Chciałbym, ale się boję
Pożądanie
jest w pewnym sensie filmem niezwykłym, choć całkiem przeciętnym.
Opowiada historię pewnego romansu, który właściwie się nie wydarzył. Przewrotny
pomysł to zdecydowanie najmocniejsza strona obrazu Lisy Azuelos, która właśnie
w opowieści ujawnia swoją kobiecą naturę.
Jak to w klasycznym romansie mamy ją i jego. Zupełnie
innych, dzieli ich naprawdę wszystko. Elsa pisze książki i odnosi kolejne
sukcesy. Świeżo rozwiedziona mieszka w dobrej dzielnicy wraz z dorastającymi
dziećmi. Trudno nazwać ją wzorową matką, sypia z młodszym chłopakiem, zapewne
niewiele starszym od jej córki. Często wychodzi z koleżankami na imprezy niczym
szalona osiemnastolatka. Pierre stroni od takich wydarzeń, ale właśnie na
jednym z przyjęć poznaje Else. Całkowicie nie pasuje do jego idealnie ułożonego
świata. A jednak połączyła ich… marihuana.
Francuskie media często porównywały Pożądanie
do filmów Woodego Allena. Obawiam się jednak, że mają na myśli te z ostatnich
kilku lat. Bo chociaż fanem reżysera z Nowego Jorku nie jestem, to doceniam
jego cięte dialogi i (czasami) poczucie humoru. A tego w filmie francuskiej
reżyserki ze świecą szukać. Mało w rozmowach bohaterów pikanterii, zwłaszcza w
chwilach gdy powinno być naprawdę "pieprznie". Natomiast wymuszone
żarty o tym jak to starsi państwo po czterdziestce chcą się zjarać lub nawalić
na cudzej imprezie nikogo nie rozbawią.
Chociaż Azuelous to ewidentnie nie banalna osobowość.
Cała intymność i niewinność filmu kryje się w tym jak reżyserka (i zarazem
scenarzystka) rozpisała historię. Retrospekcje i zdarzenia, które okazują
rozwijać się tylko w głowach bohaterów sprawiają, że film rozgrywa się jakby w
świecie snu i marzenia. Azuelous przedstawia nam kilka rozwiązań rozgrywającego
się romansu, który zostaje znakomicie podsumowany na samym końcu. Ostatnie
wypowiedziane słowa są nie nachalnym morałem płynącym z dzieła reżyserki. Siły
dodaje jeszcze osobista dedykacja autorki.
Pożądanie to
jednak film o obsesji i faktycznym pożądaniu (chociaż oryginalny tytuł z języka
francuskiego powinno się przetłumaczyć jako Spotkanie). Tego niestety
trochę owego pożądania zabrakło. Postać Pierra nie jest jakoś specjalnie
wyrazista, ale grający ją François Cluzet
(polskim widzą znany przede wszystkim z roli sparaliżowanego Philippe z Nietykalnych)
nie robi absolutnie nic by urozmaicić swojego bohatera. Opisać go można tylko
jako nijakiego prawnika, nudnego i nieciekawego. Tym trudniej uwierzyć, że
wpadł on w oko Elsie, zwłaszcza, że gra ją przepiękna Sophie Marceau. Nie wiem
czemu to właśnie ten mężczyzna spowodowała, że pisarka zerwała ze swoją jedyną
zasadą – nigdy nie umawiaj się z żonatym facetem.
Często w banalność spycha Pożądanie szalenie
modny montaż, wzorowany na montażu teledyskowym (mam dziwne wrażenie, że
wszyscy wzorują się na We found love Rihanny). Niestety tylko raz taka
zabawa wydaje mi się uzasadniona w tym przypadku. W przeciwieństwie do Xaviera
Dolana, który się w taki sam sposób uwielbia bawić montażem, Azuelous korzysta
z takiego rozwiązania jedynie by szybciej opowiedzieć o losach bohaterów. Robi
to jednak nieudolnie i za dużo razy, popadając w monotonię. A przecież wszystko
i tak trwa zaledwie 80 minut, spokojnie można było posilić się o rozbudowanie
historii w klasyczny sposób.
Francuska reżyserka serwuje nam niezwykle ciekawą historię,
niestety średnio podaną. Widać w tej opowieści wielki potencjał i
zaangażowanie Azuelous, zabrakło jednak pomysłu. A szkoda, bo to nie kolejny
banalny romans.
- Łukasz Kowalski
Otworzyłam bloga z nadzieją na komentarz do Oscarów. Niestety, jest mi głupio, tyle szans na Oscary i co? Wygrywamy filmem nudnym, pretensjonalnym w formie, i - chyba nie przesadzam - snobistycznym. Czyżby to zdecydowało o sukcesie? Mówiło się, że pomaga w walce tematyka żydowska.... Oscar dla Idy, a Agnieszka Holland sprzed kilku lat bez Oscara. Jest mi głupio.
OdpowiedzUsuńBardzo dobrze czyta się Wasze komentarze. Czytając bawię się w zgadywanie autora. Nie zawsze mi to wychodzi. jlk