Od
czasu znakomitej „Listy Schindlera” Spielbierga zaczęto mówić o biznesie
hoolocasutu. Dosyć krępujące określenie nie mija się z prawdą. Filmy, które
przedstawiają tragiczne losy Narodu Żydowskiego w okresie II Wojny Światowej
zazwyczaj odnajdują sporą rzeszę odbiorców. Polskie kino stara się wieść w tym
„gatunku” prym. Dlatego też niemal, co roku możemy oczekiwać kolejnej produkcji
pokrewnej „Liście Schindlera” czy „Pianiście”.
W
tym roku zaczynamy wcześnie, bowiem już w styczniu do naszych kin wchodzi
produkcja „Biegnij, chłopcze, biegnij” zdobywcy Oscara Pepe Danquarta. Powstałe
w współpracy Francji, Polski i Niemiec. Co mogło powstać z tak ciekawej
mieszanki? Obraz może i dosyć oklepany, schematyczny, momentami żenujący, ale
pełen dobrych emocji, serdeczności i po prostu miłości.
Przedstawiane
losy młodziutkiego chłopczyka, któremu cudem udało się uciec z warszawskiego
getta usilnie wymuszają na widzu żal i współczucie korzystający przy tym z
najoczywistszego patosu. Każda z przygód wydaje się być największą traumą, po
której bohater się już nie podniesie. Takie perypetie tylko pozornie wywołują u
widza pożądane emocje. Gdzieś w natłoku szybko opowiedzianej historii gubi się
dramaturgia, a każda z kolejnych katastrof dotykających Jurka staje się nudną
fabularną rutyną.
Szkoda,
że twórca nie pozwala na chwilę oddechu by każdy mógł skupić się przez moment
na głównym bohaterze. Ten musiał wyrzec się swego pochodzenia, ale odbiorca
zapomina o tym. Skupia jedynie uwagę na dosyć niezwykłych perypetiach małego
chłopca. To sprawia, że „Biegnij, chłopcze, biegnij” staje się bardziej
thrillerem sensacyjnym niż opowieścią o dramacie małego Jurka. Dramat utraty
tożsamości próbuje się szybko przywołać w ostatniej scenie. Jednak jest już za
późno. Ostatnimi kilkoma minutami filmu nie można dorobić ideologii całemu
przedsięwzięciu.
Od
strony scenariuszowej film mocno razi. Każda kolejna sekwencja jest bliźniaczo
podobna do poprzedniej. Prowadzi to do tego, że wszystko zaczyna zlewać się w
obrazową wtórność. Chłopiec plącze się od rodziny do rodziny udając Polaka. Po
chwili pozornego szczęścia dochodzi do pewnego dramatycznego momentu, który
zmusza Jurka do ucieczki. Tak w koło i w koło. Każda z rodzin ma przy tym
zdecydowanie za mało czasu by pochwalić się ciekawą charakterystyką. Historia
zlewa się w jedną, monotonną papkę. A po seansie nikt nawet nie będzie wstanie
wymienić wszystkich rodzin, u których ukrywał się bohater.
Do
pewnego momentu jestem to jednak w stanie wybaczyć. Bo choć twórcy dosyć
nieudolnie próbują zainteresować historią młodego Jurka to nie mogę zapomnieć o
intencjach i głównym przesłaniu. „Biegnij, chłopcze, biegnij” opowiada bowiem o
dobroci, oddaniu, nadziei i sercu. Chyba pierwszy raz od bardzo dawna, w
przypadku filmu o takiej tematyce, wspomina się też o tych „dobrych” Polakach.
O tych, którzy ratowali zagrożone życia Żydów narażając przy tym życia własnej
rodziny. Chociaż nie zabrakło wątku pazernych, chciwych oszustów, to w
większości Jurek napotyka na drodze dobroć i serdeczność. Twórcy nie rozliczają
Polaków z tego trudnego rozdziału historii, jedynie przypominają, że nie
wszyscy byli tacy źli.
- Łukasz Kowalski
A mnie raz czy dwa wzruszył. Aczkolwiek szału wielkiego nie wywołał.
OdpowiedzUsuńNie twierdzę, że nie ma wzruszających chwil, ale nie jest ich tak dużo jak planowali chyba twórcy. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuń