Rodzina, ach, rodzina
W
kinie istnieje pewien typ filmów, na który chodzimy przede wszystkim ze względu
na obsadę, licząc na popis aktorskich umiejętności. Do tej kategorii możemy
przypisać chyba każdą produkcję, której częścią jest Meryl Streep. Podobnie jak
z wchodzącą na nasze ekrany komedią „Sierpień w hrabstwie Osage”.Choć
w tym przypadku producenci porywają się na spore nadużycie (delikatnie mówiąc)
określając ten film komedią. Śmiejemy się bowiem tylko wtedy, gdy grana przez
królową Streep Viola żuci błyskotliwie jakąś kąśliwą uwagą lub sarkastycznym
spostrzeżeniem. Reszta jest jak zaciskająca się pętla wokół szyi. Powoli
pozbawia cię tchu.
Za
podstawę scenariusza posłużyła zbierająca zachwyty krytyków i nagrodę Pulitzera
broadwayowska sztuka Tracy Lettsa. Na deskach słynnego teatru akcja rozgrywa
się w wielkim (zbudowanym w wymiarach 1:1) domku dla lalek, pozbawionego jednej
ze ścian. Widzowie mają możliwość oglądania kilku scena jednocześnie. Letts
pomógł przy uproszczeniu scenariusza tak, by ten pasował do adaptacji filmowej.
Jako jej „biologiczny” ojciec nie chciał pozwolić, aby coś umknęło z jego
historii.
Film
zaczyna się dość nietypowo. Rodzina Westonów od dawna nie utrzymuje ze sobą
bliższych kontaktów. Viola, matka rodu, została sama w wielkim domu, gdzieś w
hrabstwie Osage, gdzie promienie słoneczne rażą jak na safari. Od czasu do
czasu odwiedza ją Ivy, jedyna córka, która nie opuściła rodzinnego gniazda
przeprowadzając się o tysiące kilometrów. Reszta córek, ulubienica ojca Barbara
i roztrzepana Karen, będą musiały powrócić na rodzinne prerie i zmierzyć się z
niedopowiedzianymi wyrzutami i niezabliźnionymi ranami. Pogrzeb ojca daje ku
temu znakomitą okazję.
Reżyser,
John Wells, powoli wprowadza wdzów w świat rodziny Westonów przedstawiając
pojedynczo każdego z jej członków. Wszyscy coś wnoszą do rodziny podnosząc
poziom jej patologii. Każdy ma pewien sekret, który przypadkiem lub nie wyjdzie
podczas tej wizyty na wierzch. Największy oczywiście autor zostawił sobie na
„wielki” finał
„Sierpień
w hrabstwie Osage” to nie pierwszy i nie ostatni film zrobiony w takiej
konwencji. Jego dość niezwykłą cechą jest surowe i ostre pokazanie problemów
bohaterów. Letts w swoim scenariuszu dodaje coraz to nowsze problemy
narastające w historii. Widz może poczuć się trochę przytłoczony kolejnymi
kłopotami nie do przeskoczenia. Nie ma litości dla swoich bohaterów, ani dla
obserwatorów, bo ci szybko związują się z postaciami na ekranie. Widzimy ich
bowiem w prawdopodobnie najtrudniejszych życiowych momentach. W trakcie
sytuacji podejmowania najważniejszych decyzji w ich życiu. Chcemy by każdemu z
nich się udało, niestety twórcy mają zupełnie inne plany.
Taki
różnorodny przegląd niezwykłych charakterów to aktorskie marzenie nie jednego
artysty. Nic więc dziwnego, że Wellsowi udało się zebrać plejadę gwiazd (Ewan
McGregor, Chris Cooper, Juliette Lewis, Abigail Breslin oraz niezwykle
popularny ostatnio Benedict Cumberbatch). Obsada to zresztą jeden z
najmocniejszych punktów produkcji. Nie wiem czy sens jest rozpisywanie się nad
znakomitością Streep. Zrobiło i zrobi to jeszcze wielu w sposób dużo bardziej
kompetentny. Ja osobiście chciałbym zwrócić uwagę na Julię Roberts, która swą
rolą wraca do najlepszej formy od „Bliżej” Nicholsa. Barbra kradnie każdą
scenę, w której się pojawia (zupełnie nie rozumiem, dlaczego powszechnie uważa
się ją za kreację drugoplanową, gdy występuje w znacznej większości ekranowego
czasu). Kobieta twarda i nie ustępliwa, wulgarna, kiedy trzeba. Cieszę się, że
Roberts zgrała to wszystko świeżo, nie powtarzając pozornie podobnej kreacji z
„Erin Brockovich”.
Ponad
dwu godzinny seans mija w kinie błyskawicznie. Nie ma czasu na nudę, akcja
narasta jak w thrillerze Hitchcocka. Gdzieś w tym wszystkim zabrakło jakiegoś
podsumowania. Problem filmu leży w jego interpretacji. Twórcy nie starają się
nic wytłumaczyć w sposób oczywisty, ale gubią się też we własnych intencjach.
Bo po wszystkim możemy uznać, że „Sierpień w hrabstwie Osage”, choć świetnie
zrobiony, jest o niczym. Brakuje tu jakiegoś rozliczenia, ujścia. Narastające
napięcie nie dochodzi do kulminacji, jedynie zostaje brutalnie przecięte w
naszym oczekiwaniu.
- Łukasz Kowalski