i tandety nie widziałem w kinie od
dawna. Konie-psy, dziwne magiczne historyczne przeskoki czasowe i plejada
gwiazd, które na każdym kroku się kompromitują. A wszystko napisane przez
laureata Oscara Akivę Goldsamana i przez niego również wyreżyserowane. Szkoda
słów. (Alek)
2. Obrońcy skarbów
„Obrońcy skarbów” to nie tylko najnudniejszy
film roku, ale też największy przekręt Clooneya. Aktor, który już kilka razy
sprawdził się jako reżyser, wmawiał wszystkim w wywiadach, że jego najnowszy film
to pełen akcji widowisko historyczne, przywołując w pamięci najlepsze filmy
szpiegowskie. Dziś dzięki hakerom, którzy zbombardowali świat mailami z firmy
Sony, wiemy, że sam zainteresowany nie miał dobrego zdania o swoim dziele.
Trudno będzie kolejny raz zaufać urokliwemu Georgowi. Tym bardziej, że materiał
na film miał fantastyczny. Niestety chyba chciał zrobić kolejną część przygód Dannego
Oceana. (Łukasz)
Jedno z największych rozczarowań roku. Clooney – w końcu uznany już
aktor i reżyser – łapie się za temat zdecydowanie unikalny, dający pełne pole
do popisu. Niestety w „Obrońcach skarbów” popełnia wszelkie możliwe błędy.
Podobnie jak w „Miłosnych gierkach” nie potrafi operować humorem, jest
zdecydowanie zbyt sztywny i pozbawiony fantazji. Szkoda niezłych aktorów,
którzy po prostu nie mają za dużo dobrych scen do zagrania. (Alek)
3. Akademia Wampirów
To miał być nowy „Harry Potter”, tylko, że zamiast
czarodziejów na ekranie miały biegać wampiry. Niestety nic tu się nie zgadza.
Uczennice szkoły wyglądają jak pierwszoplanowe aktorki z marnych pornosów,
historia przewidywalna, żarty okropne. Bez osobowości, kalki ze wszystkich
młodzieżowych filmów ostatnich kilku lat. Nie broni się to też jako „film dla
beki”. Dobrze ogląda się to tylko, jak wypije się naprawdę duuuużo alkoholu i
rano nie będzie się nic pamiętało z tego dzieła. (Łukasz)
4. Milion sposobów, jak zginąć na
zachodzie
Ten film pokazuje, że nawet najwybitniejszym
komikom może zdarzyć się potknięcie. Liczyłem na fajną parodię wszystkich
westernów jakie widziało kino, niestety więcej tu z „Teda” niż z najlepszych
parodii gatunku. Sporym błędem było też obsadzenie w roli głównej samego
siebie, Seth MacFarlane może i jest świetny w dubingowaniu, ale aktor z niego
marny. Główny bohater jest zupełnie wypruty z osobowości, a towarzysząca mu
Theron gra wszystko na tych samych minach. Do tego głupkowate żarty, który opierają
się na najbardziej prymitywnych zagraniach (hahaha, ktoś dosypał komuś tabletek
na rozwolnienie). No i na koniec Neil Patrick Harris, który umie dziś grać już
tylko Barneya. (Łukasz)
5. Czarownica
To było jedno z największych rozczarowań tego roku. Proste
rozwiązania w scenariuszu (niestety – feministyczny bełkot) sprawiły, że można
było spokojnie przewidzieć każdy największy zwrot akcji. Szkoda, bo Maleficent
to mroczna i bardzo gotycka postać, która już samą sobą daje spore możliwości
do rozbudowania dobrej historii. Niestety oczywisty wybór na odtwórczynię
głównej roli nie był do końca trafiony, Angelina ma tu kilka znakomitych
momentów, ale też sporo słabszych. Zakończenie bardzo rozczarowuje, ale cóż… to
Disney. (Łukasz)
W poszukiwaniu nowych pomysłów Hollywood sięgnęło ostatnio do klasycznych
opowieści, opowiadając historie bohaterów na nowo - zmieniając spojrzenie na
czarne charaktery. Przykładem takiego tytułu jest "Czarownica".
Niestety jest to kolejny nieudany projekt aktorski Angeliny Jolie i największa
klęska Disneya ostatnich lat. Rola żony Pitta przestrzelona - Jolie szarżuje i
ostatecznie przesadza z krzykliwością. Jednak najgorsze w
"Czarownicy" jest to, co wokół niej - obrzydliwie cyfrowy świat,
który w porównaniu z gotycką "Śpiącą królewną" wypada jak Świątynia
Opatrzności Bożej przy Katedrze Notre Dame. (Alek)
6. Transcendencja
Wielkie nic. Wydmuszka, bez duszy, serca. „Transcendencja”
od pierwszych scen wydaje się być dziełem zupełnie nijakim. Bełkot płynie
strumieniami, niestety nic z niego nie wynika. Pod koniec już nie mam pojęcia,
po co to właściwie było, bo mam dziwne wrażenie, że twórcy chcieli niby coś
przekazać. Niestety największym rozczarowaniem jest Johnny Depp. Okazuje się
bowiem, że bez tony charakteryzacji i bardzo charakterystycznej postaci aktor
nie ma zupełnie nic do pokazania. Król jest nagi. (Łukasz)
Nadworny operator kamery Christophera Nolana – Wally Pfister –
postanowił przejść na własne. Niestety jego debiut nie udał się. Może nie jest
to film zły, ale mocno rozczarowujący. Poraża brakiem charakteru – Pfister
widocznie próbował wzorować się na Nolanie, konstruować wszystko na jego
sposób. Brakuje mu jednak przebojowości i chyba jednak talentu reżysera
„Mrocznego Rycerza” i tworzy historię zupełnie nijaką, nie angażującą widza.
Bezjajeczny Johnny Depp natomiast po raz kolejny udowadnia, że najlepsze lata ma
już za sobą. (Alek)
7. 300: początek Imperium
Nie ma się co oszukiwać, na film tego typu
idziemy w jednym celu – zobaczyć ostrą rozwałkę. Niestety ta w „300: początek
Imperium” jest bardzo średnia. Bitwy morskie były zbyt trudne dla twórców, by
ułożyć ciekawe sekwencje walk. Niestety samo slow motion już nie działa. Nie
chodzi nawet o absurdy, do jakich są zdolni walczący wojownicy, ale zerowa
atrakcyjność tych scen. Na dokładkę (o dziwo) bardzo nieudana kreacja Evy
Green. Przecież ona jest stworzona do ról żądnych zemsty wojowniczek. Niestety,
tu jakoś bez duszy (na szczęście uratowała swój honor rolą Avy Lord w „Sin City
2: Damulka Warta Grzechu”). (Łukasz)
Kontynuacja „300” Zacka Snydera nie należy do udanych. Film Noama
Murro na każdym kroku przegrywa z kultową pierwszą częścią. Nie ma
charyzmatycznego bohatera, nie ma świeżości realizacji, nie ma równie
pasjonującego scenariusza. Jeśli do tego dodamy garść nieudanych pomysłów
(gęstsza krew niczym farba na mieczach – niby pędzlach żołnierzy – niby
artystów?) to mamy czołową filmową porażkę roku. (Alek)
8. Miłość bez końca
Lata 90. wiecznie żywe. Twórcy „Miłości bez
końca” absolutnie nic nie dają od siebie, czerpią z tego co najłatwiejsze w
gatunku romansu dla nastolatek. Bohaterowie be duszy, których można opisać
jednym zdaniem: zaborczy ojciec, opiekuńcza matka, zdzirowata rywalka, brat
żartowniś. Słodkie do granic możliwości. A plakaty znowu obiecywał (bardzo
ładne plakaty) film o końcu dojrzałości, o odnalezieniu w sobie kobiecości.
Niestety dostaliśmy tandetny romans, który bezczelnie rujnuje reputację młodego
i całkiem zdolnego Alexa Pettyfera. (Łukasz)
9. Obietnica
Jeżeli film reklamuje się hasłem „Może przebić
popularność „Sali Samobójców”” to już czuję, że coś będzie nie tak. Nie
dlatego, że nie przepadam za filmem Komasy, obawiam się, że jedyną ambicją
reżyserki opowiadającej o problemach dzisiejszej młodzieży jest duża kasowość
obrazu. Tak też chyba było w tym przypadku, bo cała problematyka „Obietnicy”
jest sztuczna, wydumana i mało prawdopodobna. Twórczyni chce żeby było
kontrowersyjnie, szokująco, niestety wychodzi banalnie, nudno i bardzo
przewidywalnie. (Łukasz)
10. Godzilla
Trzeba "Godzilli" przyznać, że jej zwiastuny prowadziły
bodajże najlepszą w tym roku akcję promocyjną. Tajemnicze i mroczne obiecywały
monster movie na poważnie - ze znanymi i dobrymi aktorami. Niestety - o ile
film trudno nazwać złym - to jednak "Godzilla" mocno rozczarowuje.
Samej Godzilli jest tu jak na lekarstwo (chociaż trzeba przyznać, że reżyser ma
bardzo konkretny pomysł na jej przedstawienie), a znakomici aktorzy pojawiają
się raczej w zdecydowanie za małych rolach epizodycznych, podczas gdy na
pierwszy plan wybija się drewniany i pozbawiony charyzmy Aaron Taylor-Johnson.
(Alek)
11. Karuzela
12. X-men: Przeszłość, która nadejdzie
13. Miasto 44
14. Need for Speed
15. Niesamowity Spider-Man 2