Na krótko
przed osiemdziesiątą siódmą galą rozdania Oscarów wpadłem na
pomysł, aby poznać wszystkie filmy, które zostały wyróżnione
przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej najważniejszą
nagrodą sezonu i po seansie wszystkich 87 tytułów ułożyć
spośród nich ranking.
Co roku gala
rozdania Oscarów przynosi pozytywne, bądź negatywne, mniejsze lub
większe zaskoczenia. Czasami podejmuje skandaliczne decyzje,
ciągnące się za Akademią po dziś dzień, a czasami odważne –
w pewnym momencie wydawałoby się nietrafione – ale koniec końców
odpowiednie. Niestety zdecydowanie częściej wybory Akademii
rozczarowują, a tryumfujące tytuły starzeją się zdecydowanie
gorzej niż konkurenci.
Od razu
ostrzegam, że niektóre moje wybory mogą być dość
kontrowersyjne, ale przypominam, że jest to mój subiektywny
ranking, więc nie bulwersujcie się zbytnio.
87.
Melodia Broadwayu (Broadway Melody, 1929)
Na ostatnim
miejscu zwycięzca drugiej gali rozdania nagród Amerykańskiej
Akademii Filmowej (aż do 1939 roku statuetka nie była nazywana
Oscarem). Prosta historia sióstr, które pragną zrobić karierę na
Broadwayu, połączona z niezbyt przejmującym konfliktem miłosnym
współczesnemu widzowi nie ma nic do zaoferowania, chociaż w 1929
roku stanowiła pewną nowinkę techniczną. “Melodia Broadwayu”
to jeden z pierwszych musicali, ba, pierwszych filmów
pełnometrażowych dźwiękowych w ogóle. Oczywiście doceniam jego
walory techniczne, jednak prawdziwa sztuka nie ma terminu
przydatności oraz powinna mieć coś do zaoferowania ludziom wiele
lat po powstaniu. “Melodia Broadwayu” nie ciekawi fabularnie, a w
porównaniu z późniejszymi, zdecydowanie bardziej dynamicznymi i
dopracowanymi musicalami prezentuje się bardzo, ale to bardzo
skromnie.
86. Pani
Miniver (Mrs. Miniver, 1942)
Bardzo
mocnym konkurentem w walce o “zaszczytne” ostatnie miejsce był
zwycięzca gali z 1943 roku, tryumfator w aż sześciu kategoriach.
“Pani Miniver”, przedstawiający historię rodziny z małego
brytyjskiego miasteczka oraz jej udziału w obronnej wojnie z
Niemcami Hitlera, to całkiem sprawna propaganda aliancka,
pokrzepiająca, motywująca żołnierzy walczących na froncie.
Doceniam jej rolę, a nawet popieram takie wykorzystanie sztuki
filmowej (bo jednak propaganda w słusznej sprawie...), ale po latach
“Pani Miniver” oprócz kilku poprawnie zagranych ról oraz jednej
imponującej sceny nie ma nic do zaoferowania.
85.
Największe widowisko świata (The Greatest Show on Earth, 1952)
I mamy
pierwszy skandal. W 1953 roku Oscar za najlepszy film roku trafił do
twórców “Największego widowiska świata” - historii o
wędrującym po USA cyrku z Charltonem Hestonem w roli dyrektora. Po latach o filmie nikt nie pamięta, wspominany jest tylko
przy okazji rankingów najgorszych zwycięzców oscarowych w
historii. Bo jak to możliwe, że nijaka, dłużąca się, trwająca
ponad dwie i pół godziny opowieść o cyrku, która udowadnia
tylko, że cyrk to strasznie prymitywna oraz przeraźliwie nudna
rozrywka, została uznana za lepszy film niż “W samo południe”,
które obecnie cieszy się statusem arcydzieła.
Na plus
solidny Charlton Heston, a także fachowa reżyseria scen zbiorowych
oraz imponująca kontrola produkcyjna.
84.
Cieszmy się życiem (You can't take it with you, 1938)
Frank Capra
słynął z tworzenia filmów poprawiających humor, ma na koncie
kilka ważnych tytułów dla światowej komedii. Niestety oscarowy
“Cieszmy się życiem” to karykatura jego twórczości.
Absurdalna naiwność i wynikające z niej tanie moralizatorstwo
wydają się nieszczere, a twórcy nie potrafią obrócić filmu w
lekką życiową przypowieść. Oczywiście momentami Capra potrafi
zabłysnąć kierowaniem aktorów, panowaniem nad planem, ale
ostatecznie od nadmiaru słodkości bolą zęby.
83. Gigi
(1958)
Oj, nie
mogło na samym dnie zabraknąć tego najbardziej konfundującego
zdobywcy Oscara w historii. “Gigi” - ekranizacja musicalu, który
adaptował książkę francuskiej autorki Colette – od samego
początku zaskakuje. W Paryżu z przełomu XIX i XX wieku poznajemy
historię miłosną nastoletniej dziewczynki Gigi i widocznie
starszego Gastona, którą przybliża nam od samego początku
sympatyczny dziadek (chyba) pedofil – Honore Lachaille. Ta
niesamowicie dziwna opowieść nie jest szczególnie interesująca, a
muzyka i piosenki uciekają z głowy zaraz po obejrzeniu (no, oprócz
śpiewanej przez Honore'a “Thank heaven for little girls”, która
wprawia widza w zakłopotanie).
Uroku nie
można odmówić operującym intensywnymi kolorami zdjęciom i
scenografii.
82.
Kawalkada (Cavalcade, 1933)
Pomimo że
“Kawalkada” nie trwa nawet dwóch godzin, seans dłuży się w
nieskończoność. Film Franka Lloyda, zaznaczający najważniejsze
wydarzenia początku XX wieku poprzez dzieje brytyjskiej rodziny
Marryotów, cierpi na brak pomysłów. Co z tego, że słyszymy o
zatonięciu Titanica, czy wojnie burskiej. Reżyser nie dokonuje
inscenizacji tych wydarzeń i nie ma pomysłu na oryginalne
opowiedzenie o nich. Inwencją oraz filmowym wyczuciem wykazuje się
w kilku ciekawszych montażowych sekwencjach, ale te nieliczne
momenty giną pod ciężarem nudnej kroniki przeciętnej rodziny.
81.
Zwyczajni ludzie (Ordinary people, 1980)
Debiut
reżyserski Roberta Redforda zestarzał się bardziej niż niejeden
film z lat '30. Toporne środki filmowe – z moją ulubioną
retrospekcją zza kadru – bardzo szybko się zestarzały i obecnie
budzą śmiech, co w naturalny sposób niszczy aurę intymnego
dramatu. Film ma swoje atuty – przede wszystkim bardzo dobre role
Donalda Sutherlanda i Judda Hirsha oraz kilka nieźle napisanych scen
– ale obecnie mamy dużo lepszych tytułów, dotykających
podobnych problemów.
80. Marty
(1956)
Kolejny film
o “zwyczajnych ludziach”. Love story o brzydkim i brzydkiej ma
swój urok głównie dzięki aktorskim popisom Ernesta Borgnine'a w
roli tytułowej, ale nie wyróżnia się niczym szczególnym. Choć
trwa ledwie 90 minut, co przynajmniej nie boli tak jak “Największe
widowisko świata”.
79. My
fair lady (1964)
“My fair
lady” wśród sporej części widzów cieszy się statusem
arcydzieła, ale mnie zupełnie nie przekonuje. Ma kilka muzycznych
wzlotów (piosenki ojca tytułowej bohaterki) oraz przepiękną i
uroczą jak zawsze Audrey Hepburn, ale to nie zrekompensuje trzech
godzin przerażającej nudy i irytującego seksizmu.
78.
Cimarron (1931)
Podobnie jak
“Kawalkada”, “Cimarron” przybliża nam losy końca XIX,
początku XX wieku poprzez dzieje rodziny. Film Wesleya Rugglesa jest
o tyle ciekawszy, że przybliża nieznaną szerzej historię
Oklahomy, otworzonej dla osadników pod koniec XIX wieku, a
otwierająca sekwencja “wyścigu po ziemię” po dziś dzień robi
wrażenie. Nie rozumiem także zarzutów o rasizm, często
przewijających się w publikacjach na temat tego filmu. Owszem,
Ruggles momentami operuje prostymi stereotypami, ale używa ich jako
cennego oręża w walce z rasizmem i nietolerancją.
77. W 80
dni dookoła świata (Around the World in 80 days, 1956)
Bardzo lubię
Davida Nivena w smakowicie przerysowanej roli brytyjskiego
gentlemana, doceniam rozmach produkcyjny i realizacyjny, a
wyszukiwanie znanych twarzy w epizodach (Frank Sinatra, Buster
Keaton, Marlene Dietrich!) sprawiało mi przyjemność, jednak po
tym, jak kinem przygodowym zajął się Steven Spielberg to film
Michaela Andersona dramatycznie się zestarzał i przy takich
tytułach jak “Poszukiwacze zaginionej Arki”, czy “Powrót do
przyszłości” wypada niestety bardzo biednie.
76.
Gubernator (All the king's man, 1950)
Jedno z
moich największych rozczarowań. Po seansie “Wszystkich ludzi
króla” Stevena Zailliana z 2006 roku byłem zniesmaczony
przerysowaniem oraz intelektualną biedą adaptacji książki Roberta
Penna Warrena. Niestety obsypana nagrodami wersja z 1950 roku nudzi
niemiłosiernie, popełniając te same błędy, co Zaillian, broni
się wyłącznie świetną rolą Brodericka Crawforda. Nie sądziłem,
że kiedyś to powiem, ale wolę nową wersję – tam przynajmniej
reżyser próbuje korzystać z języka filmu.
75.
Skrzydła (Wings, 1927)
Oglądając
sceny pojedynków amerykańskich i niemieckich pilotów człowiek
mógłby się zastanawiać, czy ten film naprawdę ma zaraz obchodzić
dziewięćdziesiąte urodziny, gdyby nie fakt, że to film niemy.
Rozmach inscenizacyjny, duża sprawność techniczna i kilka
zgrabnych motywów zdecydowanie należy wyróżnić, jednak po latach
dwie i pół godziny seansu stanowi nie lada wyzwanie, choć to wciąż
ciekawszy melodramat w przestworzach niż żenujące “Pearl Harbor”
Michaela Baya.
74.
Wielki Zegfield (The Great Ziegfeld, 1936)
Jeden z
pierwszych filmów biograficznych nagrodzonych najważniejszym
wyróżnieniem Akademii to zaskakująco lekki i dowcipny fresk
słynnego showmana Florenza Ziegfelda z urokliwym, dowcipnym
Williamem Powellem w roli głównej. Uwagę zwraca przede wszystkim
przewijający się motyw konkurencji Ziegfelda z innym producentem –
Billingsem, w ciekawy sposób lawirujący pomiędzy rywalizacją i
przyjaźnią. Zapewne wylądowałby wyżej w tym zestawieniu, gdyby
nie fakt, że “Wielki Zegfield” jest dobrą godzinę za długi.
73. Życie
Emila Zoli (The life of Emile Zola, 1937)
Kolejny (oj,
nie ostatni) film biograficzny na tej liście. William Dieterle w
ciekawy sposób zabiera się za życie i działalność wielkiego
przedstawiciela naturalizmu z XIX wieku – Emila Zoli. Twórczość
literacką ogranicza do kilku pomniejszych sporów autora z armią i
prostej sekwencji montażowej, a skupia się na udziale artysty w
głośnej sprawie kapitana Alfreda Dreyfusa. Chwilowa przemiana w
dramat sądowy wychodzi filmowi na dobre, a drugoplanowy Donald Crisp
ma swoje chwile chwały (jakim cudem to zupełnie nijaki Schildkraut
dostał Oscara?!). Oczywiście dziwi konformistyczne unikanie
kontekstu antysemickiego i kilka zaskakująco prymitywnych rozwiązań,
ale trzeba przyznać, że film szczerze angażuje widza, a Paul Muni
w roli Zoli jest rewelacyjny.
72.
Pożegnanie z Afryką (Out of Africa, 1985)
Siedem
Oscarów, kultowa scena mycia włosów, świetne role Roberta
Redforda i Meryl Streep, Afryka w pięknych zdjęciach Davida
Watkina, przyprawiona piękną muzyką Johna Barry'ego. Niestety,
przydługi.
71. West
Side Story (1961)
“Romeo i
Julia” w realiach imigracyjnych sporów w Stanach Zjednoczonych.
Ciekawe, ale technicznie przestarzałe, choć pieczołowicie
dopracowane. W 1962 roku Oscar powinien trafić jednak do
zdecydowanie mniej efekciarskiego, a po latach wciąż aktualnego
“Wyroku w Norymberdze”.
70.
Dżentelmeńska umowa (Gentleman's agreement, 1947)
Dzisiaj nie
robi już takiego wrażenia, ale krótko po wojnie był ważnym
głosem walki z antysemityzmem w Stanach Zjednoczonych. Pomysł jest
pierwszorzędny, jednak obecnie wydaje się nieaktualny, za mało
dosadny. To chyba znak, że swoją misję spełnił. Warto też
wspomnieć o świetnych kobietach w rolach drugoplanowych – przede
wszystkim Celeste Holm oraz Anne Revere.
69. Tom
Jones (1963)
Jeden z
bardziej oryginalnych oscarowych zwycięzców. “Tom Jones” to
rubaszna komedia osadzona w XVIII-wiecznej Anglii. Ciekawa, nieco
zakręcona fabuła oraz spora dawka niegrzecznych żartów w
połączeniu z sympatyczną tytułową rolą młodziutkiego wówczas
Alberta Finneya daje bardzo przyjemny efekt. No i ten prolog!
Wyśmienity, utrzymany w konwencji kina niemego.
68. Czułe
słówka (Terms of Endearment, 1983)
Są tu
momenty wzięte żywcem z najgorszych oper mydlanych, chwilami staje
się prymitywnym szantażem emocjonalnym, a muzyka Michaela Gore'a grzeszy
brakiem najmniejszej subtelności. Ale jak tu nie docenić
kapitalnych aktorów? Absolutnie wyśmienita Shirley MacLaine tworzy
z Debrą Winger wzruszający i zaskakująco szczery obraz relacji
matki i córki, a kręcący się po drugim planie Jack Nicholson
kradnie każdą scenę, gdy tylko się pojawi.
67.
Ostatni cesarz (The Last Emperor, 1987)
Imponujący
od strony technicznej obraz życia ostatniego cesarza Chin,
zachowujący pozbawioną polotu konstrukcję nudnej kroniki
historycznej. Intryguje i ciekawi historia Chin, zachwycają zdjęcia
wnętrz Zakazanego Miasta, ale brak akcentów nie pozwala filmowi
Bertolucciego osiągnąć wielkości. Warto wspomnieć jak zwykle
zapadającego w pamięć Petera O'Toole'a w roli drugoplanowej.
66.
Zielona dolina (How green was my valley, 1941)
Jakim cudem
“Zielona dolina” pokonała w walce o Oscara jeden z
najważniejszych filmów w historii kina - “Obywatela Kane'a”? Po
dziś dzień wszyscy wymieniają dzieło Johna Forda na liście
najgorszych oscarowych tryumfatorów. Jednak, gdy na chwilę
zapomnimy o skandalicznym zwycięstwie z dziełem Orsona Wellesa, to
zobaczymy, że “Zielona dolina” to kawałek porządnego kina.
Utrzymana w melancholijnym charakterze chłopięcego wspomnienia
buduje pełnokrwisty obraz walijskiego miasteczka górniczego.
Aktorzy są wyśmienici – czy to łączący ojcowską surowość z
ciepłem kochającego rodzica Donald Crisp, czy też ujmująco
wyróżniający się pośród górniczego tłumu Walter Pidgeon –
a reżyserska robota Johna Forda bezbłędna.
65.
Ghandi (1982)
Oscar w 1983
roku powinien trafić do rąk Stevena Spielberga za jego wspaniale
świeży “E.T.”, ale Amerykańska Akademia po raz kolejny
udowodniła, że jest zbyt staroświecka by docenić film
sciene-fiction. Nagrodzony w aż ośmiu kategoriach “Ghandi”,chociaż
przy kinowej nowości Spielberga przerażająco szkolny i pozbawiony
polotu, to jednak wciąż film dobry. Kronikarskie przedstawienie
życia Ghandiego nudzi, ale broni się sama historia, rzemieślnicza
poprawność i oczywiście kapitalna rola Bena Kingsleya.
64.
Zakochany Szekspir (Shakespeare in love, 1998)
Film Johna
Maddena jest pamiętany głównie ze względu na skandaliczny tryumf
nad “Szeregowcem Ryanem”, a szkoda, bo poza tym to naprawdę nie
jest zły film. Fantazja o życiu młodego Williama Szekspira, ze
wspaniale odtworzonymi realiami epoki i kilkoma niezłymi rolami
angażuje widza od początku do końca, a Gwyneth Paltrow tworzy z
Josephem Fiennes'em uroczą parę i dodaje kolorytu całej opowieści.
Ale wciąż - “Zakochany Szekspir” był słabszy nie tylko od
wielkiego “Szeregowca Ryana”, lecz również od nominowanych
“Elizabeth” oraz “Cienkiej czerwonej linii”.
63.
Operacja Argo (Argo, 2012)
Oscarowa
gala z 2013 roku była jedną z najsłabszych, faworyci nie wybijali
się ponad poprawność (“Lincoln” jako jedyny miał przebłyski
wielkości). Wyróżniony wówczas statuetką za najlepszy film
“Operacja Argo” to solidny, przyjemny film, starający się w
lekki sposób opowiedzieć ciekawą prawdziwą historię, ale nie
wyróżniający się niczym szczególnym. Affleck po raz kolejny
udowadnia reżyserski talent (chociaż w finale gubi się w budowaniu
napięcia), a drugoplanowi Alan Arkin, John Goodman i Bryan Cranston
swoimi onelinerami zapadają w pamięć.
62.
Zniewolony. 12 years a slave (12 years a slave, 2013)
Pamiętam,
że po wyjściu z kina wspólnie z koleżanką uznaliśmy oscarowy
film Steve'a McQueena za sztampowy. Po “Wstydzie”, spodziewałem
się czegoś większego, czegoś szczególnego, a otrzymałem produkt
tylko w pewnej części satysfakcjonujący. Nudnawa, przydługa
opowieść o losach czarnoskórego skrzypka, który trafia do niewoli
na 12 lat, nie oferuje niczego nowego. Mamy tu modną w ostatnich
latach dosłowność, brutalność i naturalizm, a całe show kradnie
kapitalny Michael Fassbender w drugoplanowej roli białasa sadysty,
który akurat jak na ironię niesłusznie przegrał w walce o
statuetkę z przecenianą kreacją Jareda Leto z “Witaj w klubie”.
W tematyce
niewolnictwa, człowieczeństwa z nim związanego poruszał się
Steven Spielberg we wcześniejszym o piętnaście lat “Amistad”,
który niestety wówczas został przez Akademię niemal całkowicie
pominięty. A szkoda, bo na zwycięstwo nad “Titaniciem”
zasługiwał, chociaż nie aż tak jak świeży, niegrzeczny “Wilk
z Wall Street” nad “Zniewolonym”.
61.
Angielski pacjent (The English Patient, 1996)
Miłość
Akademii do wielkich melodramatów jest znana nie od dziś.
“Angielski pacjent” idealnie wpisuje się w konwencję, z
precyzją szkolnego prymusa odhacza kolejne wymagane przez gatunek
punkty i przy pomocy solidnej reżyserii oraz porządnych aktorów
(Ralph Fiennes, Juliette Binoche, Kristin Scott Thomas!) tworzy
gatunkowe kino pełną gębą mocno osadzone w historycznych
realiach. Na deser piękne zdjęcia Johna Seale'a – portretujące
pustynię najciekawiej od czasów “Lawrence'a z Arabii”.
Konkurujący z filmem Anthony'ego Minghelli “Fargo” braci Coen był
chyba za mało klasyczny, zbyt świeży, by Akademia mogła go
docenić.
60. Na
zachodzie bez zmian (All Quiet on the Western Front, 1930)
Popularnie
nazywana pierwszym arcydziełem nagrodzonym Oscarem za najlepszy
film, adaptacja powieści niemieckiego pisarza Ericha Marii
Remarque'a to mocny, antywojenny głos mówiący obrazami I Wojny
Światowej. Zachwyca wyczucie Lewisa Milestone'a do kompozycji kadrów
i prowadzenia scen zbiorowych, ale niestety technicznie ma momenty
mocno przestarzałe, budzące u współczesnego widza niezamierzony
śmiech.
59. Wożąc
Panią Daisy (Driving Miss Daisy, 1989)
Ciepłe i
sympatyczne, przy tym bardzo proste oraz dzięki znakomitym rolom
Jessici Tandy i Morgana Freemana zaskakująco szczere, niewymuszone
świadectwo przyjaźni zamożnej Żydówki i jej czarnoskórego
szofera. Akademia uwielbia gdy o rzeczach wielkich mówi się za
pomocą kameralnych obrazów.
58.
Ojciec chrzestny II (Godfather: Part II, 1974)
Przez wielu
uważana za czołowe filmowe arcydzieło, w moich oczach druga
odsłona “Ojca chrzestnego” nie oferuje niczego nowego względem
znakomitej części pierwszej, chociaż to wciąż dobre kino ze
świetnym aktorstwem.
57.
Pluton (Platoon, 1986)
Przedstawienie
dylematów żołnierzy walczących w Wietnamie w postaci wyboru
między jednym a drugim autorytetem to ciekawe w swojej prostocie
rozwiązanie Olivera Stone'a. Obraz wojny jest przejmujący, a kilka
pojedynczych scen w dalszym ciągu robi wrażenie. Powstał jednak
szereg lepszych filmów o Wietnamie – z “Czasem Apokalipsy” na
czele – a i Oliver Stone miał kilka lepszych filmów (“JFK”!).
56.
Artysta (The Artist, 2011)
Bardzo
lekki, pomysłowy hołd złożony kinu niememu. Są w filmie Hazanaviciusa momenty wielkości,
ale hołd wydaje się chłodny w porównaniu z pełnym pasji “listem miłosnym” do kina George'a Melliesa
(“Hugo i jego wynalazek” Martina Scorsese!) i tętniącym życiem
“Moneyball”, z którymi niesłusznie wygrał wyścig o statuetkę.
55. W
upalną noc (In the heat of the night, 1967)
Intrygujący
i zaskakujący kryminał zbudowany na prostym schemacie wrzucenia
zupełnie niepasującego elementu do zgorzkniałego systemu. W “W
upalną noc” ów elementem jest grany przez świetnego Sidneya
Poitier detektyw z Filadelfii Virgil Tibbs. Czarnoskóry stróż
prawa przypadkiem zostaje oskarżony o morderstwo w małym miasteczku
w stanie Mississipi, by po szybkiej weryfikacji z podejrzanego
zamienić się w ścigającego. Partneruje mu zatwardziały
południowiec – szeryf Gillespie (pełnokrwista rola Roda
Steigera), a aurę tworzy duchota, upał, kórz i lejący się
strumieniami pot. Szkoda tylko, że momentami antyrasistowski
wydźwięk, bazujący na tle ukazującym ówczesne realia Mississipi
chwilami aż nadto dominuje nad opowiadaną historią. O ile uważam,
że “Absolwent” jest filmem lepszym, to nie żałuję aż tak
bardzo tryumfu dzieła Normana Jewisona.
54. Lot
nad kukułczym gniazdem (One Flew over the Cuckoo's Nest, 1975)
Pewnie wielu
czytelników uzna, że sklasyfikowałem “Lot nad kukułczym
gniazdem” zastraszająco nisko, ale – choć uważam film Formana
za naprawdę dobry, ze świetną rolą Jacka Nicholsona i udanie
wprowadzonym przez reżysera ulubionym motywem wolności jednostki –
daleki jestem od nazywania go arcydziełem. Co więcej uważam, że w
1976 roku wręcz nie zasłużył na najwyższe wyróżnienie –
powinien ulec kultowym “Szczękom” Stevena Spielberga.
53. Annie
Hall (1977)
Chociaż nie
należę do miłośników Woody'ego Allena to jego opus magnum muszę
docenić. Masa świeżych pomysłów, inteligentne wykorzystanie
różnorodnych środków wyrazu połączone z dowcipnymi dialogami
zapewnia “Annie Hall” miejsce w sercach widzów z całego świata.
Szanuję ten tytuł, ale jednak trawię go z pewnym trudem. Nie
znoszę kreowania samego siebie w filmach Allena, nie lubię
stworzonej przez niego (a następnie powielanej miliony razy) postaci
“neurotycznego amerykańskiego inteligenta żydowskiego
pochodzenia”.
52. Rain
Man (1988)
Przy
zachwycie niedawnymi francuskimi “Nietykalnymi” zapomniano, że
kiedyś powstał podobny, chociaż zauważalnie lepszy film. Rozwój
relacji dwóch połączonych ze sobą po latach braci jest nie tylko
świetnie poprowadzony przez scenariusz, ale przede wszystkim przez
świetne kreacje aktorskie – obok szczenięcego Toma Cruise'a mamy
przecież ikoniczną rolę Dustina Hoffmana.
51. Ich
noce (It Happened One Night, 1934)
Prawdziwy
kamień węgielny komedii romantycznych. Rewelacyjny duet Clarka
Gable i Claudette Colbert idealnie łączy romans z komedią, przy
jednoczesnym zachowaniu dobrego smaku. Frank Capra słynął z kina
poprawiającego humor, a “Ich noce” to jego najlepsza wizytówka.
50.
Przeminęło z wiatrem (Gone with the Wind, 1939)
Produkcja
wielkiego kalibru, wprowadzająca modę na wielkie, kasowe, epickie
widowiska w Hollywood, przez wielu uważana za melodramat wszech
czasów. Prawie czterogodzinny seans rzeczywiście należy do
nieprzeciętnych, nie dłuży się, a historia miłosna nawet po
latach wyróżnia się na tle wszystkich innych, głównie ze względu
na niezwykłe, skomplikowane postaci Scarlett O'Hary oraz Rhetta
Buttlera. Kapitalne są zdjęcia – o dużej intensywności kolorów,
a w pierwszym akcie zachwycające kompozycją rodem z teatru cieni.
Niestety mimo wszelkich zalet “Przeminęło z wiatrem” nosi na
sobie blizny mijającego czasu. Irytują liczne archaizmy,
wykorzystywane szczególnie w formułowaniu myśli głównej
bohaterki, mówiącej niby samej do siebie, co często wywołuje
niezamierzone uczucie śmieszności.
49. Idąc
moją drogą (Going My Way, 1944)
Zupełnie
niewymuszony, ciepły i zabawny feel-good-movie, bazujący na
konfrontacji nowego ze starym, przy obustronnym szacunku, ze świetnym
scenariuszem i uroczymi rolami Binga Crosby'ego i Barry'ego
Fitzgeralda. Pewną ciekawostką dotyczącą tego tytułu jest fakt,
że Barry Fitzgerald dostał za swoją rolę nominację w kategorii
zarówno drugoplanowej, jak i pierwszoplanowej.
48. Oto
jest głowa zdrajcy (A Man for All Seasons, 1966)
Nietypowy.
Historia sporu pomiędzy Henrykiem VIII i sir Thomasem More'em nie
wpisuje się w popularne schematy filmowe, ale zdecydowanie zasługuje
na uwagę. Wyreżyserowany przez Franka Zinnemanna konflikt na tle
prawno-religijno-lojalnościowym to prawdziwy popis aktorskich umiejętności (kapitalny Paul Scofield, przebojowy Robert Shaw) i
pytanie o wiarygodność każdego z nas.
47.
Slumdog. Milioner z ulicy (Slumdog Millionaire, 2008)
Zrealizowany
po mistrzowsku mariaż Hollywood z Bollywood, przy oczywistym
zachowaniu fundamentalnych zasad kina zachodniego. Bajka osadzona w
realiach rozwijających się Indii to jeden z najbardziej
dopracowanych i imponujących formalnie tytułów na liście.
Wyróżniający się (aż do napisów końcowych) wielkim wyczuciem
ilustracyjnym Danny Boyle i szalenie utalentowany Anthony Dod Mantle
zdecydowanie „robią” ten film. Nie zmienia to jednak faktu, że
w 2009 roku byli lepsi kandydaci („Frost/Nixon”!).
46. Stąd
do wieczności (From Here to Eternity, 1953)
Gatunkowe
kino połączone z ostatnimi chwilami przedwojennej sielanki.
Żołnierze z bazy na Hawajach jeszcze nie uczestniczą w wojnie,
wdając się w konflikty między sobą. Każdy z nich ma swoje
potrzeby, problemy, własne demony. Trzy wiodące postaci, kilka
poruszających scen (Lee Prewit grający na trąbce przed całą
bazą!) i znakomite aktorstwo (Burt Lancaster, Frank Sinatra i
Montgomery Clift).
45.
Oliver! (1968)
W 1969 roku
„Oliver!” nie miał prawa wygrać z „2001: Odyseja kosmiczna”
(ekhm... nawet nie nominowaną w najważniejszej kategorii), ale to
nie umniejsza jakości musicalu Carola Reeda. Dopracowany w każdym
najmniejszym szczególe, muzycznie i choreograficznie zachwycający,
ze wspaniałą scenografią i z absolutnie fantastycznym Ronem Moodym
zasługuje na miejsce w ścisłej czołówce najlepszych
przedstawicieli gatunku.
44. Rocky
(1976)
Ikoniczny,
kultowy, klasyka kina sportowego. „Rocky” z twarzą ubitego przez
życie Sylvestra Stallone'a wciąż robi wrażenie od początku aż
do samego końca, chociaż w 1977 wśród kandydatów był znacznie
lepszy dramat Alana J. Pakuly - „Wszyscy ludzie prezydenta”.
43.
Miasto gniewu (Crash, 2005)
Zdecydowanie
niedoceniany ze względu na konkurentów, których pokonał w walce o
najważniejszą statuetkę. Zgadzam się, że w 2006 roku najlepszym
tytułem było „Monachium” Stevena Spielberga, a pozostali
nominowani również mieli prawo powalczyć z filmem Paula Haggisa,
ale daleki jestem od przekreślania „Miasta gniewu”. Poważny,
może momentami aż zbyt moralizatorski i pozbawiony jakiegokolwiek
luzu, ale jednak przejmujący i mocny. Wielowątkowy esej o
problemach rasizmu we współczesnych Stanach Zjednoczonych pokazuje
problem z wielu różnych stron, forsuje ideę „wrodzonego,
podświadomego rasizmu”. Trochę podobny pod względem tematyki do
„Dżentelmeńskiej umowy”, ale o wiele bardziej aktualny.
42. Żądło
(Sting, 1973)
Złodzieje z
klasą, których motywuje nie tylko pragnienie zysku, ale przede
wszystkim dżentelmeńska zemsta za śmierć przyjaciela. Robert
Redford i Paul Newman są świetni w tym duecie, a Robert Shaw pasuje
perfekcyjnie na szwarccharakter. Oprócz samych walorów filmowych -
„Żądło” stworzyło nowe standardy gatunku heist movie.
41.
Titanic (1997)
Produkcyjny
gigant Jamesa Camerona, melodramat z wielkim budżetem i późniejszym
rekordem w box office. Można wiele zarzucać reżyserowi: przede
wszystkim siermiężność i brak subtelności, schematyczny wątek
miłosny i tanie chwyty mające chwycić widza za serce, ale
„Titanic” to bezbłędne kino od strony technicznej, wzór w
swoim gatunku, a przede wszystkim trzy godziny kapitalnego widowiska.
40.
Garsoniera (The Apartment, 1960)
Kolejny owoc
współpracy Billy'ego Wildera i Jacka Lemmona obok znanego wszystkim
„Pół żartem, pół serio”. Osobiście wolę „Garsonierę”
- humor w tym filmie trafia do mnie idealnie, a przepiękna Shirley
MacLaine tworzy z Lemmonem jedną z najfajniejszych par w historii
komedii romantycznych.
39.
Rydwany ognia (Chariots of Fire, 1981)
Kino
sportowe pełną gębą, przyprawione nieśmiertelną muzyką
Vangelisa i pamiętnymi rolami. Budowanie napięcia w przypadku
biegów sprinterskich nie należy do rzeczy najłatwiejszych, ale
Hugh Hudson radzi sobie z nimi perfekcyjnie. Duża w tym zasługa
slow motion, namiętnie używanego w „Rydwanach ognia”. Szkoda,
że akademikom zabrakło odwagi by nagrodzić rewelacyjnych
„Poszukiwaczy zaginionej Arki”, ale trzeba przyznać, że ich
wybór potrafi się obronić.
38. Ben
Hur (Ben-Hur, 1959)
Stworzony z
rozmachem na niespotykaną skalę, wielki, z epickim oddechem film
Williama Wylera po dziś dzień robi oszołamiające wrażenie.
Imponuje pomysłowością i założeniami strony technicznej –
otoczka scen z udziałem Chrystusa, wprowadzanie widza do doliny
trędowatych, wybitna kompozycja scen zbiorowych z udziałem
scenografii, a wreszcie ta jedna, jedyna, niepowtarzalna scena
wyścigu rydwanów, która po dziś dzień imponuje pod każdym
względem i stanowi małe arcydzieło.
37. Jak
zostać królem (The King's Speech, 2010)
To naprawdę
bardzo dobry film. Pozytywny, skupiający się na jednostce w obliczu
globalnego kryzysu, dodatkowo kapitalnie zagrany. Jednak trudno
patrzeć na wybór Amerykańskiej Akademii bez uśmiechu politowania
na twarzy. W 2011 roku o Oscara walczył szereg naprawdę znakomitych
tytułów – najlepsze filmy w dorobku Finchera, Nolana i
Arronofsky'iego oraz poruszający kameralny dramat Danny'ego Boyle'a
- „127 godzin” i każdy z nich zasługiwał na wyróżnienie (w
niektórych przypadkach wręcz zdecydowanie) bardziej niż pozbawiony
jakiejkolwiek filmowej świeżości, totalnie klasyczny obraz Toma
Hoopera.
36. The
Hurt Locker. W pułapce wojny (The Hurt Locker, 2008)
Świetny,
ociekający testosteronem i adrenaliną film Kathryn Bigelow z
szaloną kreacją sapera w wykonaniu nieznanego wówczas Jeremy'iego
Rennera. Bigelow pokazuje wojnę od detalu, stawia wyraźną tezę i
konsekwentnie ją udowadnia, serwując po drodze kilka absolutnie
fenomenalnych sekwencji pracy sapera. Ponadto wybór „Hurt Lockera”
należy do niewielu przypadków odważnych decyzji Akademii. Film
Bigelow znokautował faworyzowanego „Avatara”, co dało wyraźny
znak, że Hollywood nie popiera techniki 3D (później i tak
rzeczywistość zweryfikowała „miłość” widzów do tej
„nowinki”). Niskobudżetowy film wojenny pobił pseudoodkrywczą
wydmuszkę w szacie efektów komputerowych, której budżet opiewał
wg nieoficjalnych danych nawet na pół miliarda dolarów. Warto
jednak w tym miejscu podkreślić, że „Hurt Locker” i tak nie
był najlepszym kandydatem w 2010 roku – ten tytuł należał się
„Bękartom wojny” Quentina Tarantino.
35.
Ludzie w hotelu (Grand Hotel, 1932)
Wielowątkowy
obraz ludzi powiązany jednością miejsca i czasu – Grand Hotelu w
Berlinie. Różne postaci, różne problemy i różne konflikty.
Dodatkowo plejada gwiazd Hollywood lat 30' (m. in. Greta Garbo,
Lionel i John Barrymore) i niezapomniany wątek barona-złodzieja.
Pomimo upływu lat zupełnie się nie zestarzał i obecnie ogląda
się go wciąż znakomicie.
34.
Birdman (2014)
Tegoroczny
tryumfator nie był moim faworytem („Whiplash”!), ale to
najlepszy z dotychczasowych filmów Alejandro Gonzalesa Inarritu,
ważnego twórcy światowego kina XXI wieku. Ma charakterystyczną
dla niego filozoficzno-metafizyczną podszewkę, ale ostatecznie
spuszcza powietrze z balonika i pozwala sobie na momenty ironii.
Zapierające dech w piersiach długie (bardzo długie) ujęcia i
Michael Keaton w roli życia, ale także szalejący na drugim planie
Edward Norton i Emma Stone nie pozwalają o sobie zapomnieć na długo
po seansie.
33. Na
nabrzeżach (On the Waterfront, 1954)
Dzieło Elii
Kazana kreuje bardzo namacalny świat doków kierowanych przez
wprowadzający mafijne struktury Związek Dokerów. Konfrontacja
życiowego nieudacznika, niegdyś prawie boksera z szefem doków to
prawdziwa wojna charakterów i – przede wszystkim – walka z samym
sobą. W roli głównej niezawodny Marlon Brando.
32.
Milczenie owiec (Silence of the Lambs, 1991)
Mistrzostwo
gatunku, ikoniczna rola Anthony'ego Hopkinsa, wyśmienicie utworzona
aura osaczenia i strachu i pięć Oscarów w najważniejszych
kategoriach. Sam wyżej cenię konkurującego z obrazem Jonathana
Demme'a „JFK” Olivera Stone'a, ale to „Milczenie owiec”
obecnie ma status filmu kultowego, więc wybaczam pewną rozbieżność
z gustami Akademii.
31.
Amerykanin w Paryżu (An American in Paris, 1951)
Absolutny
top gatunku. Musical perfekcyjnie zrealizowany, z bajeczną
scenografią nawiązującą do francuskich gigantów malarstwa, z
niezapomnianą sekwencją orkiestry ze snu i nieprzecenioną sceną
finałową.
30.
Casablanca (1942)
Melodramat
wszech czasów. Humphrey Bogart i Ingrid Bergman tworzą jedną z
najwspanialszych opowieści miłosnych w historii X muzy.
Niepowtarzalny klimat, wyczuwana namiastka tajemnicy i wszechobecnej
niepewności, a do tego sympatyczny Sam przy pianinie. „Zawsze
będziemy mieli Paryż” - a my „Casablancę”.
29.
American Beauty (1999)
Sam Mendes
po raz pierwszy podgląda życie amerykańskich przedmieść i w
niezapomniany sposób portretuje kryzys wieku średniego, od tamtej
pory nierozłącznie kojarzony z Kevinem Spacey i czerwonymi różami.
Ale mimo iż szczerze lubię ten film, wciąż uważam, że
„Informator” Michaela Manna jest po prostu lepszy.
28.
Hamlet (1948)
Laurence
Olivier obecnie kojarzony jest niemal wyłącznie z Williamem
Szekspirem. I słusznie. Gwiazdor światowego kina XX wieku wydawał
się rozumieć angielskiego mistrza lepiej niż ktokolwiek inny, a
jego przepełniony mrokiem, przemyślany pod względem wyboru wątków
do adaptacji „Hamlet” wydaje się – w zgodzie z materiałem
źródłowym – zarysowywać swoje własne miejsce w życiu tego
wielkiego dramatu. Język Szekspira tętni życiem, a aktorzy,
bezbłędny Olivier w roli tytułowej, Eileen Herlie w roli Gertrudy,
mają swoje chwile chwały.
27. Bunt
na Bounty (Mutiny on the Bounty, 1935)
Jedna z
wielu filmowych relacji słynnego buntu na statku Bounty, na pewno
jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza. Konfrontacja dwóch mocnych
postaci – Fletchera Christiana i kapitana Williama Bligha „robi”
ten film. Ich działania nie są poddane jednoznacznemu podziałowi na czarne i białe, dzięki czemu widz sam może oceniać wydarzenia ekranowe.
Imponujące warsztatowo sceny na morzu i odpowiednio budowane
narastanie konfliktu zasługują na największe uznanie, a role
Clarka Gable'a i Charlesa Laughtona są nieśmiertelne.
26.
Dźwięki muzyki (The Sound of Music, 1965)
Kolejny
dowód na uwielbienie musicali przez Akademię to nie tylko mnóstwo
niezapomnianych piosenek i rozśpiewani Julie Andrews oraz
Christopher Plummer, lecz także piękne krajobrazy Alp i wyraźne
tło historyczne Austrii w obliczu rychłej aneksji do III Rzeszy.
25.
Stracony weekend (The Lost Weekend, 1945)
Kameralny
dramat niespełnionego pisarza alkoholika. Pachnie Pilchem i „Żółtym
szalikiem” z Gajosem? Bily Wilder operuje większą dosadnością,
nie sięga po delikatne metafory, wali wszystko kawa na ławę.
Prowadzi bohatera w kolejne etapy zniewolenia, pozwalając rozwinąć
skrzydła Rayowi Millandowi w roli życia.
24.
Infiltracja (The Departed, 2007)
Należę do
grona osób, które wcale nie uważają „Infiltracji” za jeden z
najgorszych filmów Martina Scorsese. Zgoda, ma koszmarnie nachalną
dosłowność w ostatnim kadrze, ale wszystko poprzedzające stanowi
kino sensacyjne najwyższej próby. Znakomici są wszyscy aktorzy
(Leonardo DiCaprio, Matt Damon, Jack Nicholson, Martin Sheen, a nawet
Mark Wahlberg!), a przepełniona nieoczekiwanymi zwrotami akcji
intryga trzyma za gardło przez bite dwie i pół godziny.
23.
Lawrence z Arabii (Lawrence of Arabia, 1962)
Obraz
pasjonującej historii T. E. Lawrence'a, brytyjskiego żołnierza
prowadzącego Arabów do walki z Turcją w czasach I Wojny Światowej
to trwające prawie cztery godziny pełne rozmachu kino, z przepiękną
muzyką, wielką rolą Petera O'Toole'a, zapadającymi w pamięć
Aleciem Guinessem, Omarem Shariffem i Anthonym Quinnem na drugim
planie i niezapomnianymi zdjęciami pustynnych krain Bliskiego
Wschodu.
22. Za
wszelką cenę (Million Dollar Baby, 2004)
Clint
Eastwood się nie starzeje (chociaż miał pewną zniżkę formy po
„Gran Torino”), a „Za wszelką cenę” to najlepszy przykład
na długowieczność reżysera i aktora. Jego ostatni oscarowy tytuł
do połowy przykrywa się płaszczem klasycznego kina sportowego, by
w pewnym momencie zdecydowanie zmienić charakter. Eastwood nie tylko
panuje nad opowiadaną historią, ale sam odgrywa w niej kluczową
rolę obok genialnych w swojej prostocie kreacji Hilary Swank i
Morgana Freemana.
21. Nocny
kowboj (Midnight cowboy, 1969)
Odważny,
kroczący po najmniej przyjemnych zakątkach metropolii. Przyjazd
faceta z prowincji do wielkiego miasta i próba zrobienia kariery
jako żigolak idealnie obrazuje naiwność głównego bohatera.
Reżyser bardzo wymownie zderza ludzi z rzeczywistością
współczesnego świata. Wybitny Dustin Hoffman kradnie całe show,
chociaż Jon Voight też jest znakomity.
20.
Francuski łącznik (The French Connection, 1971)
Chociaż
obecny w światowym kanonie to jednak gdzieś schowany za „Brudnym
Harrym”. Niesłusznie. „Francuski łącznik” Williama Friedkina
to kino policyjne w najlepszym wydaniu. Postać policjanta
awanturnika Popeye'a to rola życia Gene'a Hackmana, którą stawiam
ponad kreację Harry'ego Callahana. Ponadto to właśnie dzięki
obrazowi Friedkina mamy jedną z najlepszych scen pościgów –
szaleńczą pogoń Popeye'a za pociągiem metra...
19. Bez
przebaczenia (Unforgiven, 1992)
Szczytowy
moment formy reżyserskiej Clinta Eastwooda, który udowadnia, że
western nie ma przed nim tajemnic. „Bez przebaczenia” łączy w
sobie surowy, starotestamentowy świat, bohaterów z krwi i kości i
przystępne poczucie humoru. Świetni są aktorzy: jak zwykle
małomówny Eastwood, budzący sympatię konformistyczny Gene Hackman
i roztargniony Morgan Freeman.
18. Łowca
jeleni (Deer Hunter, 1978)
Michael
Cimino pomysłowo urealnia opowiadaną historię poprzez kreowanie
długich scen (najlepszym przykładem słynna scena wesela), dzięki
czemu widz rzeczywiście angażuje się w opowiadaną historię.
„Łowca jeleni” to smutny obraz losów weteranów wojny w
Wietnamie, zagrany subtelnie przez Roberta DeNiro i Christophera
Walkena.
17.
Najlepsze lata naszego życia (The Best Years of Our Lives, 1946)
Pozostajemy
przy tematyce weteranów. Film Williama Wylera zdaje się wyczerpywać
temat powrotu amerykańskich chłopców do domów po latach wojny z
nazistami i Japończykami. Wątki trzech różnych żołnierzy,
których losy się przeplatają po powrocie są idealnie zaplanowane
i dotykają licznych problemów – niepełnosprawności,
alkoholizmu, wyobcowania, niemożności odnalezienia się w starym
świecie, rozczarowaniu tym, co zobaczyli po powrocie. Prawie
trzygodzinny seans nie nuży, a na dodatek pełno tu naprawdę
soczystych ról – Frederic March, Dana Andrews, Harold Russell,
Myrna Loy, Teresa Wright i Cathy O'Donnell są bezbłędni.
16.
Patton (1970)
Tytułowa
kreacja aktorska George'a C. Scotta to absolutna czołówka ról w
historii X muzy. „Patton” wyróżnia się także nietuzinkowym
scenariuszem (Francis Ford Coppola!), dzięki któremu osiąga więcej
w filmowej materii niż „Ghandi”, czy „Ostatni cesarz”, które
zapisując niemalże pełen żywot postaci, zapominają o rozłożeniu
akcentów i zwróceniu uwagi na to, co istotne.
15.
Władca Pierścieni: Powrót króla (The Lord of the Rings: The
Return of the King, 2003)
Chociaż
„Drużyna Pierścienia” jest najlepszą odsłoną trylogii Petera
Jacksona to „Powrót króla” ma w sobie większość jej
największych atutów. Wykreowanie świata Tolkiena z całą jego
złożonością i różnorodnością jest imponujące (duża w tym
zasługa muzycznej oprawy Howarda Shore'a!), a skala przedsięwzięcia
ryzykowna. Finał trylogii jest widowiskowym spektaklem, z kilkoma
równoważnymi wątkami, które po „Drużynie Pierścienia” i
„Dwóch wieżach” osiągają swoja kulminację. Jackson
udowadnia, że jest mistrzem ilustracyjnym, łącząc cyfrowe efekty
specjalne w bitwie na polach Pelennoru ze scenografią rodem z
horroru w jaskini Szeloby.
14.
Rebeka (Rebecca, 1940)
Jeden z
najlepszych filmów Alfreda Hitchcocka. Niejednoznaczny, niepokojący,
momentami stąpający stylistycznie na granicy thrillera i horroru, z
zaskakującą fabułą. Główne miejsce akcji: wielka posiadłość
Manderley staje się obok aktorów głównym bohaterem opowieści –
emanuje złożonością, mrokiem i tajemnicą. Aktorzy – Judith
Anderson, Joan Fontaine, George Sanders i Laurence Olivier – są
idealni.
13.
Tańczący z wilkami (Dances with Wolves, 1990)
Reżyserski
debiut Kevina Costnera, w którym sam zagrał rolę główną, to
film szczery i poruszający. Konflikt pomiędzy Indianami a
przybyłymi osadnikami nie jest pokazany jednostronnie, reżyser
wskazuje na dialog i poznanie jako brakujący czynnik. Kapitalny
obraz bezkresu Ameryki, ciągnących się pastwisk, uchwycony na
przepięknych zdjęciach Deana Semlera, przyprawiony o epicki oddech
dzięki muzyce Johna Barry'ego.
12.
Piękny umysł (A beautiful mind, 2001)
W 2002 roku
Oscar za najlepszy film powinien powędrować w ręce Peterera
Jacksona za pierwszą odsłonę „Władcy Pierścieni”, ale trzeba
przyznać, że „Piękny umysł” Rona Howarda był godnym
konkurentem. Opowieść autora „Apollo 13” o walce genialnego
matematyka ze schizofrenią ma solidne fundamenty: wybitną rolę
Russella Crowe i kreację Jennifer Connelly.
11.
Chicago (2002)
Moim zdaniem
najlepszy musical wszech czasów. Dopracowany do perfekcji, utrzymany
w konwencji klubowego koncertu, mariaż teatru i kina z
niezapomnianymi piosenkami oraz szeregiem gwiazd w świetnej formie
(Richard Gere jako cyniczny prawnik, Renee Zellweger jako urocza i
głupiutka dziewczyna marząca o sławie, fantastycznie zmanierowana
Catherine Zeta-Jones w roli gwiazdy i przesympatyczny John C. Reilly
na dokładkę).
10.
Sprawa Kramerów (Kramer vs Kramer, 1979)
Mógł wyjść
z tego film infantylny, wyciskacz łez w złym stylu. Na szczęście
scenariusz unika prostych rozwiązań, a obsada spisuje się na medal
(po raz kolejny należy wyróżnić fantastycznego Dustina Hoffmana,
cesarzową aktorstwa Meryl Streep, ale także bezbłędnego Justina
Henry'ego w dziecięcej roli i Jane Alexander pojawiającą się na
drugim planie). Co ciekawe: „Sprawa Kramerów” nie powinna w moim
mniemaniu dostać statuetki w najważniejszej kategorii, walczyła
przecież z wybitnym „Czasem Apokalipsy” Coppoli!
9.
Forrest Gump (1994)
Dzieje
Ameryki drugiej połowy XX wieku pokazane oczami niedorozwiniętego
umysłowo bohatera. Tytułowy bohater spełnia idealny amerykański
sen, reprezentując wszystkie wartości promowane przez Stany
Zjednoczone – pracowitość, poświęcenie, szczerość, zwykłą ludzką dobroć i lojalność. Zemeckis udowadnia warsztatową
sprawność, a bohatera zagranego brawurowo przez Toma Hanksa nie
sposób nie lubić. Na koniec wtrącę jednak, że w 1995 roku mimo
wszystko lepszym kandydatem do najważniejszego wyróżnienia był
„Skazani na Shawshank” Darabonta.
8. Ojciec
chrzestny (the Godfather, 1972)
Najważniejszy
i najlepszy film gangsterski w dziejach. Francis Ford Coppola po
mistrzowsku rozwija fresk sagi rodziny włoskich emigrantów.
Niezapomniana, mistrzowska rola Marlona Brando i ciemne, ponure
zdjęcia sprawiają, że seans „Ojca chrzestnego” to wydarzenie
niezwykłe.
7. Most
na rzece Kwai (The Bridge on the River Kwai, 1957)
Klasyka kina
wojennego, mimo że dla gatunku zupełnie nietypowa. Film Davida
Leana skupia się na japońskim obozie jenieckim, w którym
przetrzymywani są żołnierze brytyjscy z dumnym pułkownikiem
Nicholsonem na czele (Alec Guinness w najlepszej roli swojego życia),
który walczy z prowadzącym obóz japońskim pułkownikiem Saito
swoją postawą, dzięki czemu przewodzi grupie jeńców. Kluczową
dla fabuły okazuje się budowa tytułowego mostu, mającego
utworzyć istotny punkt komunikacyjny dla Japończyków. Pułkownik
Nicholson zauważa w tym projekcie szansę na udowodnienie wielkości
brytyjskiej cywilizacji i zatracając się w wynaturzeniu własnych
ideałów traci głowę.
6.
Braveheart – waleczne serce (the Braveheart, 1995)
Najlepszy
film Mela Gibsona, po macoszemu traktujący historyczne
fakty o Williamie Wallace'ie, skupiający się na wolnościowym
wydźwięku. Aktor zaskakuje wielkim reżyserskim wyczuciem,
wysmakowanym warsztatem i pięknym obrazem Szkocji. Pewną skazą na
niemal nieskazitelnym dziele jest bez wątpienia subtelnością
niegrzeszący wątek francuskiej księżniczki granej przez Sophie
Marceau.
5. Lista
Schindlera (Schindler's List, 1993)
Osobiście
uważam, że to dopiero czwarty po „Szeregowcu Ryanie”, „Złap
mnie, jeśli potrafisz” i „Monachium” najlepszy film Stevena
Spielberga, ale jest on bez wątpienia rewelacyjny i ikoniczny.
Zachowany w czerni i bieli, grający dwiema postaciami – Oskarem Schindlerem i Amonem Goethem – które mają podobny punkt wyjścia,
ale zupełnie inaczej zachowują się w chwili testu ich
człowieczeństwa, co podkreśla fizyczne podobieństwo aktorów.
Dużo tu dobrego smaku, wyczucia, pomysłów (motyw z czerwonym
płaszczem!) i realizatorskiej perfekcji (muzyka Williamsa, zdjęcia
Kamińskiego), chociaż pod koniec Spielberg nieco rozczarowuje,
przeciągając finał, nie potrafiąc zdecydować się na jedno
zakończenie.
4. To nie
jest kraj dla starych ludzi (No Country for Old Men, 2008)
Ziemia
wypalona, zepsuta, bez nadziei na lepsze jutro. W swoim najlepszym
filmie bracia Coen tworzą demoniczny obraz świata, w którym walka
dobra ze złem jest nierówna. Dobro symbolizowane przez odchodzącego
niedługo na emeryturę szeryfa Eda Toma Bella jest wiecznie
spóźnione, bezsilne. Natomiast zło w postaci Antona Chigurha to
nieprzewidywalne, agresywne, dzikie zwierzę, które nawet szczątkowe
zasady etyczne ma zupełnie kuriozalne (absurdalne spełnienie
obietnicy danej Llewellynowi). Nie można nie wyróżnić szalonej
roli Javiera Bardema i partnerujących mu Josha Brolina i Tommy'ego
Lee Jonesa.
Niesamowicie
przejmujący film, wyróżniający się także realizacją –
rezygnacja z użycia muzyki i doświetlania zdjęć sprawia, że „To
nie jest kraj dla starych ludzi" zyskuje niepowtarzalny quasirealistyczny charakter.
3.
Gladiator (2000)
Kultowy film
Ridleya Scotta to tryumf kina i ukoronowanie epickiego kina
kostiumowego. Wskrzeszenie Rzymu, przedstawienie Imperium w pigułce
(legiony, prowincja, Rzym, gladiatorzy, senat!) robi wrażenie.
Wspaniała jest koncepcja niemal każdej poszczególnej sceny, czy to
sekwencja mrocznej bitwy o świcie wprowadzającej koncertowo postać
Maximusa, czy smakowicie przechodząca od szerokiego planu
prowincjonalnej areny do ciasnej klatki scena pierwszej samotnej
walki, czy też zapierająca dech w piersiach prezentacja Rzymu w
scenie przybycia Kommodusa, a wreszcie i niezapomniana panorama
Koloseum przy pierwszym pojawieniu się gladiatorów Proximo. Oprócz
wysmakowanego zastosowania filmowych rozwiązań „Gladiatora”
buduje konflikt dwóch perfekcyjnie zagranych i świetnie napisanych
bohaterów – budzącego autorytet charyzmatycznego Maximusa
(Russell Crowe!) i ambitnego, wiecznego chłopca Kommodusa (Joaquin
Phoenix!).
2.
Wszystko o Ewie (All about Eve, 1950)
Arcydzieło.
Wielki film penetrujący branżę artystyczną, na długo przed tym
jak stało się to modne. Bezlitosny obraz ambicji, która nie
kalkuluje, dąży do celu po trupach, przez cały czas ukrywając się
pod maską kogoś innego. Przejmująca postać Ewy – prawdziwego
prymusa wyścigu szczurów – może służyć jako uniwersalny
demon, tylko umownie ubrany w ciuchy aktorskiej gwiazdy. Joseph L.
Mankiewicz nie bawi się w tanie moralizatorstwo, moralnej zbrodni
nie spotyka kara, a wręcz znajduje ona swoich kolejnych naśladowców.
W tym
pesymistycznym spektaklu aktorzy wznoszą się na wyżyny
umiejętności – Bette Davis i Anne Baxter w najlepszych rolach
kariery, George Sanders i Celeste Holm po raz kolejny wspaniali na
drugim planie.
1.
Amadeusz (Amadeus, 1984)
Najlepszy
film w karierze Milosa Formana i jeden z najlepszych filmów w ogóle.
Twórczość Mozarta widziana oczami Salieriego, kompozytora mniej
utalentowanego, który zdaje się jako jedyny rozumieć geniusz
wspaniałego Amadeusza. Czarujący muzyką mistrza, realizacyjnie
bezbłędny, z niezapomnianym widokiem żywo ruszającego się
kompozytora na stanowisku dyrygenta, z kapitalną sceną wspólnego
tworzenia „Confutatis”, „Amadeusz” skomponowany jest z
precyzją w rytm „Requiem” Amadeusza Mozarta. Prawdziwe
ukoronowanie stanowią kreacje aktorskie Toma Hulce'a i F. Murraya
Abrahama.
- Alek
Kowalski
O kurwa. Grubo.
OdpowiedzUsuńSzacun.
Haha Michał Gaca jak zwykle uderzasz w sedno :D
OdpowiedzUsuńŚwietna robota! Sam też myślałem o takim zestawieniu, ale nie chciało mi się oglądać tych wszystkich filmów. Domyślam się, że przebrnięcie przez niektóre filmy nie było zbyt przyjemne.
OdpowiedzUsuńNie dziwią mnie dwa pierwsze miejsca, bo i ja uważam te filmy za arcydzieła. Jednak na pierwszym umieściłbym Braveheart, wg mnie również doskonały, w mojej opinii lepszy od Gladiatora.
Piszesz o tym, że film Pakuli bardziej zasługiwał niż Rocky - czyżbyś zapomniał, że wtedy kontrkandydatem był "Taksówkarz"? Podobna sytuacja z Bonnie i Clydem, które w '67 było bezkonkurencyjne oraz z "Pulp Fiction", które w '94 nie miało sobie równych.
Dodam jeszcze, że zaskoczyła mnie wysoka pozycja "Pięknego umysłu" i "Chicago" oraz niska pozycja "Cieszmy się życiem", które mnie osobiście bardziej się podobało niż "Ich noce". Ale wiadomo, to wszystko jest subiektywne, tak jak i wybory Akademii. Czasem trudno przewidzieć, który film wytrzyma próbę czasu, myślę że i sukces kasowy też się liczy i np. "Obywatel Kane" nie wygrał, bo zaliczył finansową klapę.
Wiele z filmów w podobnym stopniu lubię i w niektórych przypadkach różnica jednego, bądź nawet kilku miejsc to kwestia dnia tworzenia rankingu.
UsuńJeśli chodzi o "Rocky'ego" - cenię "Taksówkarza", ale nie jestem aż tak dużym fanem tego dziecka Scorsese jak wciągającego "Wszyscy ludzie prezydenta" z Hoffmanem i Redfordem, chociaż tutaj zgoda - z "Rockym" jak najbardziej mógł (powinien?) wygrać.
Akurat "Bonnie i Clyde" niestety jeszcze nie widziałem, skupiałem się ostatnio na zwycięzcach oscarowych, a ten klasyk czeka w kolejce zaraz po nich :) natomiast "Absolwent" cieszy się moim większym uznaniem niż "W upalną noc", chociaż trzeba przyznać, że i film z Sidneyem Poitier ma swoją wartość.
W przypadku "Pulp fiction" to świadomie nie wspomniałem o tym tytule, ponieważ sam nie lubię Tarantino i mimo iż jego najsłynniejszy film szanuję to nie zajmuje w moim osobistym rankingu aż tak wysokiego miejsca jak "Forrest Gump", czy "Skazani na Shawshank". Na marginesie dodam, że za najlepszy tytuł sygnowany nazwiskiem Tarantino uważam "Bękarty wojny".
"Piękny umysł" i "Chicago" to tytuły, których gotów jestem bronić zawsze i wszędzie, szczególnie ze względu na moją ulubioną męską rolę Crowe'a w pierwszym przypadku i musicalową perfekcję w drugim.
Z Franka Capry oglądałem "Ich noce" jako pierwsze i "Cieszmy się życiem" w porównaniu z komedią romantyczną z Gable'em zrobiło na mnie wrażenie strasznie sztucznego i wymuszonego. Taki overoptimistic-feel-good-movie :)
I niestety wiadomo - czasami pewne arcydzieła zostają uznane dopiero po latach i nie mają szans w wyścigu oscarowym ze względu na finansową klapę, ale jednak Oscar ma być gwarantem pewnej jakości, a niektórym tytułom z listy jej po prostu brakuje.
I tutaj przechodzę do smutnego potwierdzenia Twoich przypuszczeń - niestety część obrazów z listy po prostu obecnie nie da się oglądać.