Ona i on w czterech ścianach
Spotkali się pewnego razu w
hotelowej restauracji. Ona zamężna, on z dziewczyną. Ona idąca do przodu
bizneswoman, on obiecujący pisarz, który wydał właśnie pierwszą książkę. Nie
wiele ich łączy, ale nie przeszkadza to we wzajemnej fascynacji. Pozwalają sobie
na chwilę zapomnienia i spędzają razem noc w hotelowym pokoju. W takim pokoju
spotkają się jeszcze 28 razy.
„28 pokoi hotelowych” jest
zbudowane na wiele obiecującym pomyśle. Bohaterowie spotykają się co pewien
czas w hotelowym pokoju. Na początku relacja ma charakter czysto fizyczny. Z
biegiem czasu ich wspólnie spędzone chwile zbliżają oboje do siebie. Pozwalają
sobie na coraz mocniejsze wyznania i zwierzenia. Nie obawiają się, że ten drugi
go oceni czy skrytykuje, ostatecznie są sobie przecież zupełnie obcy. Rodzi się
przedziwna więź, relacja nabiera powoli nowego charakteru, którego żadne z nich
nie umie dokładnie opisać. Wiedzą jednak, że są dla siebie niezwykle ważni, że
spotkali się z czymś nieprzeciętnym, co
zmienia ich życia właśnie w tym momencie.
Matta Rossa zapewne nie kojarzycie
z prac reżyserskich czy scenariuszowych. Jeżeli już gdzieś się wam obiło o uszy
nazwisko Rossa, to co najwyżej jako mocno drugoplanowy aktor w większych i
mniejszych produkcjach (chociaż za kreację w
„Good night and good luck” został nawet nominowany do nagrody Aktor). „28
pokoi hotelowych” to pierwsze starcia Matta z rolą scenarzysty i reżysera.
Historia teoretycznie wymarzona dla początkującego, mały plan, mała ekipa,
wszystko łatwe do ogarnięcie. Niestety takie opowiadania jak to oraz tak
ograniczona przestrzeń bywają bardzo zdradliwe.
Coś co udaje mu się na pewno to
współpraca z aktorami. Wypadają oni prawie zawsze bardzo naturalnie (małe
zgrzyty wkradają się wraz ze
scenariuszowymi mieliznami) nawet w scenach mocno intymnych, a może nawet
zwłaszcza wtedy. Postacie zarysowane są dosyć klasycznie, prawdopodobnie ich
cechy w scenariuszu powielają nie jednego bohatera, którego mieliśmy już
możliwość oglądać na ekranie (szkoda, że reżyser nie poszedł na całość dając
swym bohaterom cechy niekonwencjonalne). Jednak nie odczuwamy tego zbyt mocno. Aktorzy
nadają postaciom charakteru i osobowości. Niestety zdarzają się w filmie
sytuacje, spowodowane scenariuszowymi lukami, które blokują aktorów i
banalizują wydarzenia. Gryzą się też z resztą niektóre dialogi, bardzo
odrealnione, zbyt „romantyczne”.
Największą bolączką obrazu Rossa
jest bardzo nie równy scenariusz. Chwilami ociera się o dzieło inteligentne i
nowoczesne, niestety w najmniej odpowiednim momencie wprowadzone zostanie
najbanalniejsze z możliwych rozwiązań. Widz, dla którego „28 pokoi hotelowych”
nie będzie pierwszym zderzeniem z kinem tego typu przewidzi większość
następujących wydarzeń, nawet wypowie słowa przed bohaterami.
To co miało być proste okazało się skomplikowane
i trudne do przedstawienia. Chociaż nie ogląda się tego z ciągłą fascynacją i
ekscytacją to nie można odmówić filmowi naprawdę dobrych momentów oraz dobrego
klimatu. To mogę uznać za najsilniejszą stronę „28 pokoi hotelowych”. Poczucie
zamknięcia i duszności. W jednej ze scen bohaterowie wychodzą kompletnie nadzy
na balkon, pogoda jest wietrzna. A my niemal czujemy ten chłód na naszych
twarzach. Czujemy, że bardzo go potrzebowaliśmy.
- Łukasz Kowalski
Trudne, aczkolwiek czy autorzy nie wywiązali się z tego "dość dobrze"? W końcu realizacja aż taka zła nie była!
OdpowiedzUsuń