poniedziałek, 24 marca 2014

Kapitan Ameryka: Zimowy Żołnierz















Prawy, dobry i nudny

Kilka miesięcy temu mieliśmy możliwość oglądania na naszych ekranach odsłonę drugiej części przygód Thora. Film „Thor: Mroczny Świat” przyjęty został bardzo ciepło nie tylko przez fanów marvelowskich bohaterów, ale też przez widzów z tak zwanego „przypadku”. Historia tryskała humorem i angażowała widza przez znakomicie prowadzoną opowieść. Tym samym plasując na się na szczycie rankingu „najlepszych avengerowsich produkcji”. Twórcy przemyśleli wszystkie wpadki jakie zaliczyli z „jedynką” i całkowicie odmienili serię. Tą samą drogą niestety nie poszli twórcy „Kapitana Ameryki”. 

 

Pierwsza część z 2011 nie należała do udanych. Bardzo trąciła kiczem, żenującymi żartami, czarnymi charakterami, które budziły bardziej politowanie niż zainteresowanie, a co dopiero strach. Sam Kapitan też zbytniej rozrywki nie dostarczył. Uważam go za napuszonego, patetycznego nudziarza, który nie ma w sobie zupełnie nic z człowieka z krwi i kości. Brak mu niewymuszonego uroku Thora, czy ciętego poczucia humoru Iron Mana (co swoją drogą świetnie wykorzystali twórcy „Thor: Mroczny Świat” w malutkim epizodziku z Kapitanem Ameryką właśnie). W części drugiej nie wiele się zmienia.


Chociaż akacja pędzi jak Kapitan Ameryka na swym drogim motocyklu, to nie można nie odnieść wrażenia, że na ekranie nie dzieje się nic ciekawego. Owszem biegają, owszem strzelają i biją się niemiłosiernie dużo. Brak w tym wszystkim jednak „polotu”. Sceny akcji starają się być jak najbardziej wymyślne, są jednak głupkowate i przekombinowane. Twórcy chcieli pokazać wszystko na co ich stać. Niestety okazało się przy okazji, że na wiele ich nie stać, żadna z części o super bohaterach Marvela nie była chyba tak mocno komputerowa (NIE IDŹCIE NA 3D!). Aż razi w oczy gdy Kapitan Ameryka i Czarna Wdowa biegną po statku z ruchami Simsów.
„Kapitan Ameryka” nie broni się też od strony fabularnej. Owszem są „niespodziewane” twisty i „zaskakujące” zwroty akcji, ale nie angażują widza ani na minutę. Rozczarowujący jest przede wszystkim wątek tytułowego „Zimowego Żołnierza”, którego w tym filmie prawie w ogóle nie ma. Jego historia potraktowana jest po macoszemu, wprowadzona jedynie po to, by teoretycznie zaskoczyć publikę. Całkiem ciekawy jest motyw nawiązujący do historii z pierwszej części (sceny w starych bunkrach są zdecydowanie najlepsze w całym filmie).


Nie specjalnie zmienił się też sam Kapitan, to dalej ten sam patetyczny koleś, który jak robot mówi „Ja nigdy nie kłamię”. Na jego tle bardzo tajemniczo wychodzi postać Czarnej Wdowy granej przez Scarlett Johansson. Od „Avengersów” wiemy, że agentka Romanoff skrywa pewne brzydkie tajemnice z przeszłości, które kiedyś będą musiały wyjść na jaw (prawdopodobnie w poświęconym tylko jej filmie). Chociaż wspólna wymiana zdań z Kapitanem, niby żartobliwa, nie śmieszy nikogo. Samuelowi L. Jacksonowi udziela się patos głównego bohatera, zresztą jak Anthonowi Mackie (postać absurdalnie niepotrzebna). Największym rozczarowaniem jest jednak postać grana przez Roberta Redforda, który na ekranie zwyczajnie jest.
Nie chcę nikogo zniechęcać do wybrania się na „Kapitana Amerykę: Zimowy Żołnierz”. W kategorii kino akcji nie plasuje się na ostatnim miejscu, ale w porównaniu do innych produkcji z Marvela rozczarowuje. Choć wiem, że Steven Rogers ma, nawet w naszym kraju, grupę oddanych wielbicieli (wielbicielek?). Tym „Zimowy Żołnierz” powinien się spodobać.


- Łukasz Kowalski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz