piątek, 20 marca 2015

Ranking oscarowych zwycięzców


Na krótko przed osiemdziesiątą siódmą galą rozdania Oscarów wpadłem na pomysł, aby poznać wszystkie filmy, które zostały wyróżnione przez Amerykańską Akademię Sztuki i Wiedzy Filmowej najważniejszą nagrodą sezonu i po seansie wszystkich 87 tytułów ułożyć spośród nich ranking.
Co roku gala rozdania Oscarów przynosi pozytywne, bądź negatywne, mniejsze lub większe zaskoczenia. Czasami podejmuje skandaliczne decyzje, ciągnące się za Akademią po dziś dzień, a czasami odważne – w pewnym momencie wydawałoby się nietrafione – ale koniec końców odpowiednie. Niestety zdecydowanie częściej wybory Akademii rozczarowują, a tryumfujące tytuły starzeją się zdecydowanie gorzej niż konkurenci.
Od razu ostrzegam, że niektóre moje wybory mogą być dość kontrowersyjne, ale przypominam, że jest to mój subiektywny ranking, więc nie bulwersujcie się zbytnio.






87. Melodia Broadwayu (Broadway Melody, 1929)
Na ostatnim miejscu zwycięzca drugiej gali rozdania nagród Amerykańskiej Akademii Filmowej (aż do 1939 roku statuetka nie była nazywana Oscarem). Prosta historia sióstr, które pragną zrobić karierę na Broadwayu, połączona z niezbyt przejmującym konfliktem miłosnym współczesnemu widzowi nie ma nic do zaoferowania, chociaż w 1929 roku stanowiła pewną nowinkę techniczną. “Melodia Broadwayu” to jeden z pierwszych musicali, ba, pierwszych filmów pełnometrażowych dźwiękowych w ogóle. Oczywiście doceniam jego walory techniczne, jednak prawdziwa sztuka nie ma terminu przydatności oraz powinna mieć coś do zaoferowania ludziom wiele lat po powstaniu. “Melodia Broadwayu” nie ciekawi fabularnie, a w porównaniu z późniejszymi, zdecydowanie bardziej dynamicznymi i dopracowanymi musicalami prezentuje się bardzo, ale to bardzo skromnie.

86. Pani Miniver (Mrs. Miniver, 1942)
Bardzo mocnym konkurentem w walce o “zaszczytne” ostatnie miejsce był zwycięzca gali z 1943 roku, tryumfator w aż sześciu kategoriach. “Pani Miniver”, przedstawiający historię rodziny z małego brytyjskiego miasteczka oraz jej udziału w obronnej wojnie z Niemcami Hitlera, to całkiem sprawna propaganda aliancka, pokrzepiająca, motywująca żołnierzy walczących na froncie. Doceniam jej rolę, a nawet popieram takie wykorzystanie sztuki filmowej (bo jednak propaganda w słusznej sprawie...), ale po latach “Pani Miniver” oprócz kilku poprawnie zagranych ról oraz jednej imponującej sceny nie ma nic do zaoferowania.

85. Największe widowisko świata (The Greatest Show on Earth, 1952)
I mamy pierwszy skandal. W 1953 roku Oscar za najlepszy film roku trafił do twórców “Największego widowiska świata” - historii o wędrującym po USA cyrku z Charltonem Hestonem w roli dyrektora. Po latach o filmie nikt nie pamięta, wspominany jest tylko przy okazji rankingów najgorszych zwycięzców oscarowych w historii. Bo jak to możliwe, że nijaka, dłużąca się, trwająca ponad dwie i pół godziny opowieść o cyrku, która udowadnia tylko, że cyrk to strasznie prymitywna oraz przeraźliwie nudna rozrywka, została uznana za lepszy film niż “W samo południe”, które obecnie cieszy się statusem arcydzieła.
Na plus solidny Charlton Heston, a także fachowa reżyseria scen zbiorowych oraz imponująca kontrola produkcyjna.

84. Cieszmy się życiem (You can't take it with you, 1938)
Frank Capra słynął z tworzenia filmów poprawiających humor, ma na koncie kilka ważnych tytułów dla światowej komedii. Niestety oscarowy “Cieszmy się życiem” to karykatura jego twórczości. Absurdalna naiwność i wynikające z niej tanie moralizatorstwo wydają się nieszczere, a twórcy nie potrafią obrócić filmu w lekką życiową przypowieść. Oczywiście momentami Capra potrafi zabłysnąć kierowaniem aktorów, panowaniem nad planem, ale ostatecznie od nadmiaru słodkości bolą zęby.

83. Gigi (1958)
Oj, nie mogło na samym dnie zabraknąć tego najbardziej konfundującego zdobywcy Oscara w historii. “Gigi” - ekranizacja musicalu, który adaptował książkę francuskiej autorki Colette – od samego początku zaskakuje. W Paryżu z przełomu XIX i XX wieku poznajemy historię miłosną nastoletniej dziewczynki Gigi i widocznie starszego Gastona, którą przybliża nam od samego początku sympatyczny dziadek (chyba) pedofil – Honore Lachaille. Ta niesamowicie dziwna opowieść nie jest szczególnie interesująca, a muzyka i piosenki uciekają z głowy zaraz po obejrzeniu (no, oprócz śpiewanej przez Honore'a “Thank heaven for little girls”, która wprawia widza w zakłopotanie).
Uroku nie można odmówić operującym intensywnymi kolorami zdjęciom i scenografii.

82. Kawalkada (Cavalcade, 1933)
Pomimo że “Kawalkada” nie trwa nawet dwóch godzin, seans dłuży się w nieskończoność. Film Franka Lloyda, zaznaczający najważniejsze wydarzenia początku XX wieku poprzez dzieje brytyjskiej rodziny Marryotów, cierpi na brak pomysłów. Co z tego, że słyszymy o zatonięciu Titanica, czy wojnie burskiej. Reżyser nie dokonuje inscenizacji tych wydarzeń i nie ma pomysłu na oryginalne opowiedzenie o nich. Inwencją oraz filmowym wyczuciem wykazuje się w kilku ciekawszych montażowych sekwencjach, ale te nieliczne momenty giną pod ciężarem nudnej kroniki przeciętnej rodziny.

81. Zwyczajni ludzie (Ordinary people, 1980)
Debiut reżyserski Roberta Redforda zestarzał się bardziej niż niejeden film z lat '30. Toporne środki filmowe – z moją ulubioną retrospekcją zza kadru – bardzo szybko się zestarzały i obecnie budzą śmiech, co w naturalny sposób niszczy aurę intymnego dramatu. Film ma swoje atuty – przede wszystkim bardzo dobre role Donalda Sutherlanda i Judda Hirsha oraz kilka nieźle napisanych scen – ale obecnie mamy dużo lepszych tytułów, dotykających podobnych problemów.

80. Marty (1956)
Kolejny film o “zwyczajnych ludziach”. Love story o brzydkim i brzydkiej ma swój urok głównie dzięki aktorskim popisom Ernesta Borgnine'a w roli tytułowej, ale nie wyróżnia się niczym szczególnym. Choć trwa ledwie 90 minut, co przynajmniej nie boli tak jak “Największe widowisko świata”.

79. My fair lady (1964)
“My fair lady” wśród sporej części widzów cieszy się statusem arcydzieła, ale mnie zupełnie nie przekonuje. Ma kilka muzycznych wzlotów (piosenki ojca tytułowej bohaterki) oraz przepiękną i uroczą jak zawsze Audrey Hepburn, ale to nie zrekompensuje trzech godzin przerażającej nudy i irytującego seksizmu.

78. Cimarron (1931)
Podobnie jak “Kawalkada”, “Cimarron” przybliża nam losy końca XIX, początku XX wieku poprzez dzieje rodziny. Film Wesleya Rugglesa jest o tyle ciekawszy, że przybliża nieznaną szerzej historię Oklahomy, otworzonej dla osadników pod koniec XIX wieku, a otwierająca sekwencja “wyścigu po ziemię” po dziś dzień robi wrażenie. Nie rozumiem także zarzutów o rasizm, często przewijających się w publikacjach na temat tego filmu. Owszem, Ruggles momentami operuje prostymi stereotypami, ale używa ich jako cennego oręża w walce z rasizmem i nietolerancją.

77. W 80 dni dookoła świata (Around the World in 80 days, 1956)
Bardzo lubię Davida Nivena w smakowicie przerysowanej roli brytyjskiego gentlemana, doceniam rozmach produkcyjny i realizacyjny, a wyszukiwanie znanych twarzy w epizodach (Frank Sinatra, Buster Keaton, Marlene Dietrich!) sprawiało mi przyjemność, jednak po tym, jak kinem przygodowym zajął się Steven Spielberg to film Michaela Andersona dramatycznie się zestarzał i przy takich tytułach jak “Poszukiwacze zaginionej Arki”, czy “Powrót do przyszłości” wypada niestety bardzo biednie.

76. Gubernator (All the king's man, 1950)
Jedno z moich największych rozczarowań. Po seansie “Wszystkich ludzi króla” Stevena Zailliana z 2006 roku byłem zniesmaczony przerysowaniem oraz intelektualną biedą adaptacji książki Roberta Penna Warrena. Niestety obsypana nagrodami wersja z 1950 roku nudzi niemiłosiernie, popełniając te same błędy, co Zaillian, broni się wyłącznie świetną rolą Brodericka Crawforda. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale wolę nową wersję – tam przynajmniej reżyser próbuje korzystać z języka filmu.

75. Skrzydła (Wings, 1927)
Oglądając sceny pojedynków amerykańskich i niemieckich pilotów człowiek mógłby się zastanawiać, czy ten film naprawdę ma zaraz obchodzić dziewięćdziesiąte urodziny, gdyby nie fakt, że to film niemy. Rozmach inscenizacyjny, duża sprawność techniczna i kilka zgrabnych motywów zdecydowanie należy wyróżnić, jednak po latach dwie i pół godziny seansu stanowi nie lada wyzwanie, choć to wciąż ciekawszy melodramat w przestworzach niż żenujące “Pearl Harbor” Michaela Baya.

74. Wielki Zegfield (The Great Ziegfeld, 1936)
Jeden z pierwszych filmów biograficznych nagrodzonych najważniejszym wyróżnieniem Akademii to zaskakująco lekki i dowcipny fresk słynnego showmana Florenza Ziegfelda z urokliwym, dowcipnym Williamem Powellem w roli głównej. Uwagę zwraca przede wszystkim przewijający się motyw konkurencji Ziegfelda z innym producentem – Billingsem, w ciekawy sposób lawirujący pomiędzy rywalizacją i przyjaźnią. Zapewne wylądowałby wyżej w tym zestawieniu, gdyby nie fakt, że “Wielki Zegfield” jest dobrą godzinę za długi.

73. Życie Emila Zoli (The life of Emile Zola, 1937)
Kolejny (oj, nie ostatni) film biograficzny na tej liście. William Dieterle w ciekawy sposób zabiera się za życie i działalność wielkiego przedstawiciela naturalizmu z XIX wieku – Emila Zoli. Twórczość literacką ogranicza do kilku pomniejszych sporów autora z armią i prostej sekwencji montażowej, a skupia się na udziale artysty w głośnej sprawie kapitana Alfreda Dreyfusa. Chwilowa przemiana w dramat sądowy wychodzi filmowi na dobre, a drugoplanowy Donald Crisp ma swoje chwile chwały (jakim cudem to zupełnie nijaki Schildkraut dostał Oscara?!). Oczywiście dziwi konformistyczne unikanie kontekstu antysemickiego i kilka zaskakująco prymitywnych rozwiązań, ale trzeba przyznać, że film szczerze angażuje widza, a Paul Muni w roli Zoli jest rewelacyjny.

72. Pożegnanie z Afryką (Out of Africa, 1985)
Siedem Oscarów, kultowa scena mycia włosów, świetne role Roberta Redforda i Meryl Streep, Afryka w pięknych zdjęciach Davida Watkina, przyprawiona piękną muzyką Johna Barry'ego. Niestety, przydługi.

71. West Side Story (1961)
“Romeo i Julia” w realiach imigracyjnych sporów w Stanach Zjednoczonych. Ciekawe, ale technicznie przestarzałe, choć pieczołowicie dopracowane. W 1962 roku Oscar powinien trafić jednak do zdecydowanie mniej efekciarskiego, a po latach wciąż aktualnego “Wyroku w Norymberdze”.

70. Dżentelmeńska umowa (Gentleman's agreement, 1947)
Dzisiaj nie robi już takiego wrażenia, ale krótko po wojnie był ważnym głosem walki z antysemityzmem w Stanach Zjednoczonych. Pomysł jest pierwszorzędny, jednak obecnie wydaje się nieaktualny, za mało dosadny. To chyba znak, że swoją misję spełnił. Warto też wspomnieć o świetnych kobietach w rolach drugoplanowych – przede wszystkim Celeste Holm oraz Anne Revere.

69. Tom Jones (1963)
Jeden z bardziej oryginalnych oscarowych zwycięzców. “Tom Jones” to rubaszna komedia osadzona w XVIII-wiecznej Anglii. Ciekawa, nieco zakręcona fabuła oraz spora dawka niegrzecznych żartów w połączeniu z sympatyczną tytułową rolą młodziutkiego wówczas Alberta Finneya daje bardzo przyjemny efekt. No i ten prolog! Wyśmienity, utrzymany w konwencji kina niemego.

68. Czułe słówka (Terms of Endearment, 1983)
Są tu momenty wzięte żywcem z najgorszych oper mydlanych, chwilami staje się prymitywnym szantażem emocjonalnym, a muzyka Michaela Gore'a grzeszy brakiem najmniejszej subtelności. Ale jak tu nie docenić kapitalnych aktorów? Absolutnie wyśmienita Shirley MacLaine tworzy z Debrą Winger wzruszający i zaskakująco szczery obraz relacji matki i córki, a kręcący się po drugim planie Jack Nicholson kradnie każdą scenę, gdy tylko się pojawi.

67. Ostatni cesarz (The Last Emperor, 1987)
Imponujący od strony technicznej obraz życia ostatniego cesarza Chin, zachowujący pozbawioną polotu konstrukcję nudnej kroniki historycznej. Intryguje i ciekawi historia Chin, zachwycają zdjęcia wnętrz Zakazanego Miasta, ale brak akcentów nie pozwala filmowi Bertolucciego osiągnąć wielkości. Warto wspomnieć jak zwykle zapadającego w pamięć Petera O'Toole'a w roli drugoplanowej.

66. Zielona dolina (How green was my valley, 1941)
Jakim cudem “Zielona dolina” pokonała w walce o Oscara jeden z najważniejszych filmów w historii kina - “Obywatela Kane'a”? Po dziś dzień wszyscy wymieniają dzieło Johna Forda na liście najgorszych oscarowych tryumfatorów. Jednak, gdy na chwilę zapomnimy o skandalicznym zwycięstwie z dziełem Orsona Wellesa, to zobaczymy, że “Zielona dolina” to kawałek porządnego kina. Utrzymana w melancholijnym charakterze chłopięcego wspomnienia buduje pełnokrwisty obraz walijskiego miasteczka górniczego. Aktorzy są wyśmienici – czy to łączący ojcowską surowość z ciepłem kochającego rodzica Donald Crisp, czy też ujmująco wyróżniający się pośród górniczego tłumu Walter Pidgeon – a reżyserska robota Johna Forda bezbłędna.

65. Ghandi (1982)
Oscar w 1983 roku powinien trafić do rąk Stevena Spielberga za jego wspaniale świeży “E.T.”, ale Amerykańska Akademia po raz kolejny udowodniła, że jest zbyt staroświecka by docenić film sciene-fiction. Nagrodzony w aż ośmiu kategoriach “Ghandi”,chociaż przy kinowej nowości Spielberga przerażająco szkolny i pozbawiony polotu, to jednak wciąż film dobry. Kronikarskie przedstawienie życia Ghandiego nudzi, ale broni się sama historia, rzemieślnicza poprawność i oczywiście kapitalna rola Bena Kingsleya.

64. Zakochany Szekspir (Shakespeare in love, 1998)
Film Johna Maddena jest pamiętany głównie ze względu na skandaliczny tryumf nad “Szeregowcem Ryanem”, a szkoda, bo poza tym to naprawdę nie jest zły film. Fantazja o życiu młodego Williama Szekspira, ze wspaniale odtworzonymi realiami epoki i kilkoma niezłymi rolami angażuje widza od początku do końca, a Gwyneth Paltrow tworzy z Josephem Fiennes'em uroczą parę i dodaje kolorytu całej opowieści. Ale wciąż - “Zakochany Szekspir” był słabszy nie tylko od wielkiego “Szeregowca Ryana”, lecz również od nominowanych “Elizabeth” oraz “Cienkiej czerwonej linii”.

63. Operacja Argo (Argo, 2012)
Oscarowa gala z 2013 roku była jedną z najsłabszych, faworyci nie wybijali się ponad poprawność (“Lincoln” jako jedyny miał przebłyski wielkości). Wyróżniony wówczas statuetką za najlepszy film “Operacja Argo” to solidny, przyjemny film, starający się w lekki sposób opowiedzieć ciekawą prawdziwą historię, ale nie wyróżniający się niczym szczególnym. Affleck po raz kolejny udowadnia reżyserski talent (chociaż w finale gubi się w budowaniu napięcia), a drugoplanowi Alan Arkin, John Goodman i Bryan Cranston swoimi onelinerami zapadają w pamięć.

62. Zniewolony. 12 years a slave (12 years a slave, 2013)
Pamiętam, że po wyjściu z kina wspólnie z koleżanką uznaliśmy oscarowy film Steve'a McQueena za sztampowy. Po “Wstydzie”, spodziewałem się czegoś większego, czegoś szczególnego, a otrzymałem produkt tylko w pewnej części satysfakcjonujący. Nudnawa, przydługa opowieść o losach czarnoskórego skrzypka, który trafia do niewoli na 12 lat, nie oferuje niczego nowego. Mamy tu modną w ostatnich latach dosłowność, brutalność i naturalizm, a całe show kradnie kapitalny Michael Fassbender w drugoplanowej roli białasa sadysty, który akurat jak na ironię niesłusznie przegrał w walce o statuetkę z przecenianą kreacją Jareda Leto z “Witaj w klubie”.
W tematyce niewolnictwa, człowieczeństwa z nim związanego poruszał się Steven Spielberg we wcześniejszym o piętnaście lat “Amistad”, który niestety wówczas został przez Akademię niemal całkowicie pominięty. A szkoda, bo na zwycięstwo nad “Titaniciem” zasługiwał, chociaż nie aż tak jak świeży, niegrzeczny “Wilk z Wall Street” nad “Zniewolonym”.

61. Angielski pacjent (The English Patient, 1996)
Miłość Akademii do wielkich melodramatów jest znana nie od dziś. “Angielski pacjent” idealnie wpisuje się w konwencję, z precyzją szkolnego prymusa odhacza kolejne wymagane przez gatunek punkty i przy pomocy solidnej reżyserii oraz porządnych aktorów (Ralph Fiennes, Juliette Binoche, Kristin Scott Thomas!) tworzy gatunkowe kino pełną gębą mocno osadzone w historycznych realiach. Na deser piękne zdjęcia Johna Seale'a – portretujące pustynię najciekawiej od czasów “Lawrence'a z Arabii”. Konkurujący z filmem Anthony'ego Minghelli “Fargo” braci Coen był chyba za mało klasyczny, zbyt świeży, by Akademia mogła go docenić.

60. Na zachodzie bez zmian (All Quiet on the Western Front, 1930)
Popularnie nazywana pierwszym arcydziełem nagrodzonym Oscarem za najlepszy film, adaptacja powieści niemieckiego pisarza Ericha Marii Remarque'a to mocny, antywojenny głos mówiący obrazami I Wojny Światowej. Zachwyca wyczucie Lewisa Milestone'a do kompozycji kadrów i prowadzenia scen zbiorowych, ale niestety technicznie ma momenty mocno przestarzałe, budzące u współczesnego widza niezamierzony śmiech.

59. Wożąc Panią Daisy (Driving Miss Daisy, 1989)
Ciepłe i sympatyczne, przy tym bardzo proste oraz dzięki znakomitym rolom Jessici Tandy i Morgana Freemana zaskakująco szczere, niewymuszone świadectwo przyjaźni zamożnej Żydówki i jej czarnoskórego szofera. Akademia uwielbia gdy o rzeczach wielkich mówi się za pomocą kameralnych obrazów.

58. Ojciec chrzestny II (Godfather: Part II, 1974)
Przez wielu uważana za czołowe filmowe arcydzieło, w moich oczach druga odsłona “Ojca chrzestnego” nie oferuje niczego nowego względem znakomitej części pierwszej, chociaż to wciąż dobre kino ze świetnym aktorstwem.

57. Pluton (Platoon, 1986)
Przedstawienie dylematów żołnierzy walczących w Wietnamie w postaci wyboru między jednym a drugim autorytetem to ciekawe w swojej prostocie rozwiązanie Olivera Stone'a. Obraz wojny jest przejmujący, a kilka pojedynczych scen w dalszym ciągu robi wrażenie. Powstał jednak szereg lepszych filmów o Wietnamie – z “Czasem Apokalipsy” na czele – a i Oliver Stone miał kilka lepszych filmów (“JFK”!).

56. Artysta (The Artist, 2011)
Bardzo lekki, pomysłowy hołd złożony kinu niememu. Są w filmie Hazanaviciusa momenty wielkości, ale hołd wydaje się chłodny w porównaniu z pełnym pasji “listem miłosnym” do kina George'a Melliesa (“Hugo i jego wynalazek” Martina Scorsese!) i tętniącym życiem “Moneyball”, z którymi niesłusznie wygrał wyścig o statuetkę.

55. W upalną noc (In the heat of the night, 1967)
Intrygujący i zaskakujący kryminał zbudowany na prostym schemacie wrzucenia zupełnie niepasującego elementu do zgorzkniałego systemu. W “W upalną noc” ów elementem jest grany przez świetnego Sidneya Poitier detektyw z Filadelfii Virgil Tibbs. Czarnoskóry stróż prawa przypadkiem zostaje oskarżony o morderstwo w małym miasteczku w stanie Mississipi, by po szybkiej weryfikacji z podejrzanego zamienić się w ścigającego. Partneruje mu zatwardziały południowiec – szeryf Gillespie (pełnokrwista rola Roda Steigera), a aurę tworzy duchota, upał, kórz i lejący się strumieniami pot. Szkoda tylko, że momentami antyrasistowski wydźwięk, bazujący na tle ukazującym ówczesne realia Mississipi chwilami aż nadto dominuje nad opowiadaną historią. O ile uważam, że “Absolwent” jest filmem lepszym, to nie żałuję aż tak bardzo tryumfu dzieła Normana Jewisona.

54. Lot nad kukułczym gniazdem (One Flew over the Cuckoo's Nest, 1975)
Pewnie wielu czytelników uzna, że sklasyfikowałem “Lot nad kukułczym gniazdem” zastraszająco nisko, ale – choć uważam film Formana za naprawdę dobry, ze świetną rolą Jacka Nicholsona i udanie wprowadzonym przez reżysera ulubionym motywem wolności jednostki – daleki jestem od nazywania go arcydziełem. Co więcej uważam, że w 1976 roku wręcz nie zasłużył na najwyższe wyróżnienie – powinien ulec kultowym “Szczękom” Stevena Spielberga.

53. Annie Hall (1977)
Chociaż nie należę do miłośników Woody'ego Allena to jego opus magnum muszę docenić. Masa świeżych pomysłów, inteligentne wykorzystanie różnorodnych środków wyrazu połączone z dowcipnymi dialogami zapewnia “Annie Hall” miejsce w sercach widzów z całego świata. Szanuję ten tytuł, ale jednak trawię go z pewnym trudem. Nie znoszę kreowania samego siebie w filmach Allena, nie lubię stworzonej przez niego (a następnie powielanej miliony razy) postaci “neurotycznego amerykańskiego inteligenta żydowskiego pochodzenia”.

52. Rain Man (1988)
Przy zachwycie niedawnymi francuskimi “Nietykalnymi” zapomniano, że kiedyś powstał podobny, chociaż zauważalnie lepszy film. Rozwój relacji dwóch połączonych ze sobą po latach braci jest nie tylko świetnie poprowadzony przez scenariusz, ale przede wszystkim przez świetne kreacje aktorskie – obok szczenięcego Toma Cruise'a mamy przecież ikoniczną rolę Dustina Hoffmana.

51. Ich noce (It Happened One Night, 1934)
Prawdziwy kamień węgielny komedii romantycznych. Rewelacyjny duet Clarka Gable i Claudette Colbert idealnie łączy romans z komedią, przy jednoczesnym zachowaniu dobrego smaku. Frank Capra słynął z kina poprawiającego humor, a “Ich noce” to jego najlepsza wizytówka.

50. Przeminęło z wiatrem (Gone with the Wind, 1939)
Produkcja wielkiego kalibru, wprowadzająca modę na wielkie, kasowe, epickie widowiska w Hollywood, przez wielu uważana za melodramat wszech czasów. Prawie czterogodzinny seans rzeczywiście należy do nieprzeciętnych, nie dłuży się, a historia miłosna nawet po latach wyróżnia się na tle wszystkich innych, głównie ze względu na niezwykłe, skomplikowane postaci Scarlett O'Hary oraz Rhetta Buttlera. Kapitalne są zdjęcia – o dużej intensywności kolorów, a w pierwszym akcie zachwycające kompozycją rodem z teatru cieni. Niestety mimo wszelkich zalet “Przeminęło z wiatrem” nosi na sobie blizny mijającego czasu. Irytują liczne archaizmy, wykorzystywane szczególnie w formułowaniu myśli głównej bohaterki, mówiącej niby samej do siebie, co często wywołuje niezamierzone uczucie śmieszności.

49. Idąc moją drogą (Going My Way, 1944)
Zupełnie niewymuszony, ciepły i zabawny feel-good-movie, bazujący na konfrontacji nowego ze starym, przy obustronnym szacunku, ze świetnym scenariuszem i uroczymi rolami Binga Crosby'ego i Barry'ego Fitzgeralda. Pewną ciekawostką dotyczącą tego tytułu jest fakt, że Barry Fitzgerald dostał za swoją rolę nominację w kategorii zarówno drugoplanowej, jak i pierwszoplanowej.

48. Oto jest głowa zdrajcy (A Man for All Seasons, 1966)
Nietypowy. Historia sporu pomiędzy Henrykiem VIII i sir Thomasem More'em nie wpisuje się w popularne schematy filmowe, ale zdecydowanie zasługuje na uwagę. Wyreżyserowany przez Franka Zinnemanna konflikt na tle prawno-religijno-lojalnościowym to prawdziwy popis aktorskich umiejętności (kapitalny Paul Scofield, przebojowy Robert Shaw) i pytanie o wiarygodność każdego z nas.

47. Slumdog. Milioner z ulicy (Slumdog Millionaire, 2008)
Zrealizowany po mistrzowsku mariaż Hollywood z Bollywood, przy oczywistym zachowaniu fundamentalnych zasad kina zachodniego. Bajka osadzona w realiach rozwijających się Indii to jeden z najbardziej dopracowanych i imponujących formalnie tytułów na liście. Wyróżniający się (aż do napisów końcowych) wielkim wyczuciem ilustracyjnym Danny Boyle i szalenie utalentowany Anthony Dod Mantle zdecydowanie „robią” ten film. Nie zmienia to jednak faktu, że w 2009 roku byli lepsi kandydaci („Frost/Nixon”!).

46. Stąd do wieczności (From Here to Eternity, 1953)
Gatunkowe kino połączone z ostatnimi chwilami przedwojennej sielanki. Żołnierze z bazy na Hawajach jeszcze nie uczestniczą w wojnie, wdając się w konflikty między sobą. Każdy z nich ma swoje potrzeby, problemy, własne demony. Trzy wiodące postaci, kilka poruszających scen (Lee Prewit grający na trąbce przed całą bazą!) i znakomite aktorstwo (Burt Lancaster, Frank Sinatra i Montgomery Clift).

45. Oliver! (1968)
W 1969 roku „Oliver!” nie miał prawa wygrać z „2001: Odyseja kosmiczna” (ekhm... nawet nie nominowaną w najważniejszej kategorii), ale to nie umniejsza jakości musicalu Carola Reeda. Dopracowany w każdym najmniejszym szczególe, muzycznie i choreograficznie zachwycający, ze wspaniałą scenografią i z absolutnie fantastycznym Ronem Moodym zasługuje na miejsce w ścisłej czołówce najlepszych przedstawicieli gatunku.

44. Rocky (1976)
Ikoniczny, kultowy, klasyka kina sportowego. „Rocky” z twarzą ubitego przez życie Sylvestra Stallone'a wciąż robi wrażenie od początku aż do samego końca, chociaż w 1977 wśród kandydatów był znacznie lepszy dramat Alana J. Pakuly - „Wszyscy ludzie prezydenta”.

43. Miasto gniewu (Crash, 2005)
Zdecydowanie niedoceniany ze względu na konkurentów, których pokonał w walce o najważniejszą statuetkę. Zgadzam się, że w 2006 roku najlepszym tytułem było „Monachium” Stevena Spielberga, a pozostali nominowani również mieli prawo powalczyć z filmem Paula Haggisa, ale daleki jestem od przekreślania „Miasta gniewu”. Poważny, może momentami aż zbyt moralizatorski i pozbawiony jakiegokolwiek luzu, ale jednak przejmujący i mocny. Wielowątkowy esej o problemach rasizmu we współczesnych Stanach Zjednoczonych pokazuje problem z wielu różnych stron, forsuje ideę „wrodzonego, podświadomego rasizmu”. Trochę podobny pod względem tematyki do „Dżentelmeńskiej umowy”, ale o wiele bardziej aktualny.

42. Żądło (Sting, 1973)
Złodzieje z klasą, których motywuje nie tylko pragnienie zysku, ale przede wszystkim dżentelmeńska zemsta za śmierć przyjaciela. Robert Redford i Paul Newman są świetni w tym duecie, a Robert Shaw pasuje perfekcyjnie na szwarccharakter. Oprócz samych walorów filmowych - „Żądło” stworzyło nowe standardy gatunku heist movie.

41. Titanic (1997)
Produkcyjny gigant Jamesa Camerona, melodramat z wielkim budżetem i późniejszym rekordem w box office. Można wiele zarzucać reżyserowi: przede wszystkim siermiężność i brak subtelności, schematyczny wątek miłosny i tanie chwyty mające chwycić widza za serce, ale „Titanic” to bezbłędne kino od strony technicznej, wzór w swoim gatunku, a przede wszystkim trzy godziny kapitalnego widowiska.

40. Garsoniera (The Apartment, 1960)
Kolejny owoc współpracy Billy'ego Wildera i Jacka Lemmona obok znanego wszystkim „Pół żartem, pół serio”. Osobiście wolę „Garsonierę” - humor w tym filmie trafia do mnie idealnie, a przepiękna Shirley MacLaine tworzy z Lemmonem jedną z najfajniejszych par w historii komedii romantycznych.

39. Rydwany ognia (Chariots of Fire, 1981)
Kino sportowe pełną gębą, przyprawione nieśmiertelną muzyką Vangelisa i pamiętnymi rolami. Budowanie napięcia w przypadku biegów sprinterskich nie należy do rzeczy najłatwiejszych, ale Hugh Hudson radzi sobie z nimi perfekcyjnie. Duża w tym zasługa slow motion, namiętnie używanego w „Rydwanach ognia”. Szkoda, że akademikom zabrakło odwagi by nagrodzić rewelacyjnych „Poszukiwaczy zaginionej Arki”, ale trzeba przyznać, że ich wybór potrafi się obronić.

38. Ben Hur (Ben-Hur, 1959)
Stworzony z rozmachem na niespotykaną skalę, wielki, z epickim oddechem film Williama Wylera po dziś dzień robi oszołamiające wrażenie. Imponuje pomysłowością i założeniami strony technicznej – otoczka scen z udziałem Chrystusa, wprowadzanie widza do doliny trędowatych, wybitna kompozycja scen zbiorowych z udziałem scenografii, a wreszcie ta jedna, jedyna, niepowtarzalna scena wyścigu rydwanów, która po dziś dzień imponuje pod każdym względem i stanowi małe arcydzieło.

37. Jak zostać królem (The King's Speech, 2010)
To naprawdę bardzo dobry film. Pozytywny, skupiający się na jednostce w obliczu globalnego kryzysu, dodatkowo kapitalnie zagrany. Jednak trudno patrzeć na wybór Amerykańskiej Akademii bez uśmiechu politowania na twarzy. W 2011 roku o Oscara walczył szereg naprawdę znakomitych tytułów – najlepsze filmy w dorobku Finchera, Nolana i Arronofsky'iego oraz poruszający kameralny dramat Danny'ego Boyle'a - „127 godzin” i każdy z nich zasługiwał na wyróżnienie (w niektórych przypadkach wręcz zdecydowanie) bardziej niż pozbawiony jakiejkolwiek filmowej świeżości, totalnie klasyczny obraz Toma Hoopera.

36. The Hurt Locker. W pułapce wojny (The Hurt Locker, 2008)
Świetny, ociekający testosteronem i adrenaliną film Kathryn Bigelow z szaloną kreacją sapera w wykonaniu nieznanego wówczas Jeremy'iego Rennera. Bigelow pokazuje wojnę od detalu, stawia wyraźną tezę i konsekwentnie ją udowadnia, serwując po drodze kilka absolutnie fenomenalnych sekwencji pracy sapera. Ponadto wybór „Hurt Lockera” należy do niewielu przypadków odważnych decyzji Akademii. Film Bigelow znokautował faworyzowanego „Avatara”, co dało wyraźny znak, że Hollywood nie popiera techniki 3D (później i tak rzeczywistość zweryfikowała „miłość” widzów do tej „nowinki”). Niskobudżetowy film wojenny pobił pseudoodkrywczą wydmuszkę w szacie efektów komputerowych, której budżet opiewał wg nieoficjalnych danych nawet na pół miliarda dolarów. Warto jednak w tym miejscu podkreślić, że „Hurt Locker” i tak nie był najlepszym kandydatem w 2010 roku – ten tytuł należał się „Bękartom wojny” Quentina Tarantino.

35. Ludzie w hotelu (Grand Hotel, 1932)
Wielowątkowy obraz ludzi powiązany jednością miejsca i czasu – Grand Hotelu w Berlinie. Różne postaci, różne problemy i różne konflikty. Dodatkowo plejada gwiazd Hollywood lat 30' (m. in. Greta Garbo, Lionel i John Barrymore) i niezapomniany wątek barona-złodzieja. Pomimo upływu lat zupełnie się nie zestarzał i obecnie ogląda się go wciąż znakomicie.

34. Birdman (2014)
Tegoroczny tryumfator nie był moim faworytem („Whiplash”!), ale to najlepszy z dotychczasowych filmów Alejandro Gonzalesa Inarritu, ważnego twórcy światowego kina XXI wieku. Ma charakterystyczną dla niego filozoficzno-metafizyczną podszewkę, ale ostatecznie spuszcza powietrze z balonika i pozwala sobie na momenty ironii. Zapierające dech w piersiach długie (bardzo długie) ujęcia i Michael Keaton w roli życia, ale także szalejący na drugim planie Edward Norton i Emma Stone nie pozwalają o sobie zapomnieć na długo po seansie.

33. Na nabrzeżach (On the Waterfront, 1954)
Dzieło Elii Kazana kreuje bardzo namacalny świat doków kierowanych przez wprowadzający mafijne struktury Związek Dokerów. Konfrontacja życiowego nieudacznika, niegdyś prawie boksera z szefem doków to prawdziwa wojna charakterów i – przede wszystkim – walka z samym sobą. W roli głównej niezawodny Marlon Brando.

32. Milczenie owiec (Silence of the Lambs, 1991)
Mistrzostwo gatunku, ikoniczna rola Anthony'ego Hopkinsa, wyśmienicie utworzona aura osaczenia i strachu i pięć Oscarów w najważniejszych kategoriach. Sam wyżej cenię konkurującego z obrazem Jonathana Demme'a „JFK” Olivera Stone'a, ale to „Milczenie owiec” obecnie ma status filmu kultowego, więc wybaczam pewną rozbieżność z gustami Akademii.

31. Amerykanin w Paryżu (An American in Paris, 1951)
Absolutny top gatunku. Musical perfekcyjnie zrealizowany, z bajeczną scenografią nawiązującą do francuskich gigantów malarstwa, z niezapomnianą sekwencją orkiestry ze snu i nieprzecenioną sceną finałową.

30. Casablanca (1942)
Melodramat wszech czasów. Humphrey Bogart i Ingrid Bergman tworzą jedną z najwspanialszych opowieści miłosnych w historii X muzy. Niepowtarzalny klimat, wyczuwana namiastka tajemnicy i wszechobecnej niepewności, a do tego sympatyczny Sam przy pianinie. „Zawsze będziemy mieli Paryż” - a my „Casablancę”.

29. American Beauty (1999)
Sam Mendes po raz pierwszy podgląda życie amerykańskich przedmieść i w niezapomniany sposób portretuje kryzys wieku średniego, od tamtej pory nierozłącznie kojarzony z Kevinem Spacey i czerwonymi różami. Ale mimo iż szczerze lubię ten film, wciąż uważam, że „Informator” Michaela Manna jest po prostu lepszy.

28. Hamlet (1948)
Laurence Olivier obecnie kojarzony jest niemal wyłącznie z Williamem Szekspirem. I słusznie. Gwiazdor światowego kina XX wieku wydawał się rozumieć angielskiego mistrza lepiej niż ktokolwiek inny, a jego przepełniony mrokiem, przemyślany pod względem wyboru wątków do adaptacji „Hamlet” wydaje się – w zgodzie z materiałem źródłowym – zarysowywać swoje własne miejsce w życiu tego wielkiego dramatu. Język Szekspira tętni życiem, a aktorzy, bezbłędny Olivier w roli tytułowej, Eileen Herlie w roli Gertrudy, mają swoje chwile chwały.

27. Bunt na Bounty (Mutiny on the Bounty, 1935)
Jedna z wielu filmowych relacji słynnego buntu na statku Bounty, na pewno jedna z lepszych, jeśli nie najlepsza. Konfrontacja dwóch mocnych postaci – Fletchera Christiana i kapitana Williama Bligha „robi” ten film. Ich działania nie są poddane jednoznacznemu podziałowi na czarne i białe, dzięki czemu widz sam może oceniać wydarzenia ekranowe. Imponujące warsztatowo sceny na morzu i odpowiednio budowane narastanie konfliktu zasługują na największe uznanie, a role Clarka Gable'a i Charlesa Laughtona są nieśmiertelne.

26. Dźwięki muzyki (The Sound of Music, 1965)
Kolejny dowód na uwielbienie musicali przez Akademię to nie tylko mnóstwo niezapomnianych piosenek i rozśpiewani Julie Andrews oraz Christopher Plummer, lecz także piękne krajobrazy Alp i wyraźne tło historyczne Austrii w obliczu rychłej aneksji do III Rzeszy.

25. Stracony weekend (The Lost Weekend, 1945)
Kameralny dramat niespełnionego pisarza alkoholika. Pachnie Pilchem i „Żółtym szalikiem” z Gajosem? Bily Wilder operuje większą dosadnością, nie sięga po delikatne metafory, wali wszystko kawa na ławę. Prowadzi bohatera w kolejne etapy zniewolenia, pozwalając rozwinąć skrzydła Rayowi Millandowi w roli życia.

24. Infiltracja (The Departed, 2007)
Należę do grona osób, które wcale nie uważają „Infiltracji” za jeden z najgorszych filmów Martina Scorsese. Zgoda, ma koszmarnie nachalną dosłowność w ostatnim kadrze, ale wszystko poprzedzające stanowi kino sensacyjne najwyższej próby. Znakomici są wszyscy aktorzy (Leonardo DiCaprio, Matt Damon, Jack Nicholson, Martin Sheen, a nawet Mark Wahlberg!), a przepełniona nieoczekiwanymi zwrotami akcji intryga trzyma za gardło przez bite dwie i pół godziny.

23. Lawrence z Arabii (Lawrence of Arabia, 1962)
Obraz pasjonującej historii T. E. Lawrence'a, brytyjskiego żołnierza prowadzącego Arabów do walki z Turcją w czasach I Wojny Światowej to trwające prawie cztery godziny pełne rozmachu kino, z przepiękną muzyką, wielką rolą Petera O'Toole'a, zapadającymi w pamięć Aleciem Guinessem, Omarem Shariffem i Anthonym Quinnem na drugim planie i niezapomnianymi zdjęciami pustynnych krain Bliskiego Wschodu.

22. Za wszelką cenę (Million Dollar Baby, 2004)
Clint Eastwood się nie starzeje (chociaż miał pewną zniżkę formy po „Gran Torino”), a „Za wszelką cenę” to najlepszy przykład na długowieczność reżysera i aktora. Jego ostatni oscarowy tytuł do połowy przykrywa się płaszczem klasycznego kina sportowego, by w pewnym momencie zdecydowanie zmienić charakter. Eastwood nie tylko panuje nad opowiadaną historią, ale sam odgrywa w niej kluczową rolę obok genialnych w swojej prostocie kreacji Hilary Swank i Morgana Freemana.

21. Nocny kowboj (Midnight cowboy, 1969)
Odważny, kroczący po najmniej przyjemnych zakątkach metropolii. Przyjazd faceta z prowincji do wielkiego miasta i próba zrobienia kariery jako żigolak idealnie obrazuje naiwność głównego bohatera. Reżyser bardzo wymownie zderza ludzi z rzeczywistością współczesnego świata. Wybitny Dustin Hoffman kradnie całe show, chociaż Jon Voight też jest znakomity.

20. Francuski łącznik (The French Connection, 1971)
Chociaż obecny w światowym kanonie to jednak gdzieś schowany za „Brudnym Harrym”. Niesłusznie. „Francuski łącznik” Williama Friedkina to kino policyjne w najlepszym wydaniu. Postać policjanta awanturnika Popeye'a to rola życia Gene'a Hackmana, którą stawiam ponad kreację Harry'ego Callahana. Ponadto to właśnie dzięki obrazowi Friedkina mamy jedną z najlepszych scen pościgów – szaleńczą pogoń Popeye'a za pociągiem metra...

19. Bez przebaczenia (Unforgiven, 1992)
Szczytowy moment formy reżyserskiej Clinta Eastwooda, który udowadnia, że western nie ma przed nim tajemnic. „Bez przebaczenia” łączy w sobie surowy, starotestamentowy świat, bohaterów z krwi i kości i przystępne poczucie humoru. Świetni są aktorzy: jak zwykle małomówny Eastwood, budzący sympatię konformistyczny Gene Hackman i roztargniony Morgan Freeman.

18. Łowca jeleni (Deer Hunter, 1978)
Michael Cimino pomysłowo urealnia opowiadaną historię poprzez kreowanie długich scen (najlepszym przykładem słynna scena wesela), dzięki czemu widz rzeczywiście angażuje się w opowiadaną historię. „Łowca jeleni” to smutny obraz losów weteranów wojny w Wietnamie, zagrany subtelnie przez Roberta DeNiro i Christophera Walkena.

17. Najlepsze lata naszego życia (The Best Years of Our Lives, 1946)
Pozostajemy przy tematyce weteranów. Film Williama Wylera zdaje się wyczerpywać temat powrotu amerykańskich chłopców do domów po latach wojny z nazistami i Japończykami. Wątki trzech różnych żołnierzy, których losy się przeplatają po powrocie są idealnie zaplanowane i dotykają licznych problemów – niepełnosprawności, alkoholizmu, wyobcowania, niemożności odnalezienia się w starym świecie, rozczarowaniu tym, co zobaczyli po powrocie. Prawie trzygodzinny seans nie nuży, a na dodatek pełno tu naprawdę soczystych ról – Frederic March, Dana Andrews, Harold Russell, Myrna Loy, Teresa Wright i Cathy O'Donnell są bezbłędni.

16. Patton (1970)
Tytułowa kreacja aktorska George'a C. Scotta to absolutna czołówka ról w historii X muzy. „Patton” wyróżnia się także nietuzinkowym scenariuszem (Francis Ford Coppola!), dzięki któremu osiąga więcej w filmowej materii niż „Ghandi”, czy „Ostatni cesarz”, które zapisując niemalże pełen żywot postaci, zapominają o rozłożeniu akcentów i zwróceniu uwagi na to, co istotne.

15. Władca Pierścieni: Powrót króla (The Lord of the Rings: The Return of the King, 2003)
Chociaż „Drużyna Pierścienia” jest najlepszą odsłoną trylogii Petera Jacksona to „Powrót króla” ma w sobie większość jej największych atutów. Wykreowanie świata Tolkiena z całą jego złożonością i różnorodnością jest imponujące (duża w tym zasługa muzycznej oprawy Howarda Shore'a!), a skala przedsięwzięcia ryzykowna. Finał trylogii jest widowiskowym spektaklem, z kilkoma równoważnymi wątkami, które po „Drużynie Pierścienia” i „Dwóch wieżach” osiągają swoja kulminację. Jackson udowadnia, że jest mistrzem ilustracyjnym, łącząc cyfrowe efekty specjalne w bitwie na polach Pelennoru ze scenografią rodem z horroru w jaskini Szeloby.

14. Rebeka (Rebecca, 1940)
Jeden z najlepszych filmów Alfreda Hitchcocka. Niejednoznaczny, niepokojący, momentami stąpający stylistycznie na granicy thrillera i horroru, z zaskakującą fabułą. Główne miejsce akcji: wielka posiadłość Manderley staje się obok aktorów głównym bohaterem opowieści – emanuje złożonością, mrokiem i tajemnicą. Aktorzy – Judith Anderson, Joan Fontaine, George Sanders i Laurence Olivier – są idealni.

13. Tańczący z wilkami (Dances with Wolves, 1990)
Reżyserski debiut Kevina Costnera, w którym sam zagrał rolę główną, to film szczery i poruszający. Konflikt pomiędzy Indianami a przybyłymi osadnikami nie jest pokazany jednostronnie, reżyser wskazuje na dialog i poznanie jako brakujący czynnik. Kapitalny obraz bezkresu Ameryki, ciągnących się pastwisk, uchwycony na przepięknych zdjęciach Deana Semlera, przyprawiony o epicki oddech dzięki muzyce Johna Barry'ego.

12. Piękny umysł (A beautiful mind, 2001)
W 2002 roku Oscar za najlepszy film powinien powędrować w ręce Peterera Jacksona za pierwszą odsłonę „Władcy Pierścieni”, ale trzeba przyznać, że „Piękny umysł” Rona Howarda był godnym konkurentem. Opowieść autora „Apollo 13” o walce genialnego matematyka ze schizofrenią ma solidne fundamenty: wybitną rolę Russella Crowe i kreację Jennifer Connelly.

11. Chicago (2002)
Moim zdaniem najlepszy musical wszech czasów. Dopracowany do perfekcji, utrzymany w konwencji klubowego koncertu, mariaż teatru i kina z niezapomnianymi piosenkami oraz szeregiem gwiazd w świetnej formie (Richard Gere jako cyniczny prawnik, Renee Zellweger jako urocza i głupiutka dziewczyna marząca o sławie, fantastycznie zmanierowana Catherine Zeta-Jones w roli gwiazdy i przesympatyczny John C. Reilly na dokładkę).

10. Sprawa Kramerów (Kramer vs Kramer, 1979)
Mógł wyjść z tego film infantylny, wyciskacz łez w złym stylu. Na szczęście scenariusz unika prostych rozwiązań, a obsada spisuje się na medal (po raz kolejny należy wyróżnić fantastycznego Dustina Hoffmana, cesarzową aktorstwa Meryl Streep, ale także bezbłędnego Justina Henry'ego w dziecięcej roli i Jane Alexander pojawiającą się na drugim planie). Co ciekawe: „Sprawa Kramerów” nie powinna w moim mniemaniu dostać statuetki w najważniejszej kategorii, walczyła przecież z wybitnym „Czasem Apokalipsy” Coppoli!

9. Forrest Gump (1994)
Dzieje Ameryki drugiej połowy XX wieku pokazane oczami niedorozwiniętego umysłowo bohatera. Tytułowy bohater spełnia idealny amerykański sen, reprezentując wszystkie wartości promowane przez Stany Zjednoczone – pracowitość, poświęcenie, szczerość, zwykłą ludzką dobroć i lojalność. Zemeckis udowadnia warsztatową sprawność, a bohatera zagranego brawurowo przez Toma Hanksa nie sposób nie lubić. Na koniec wtrącę jednak, że w 1995 roku mimo wszystko lepszym kandydatem do najważniejszego wyróżnienia był „Skazani na Shawshank” Darabonta.

8. Ojciec chrzestny (the Godfather, 1972)
Najważniejszy i najlepszy film gangsterski w dziejach. Francis Ford Coppola po mistrzowsku rozwija fresk sagi rodziny włoskich emigrantów. Niezapomniana, mistrzowska rola Marlona Brando i ciemne, ponure zdjęcia sprawiają, że seans „Ojca chrzestnego” to wydarzenie niezwykłe.

7. Most na rzece Kwai (The Bridge on the River Kwai, 1957)
Klasyka kina wojennego, mimo że dla gatunku zupełnie nietypowa. Film Davida Leana skupia się na japońskim obozie jenieckim, w którym przetrzymywani są żołnierze brytyjscy z dumnym pułkownikiem Nicholsonem na czele (Alec Guinness w najlepszej roli swojego życia), który walczy z prowadzącym obóz japońskim pułkownikiem Saito swoją postawą, dzięki czemu przewodzi grupie jeńców. Kluczową dla fabuły okazuje się budowa tytułowego mostu, mającego utworzyć istotny punkt komunikacyjny dla Japończyków. Pułkownik Nicholson zauważa w tym projekcie szansę na udowodnienie wielkości brytyjskiej cywilizacji i zatracając się w wynaturzeniu własnych ideałów traci głowę.

6. Braveheart – waleczne serce (the Braveheart, 1995)
Najlepszy film Mela Gibsona, po macoszemu traktujący historyczne fakty o Williamie Wallace'ie, skupiający się na wolnościowym wydźwięku. Aktor zaskakuje wielkim reżyserskim wyczuciem, wysmakowanym warsztatem i pięknym obrazem Szkocji. Pewną skazą na niemal nieskazitelnym dziele jest bez wątpienia subtelnością niegrzeszący wątek francuskiej księżniczki granej przez Sophie Marceau.

5. Lista Schindlera (Schindler's List, 1993)
Osobiście uważam, że to dopiero czwarty po „Szeregowcu Ryanie”, „Złap mnie, jeśli potrafisz” i „Monachium” najlepszy film Stevena Spielberga, ale jest on bez wątpienia rewelacyjny i ikoniczny. Zachowany w czerni i bieli, grający dwiema postaciami – Oskarem Schindlerem i Amonem Goethem – które mają podobny punkt wyjścia, ale zupełnie inaczej zachowują się w chwili testu ich człowieczeństwa, co podkreśla fizyczne podobieństwo aktorów. Dużo tu dobrego smaku, wyczucia, pomysłów (motyw z czerwonym płaszczem!) i realizatorskiej perfekcji (muzyka Williamsa, zdjęcia Kamińskiego), chociaż pod koniec Spielberg nieco rozczarowuje, przeciągając finał, nie potrafiąc zdecydować się na jedno zakończenie.

4. To nie jest kraj dla starych ludzi (No Country for Old Men, 2008)
Ziemia wypalona, zepsuta, bez nadziei na lepsze jutro. W swoim najlepszym filmie bracia Coen tworzą demoniczny obraz świata, w którym walka dobra ze złem jest nierówna. Dobro symbolizowane przez odchodzącego niedługo na emeryturę szeryfa Eda Toma Bella jest wiecznie spóźnione, bezsilne. Natomiast zło w postaci Antona Chigurha to nieprzewidywalne, agresywne, dzikie zwierzę, które nawet szczątkowe zasady etyczne ma zupełnie kuriozalne (absurdalne spełnienie obietnicy danej Llewellynowi). Nie można nie wyróżnić szalonej roli Javiera Bardema i partnerujących mu Josha Brolina i Tommy'ego Lee Jonesa.
Niesamowicie przejmujący film, wyróżniający się także realizacją – rezygnacja z użycia muzyki i doświetlania zdjęć sprawia, że „To nie jest kraj dla starych ludzi" zyskuje niepowtarzalny quasirealistyczny charakter.

3. Gladiator (2000)
Kultowy film Ridleya Scotta to tryumf kina i ukoronowanie epickiego kina kostiumowego. Wskrzeszenie Rzymu, przedstawienie Imperium w pigułce (legiony, prowincja, Rzym, gladiatorzy, senat!) robi wrażenie. Wspaniała jest koncepcja niemal każdej poszczególnej sceny, czy to sekwencja mrocznej bitwy o świcie wprowadzającej koncertowo postać Maximusa, czy smakowicie przechodząca od szerokiego planu prowincjonalnej areny do ciasnej klatki scena pierwszej samotnej walki, czy też zapierająca dech w piersiach prezentacja Rzymu w scenie przybycia Kommodusa, a wreszcie i niezapomniana panorama Koloseum przy pierwszym pojawieniu się gladiatorów Proximo. Oprócz wysmakowanego zastosowania filmowych rozwiązań „Gladiatora” buduje konflikt dwóch perfekcyjnie zagranych i świetnie napisanych bohaterów – budzącego autorytet charyzmatycznego Maximusa (Russell Crowe!) i ambitnego, wiecznego chłopca Kommodusa (Joaquin Phoenix!).

2. Wszystko o Ewie (All about Eve, 1950)
Arcydzieło. Wielki film penetrujący branżę artystyczną, na długo przed tym jak stało się to modne. Bezlitosny obraz ambicji, która nie kalkuluje, dąży do celu po trupach, przez cały czas ukrywając się pod maską kogoś innego. Przejmująca postać Ewy – prawdziwego prymusa wyścigu szczurów – może służyć jako uniwersalny demon, tylko umownie ubrany w ciuchy aktorskiej gwiazdy. Joseph L. Mankiewicz nie bawi się w tanie moralizatorstwo, moralnej zbrodni nie spotyka kara, a wręcz znajduje ona swoich kolejnych naśladowców.
W tym pesymistycznym spektaklu aktorzy wznoszą się na wyżyny umiejętności – Bette Davis i Anne Baxter w najlepszych rolach kariery, George Sanders i Celeste Holm po raz kolejny wspaniali na drugim planie.

1. Amadeusz (Amadeus, 1984)
Najlepszy film w karierze Milosa Formana i jeden z najlepszych filmów w ogóle. Twórczość Mozarta widziana oczami Salieriego, kompozytora mniej utalentowanego, który zdaje się jako jedyny rozumieć geniusz wspaniałego Amadeusza. Czarujący muzyką mistrza, realizacyjnie bezbłędny, z niezapomnianym widokiem żywo ruszającego się kompozytora na stanowisku dyrygenta, z kapitalną sceną wspólnego tworzenia „Confutatis”, „Amadeusz” skomponowany jest z precyzją w rytm „Requiem” Amadeusza Mozarta. Prawdziwe ukoronowanie stanowią kreacje aktorskie Toma Hulce'a i F. Murraya Abrahama.



- Alek Kowalski

4 komentarze:

  1. Haha Michał Gaca jak zwykle uderzasz w sedno :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetna robota! Sam też myślałem o takim zestawieniu, ale nie chciało mi się oglądać tych wszystkich filmów. Domyślam się, że przebrnięcie przez niektóre filmy nie było zbyt przyjemne.
    Nie dziwią mnie dwa pierwsze miejsca, bo i ja uważam te filmy za arcydzieła. Jednak na pierwszym umieściłbym Braveheart, wg mnie również doskonały, w mojej opinii lepszy od Gladiatora.
    Piszesz o tym, że film Pakuli bardziej zasługiwał niż Rocky - czyżbyś zapomniał, że wtedy kontrkandydatem był "Taksówkarz"? Podobna sytuacja z Bonnie i Clydem, które w '67 było bezkonkurencyjne oraz z "Pulp Fiction", które w '94 nie miało sobie równych.
    Dodam jeszcze, że zaskoczyła mnie wysoka pozycja "Pięknego umysłu" i "Chicago" oraz niska pozycja "Cieszmy się życiem", które mnie osobiście bardziej się podobało niż "Ich noce". Ale wiadomo, to wszystko jest subiektywne, tak jak i wybory Akademii. Czasem trudno przewidzieć, który film wytrzyma próbę czasu, myślę że i sukces kasowy też się liczy i np. "Obywatel Kane" nie wygrał, bo zaliczył finansową klapę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele z filmów w podobnym stopniu lubię i w niektórych przypadkach różnica jednego, bądź nawet kilku miejsc to kwestia dnia tworzenia rankingu.
      Jeśli chodzi o "Rocky'ego" - cenię "Taksówkarza", ale nie jestem aż tak dużym fanem tego dziecka Scorsese jak wciągającego "Wszyscy ludzie prezydenta" z Hoffmanem i Redfordem, chociaż tutaj zgoda - z "Rockym" jak najbardziej mógł (powinien?) wygrać.
      Akurat "Bonnie i Clyde" niestety jeszcze nie widziałem, skupiałem się ostatnio na zwycięzcach oscarowych, a ten klasyk czeka w kolejce zaraz po nich :) natomiast "Absolwent" cieszy się moim większym uznaniem niż "W upalną noc", chociaż trzeba przyznać, że i film z Sidneyem Poitier ma swoją wartość.
      W przypadku "Pulp fiction" to świadomie nie wspomniałem o tym tytule, ponieważ sam nie lubię Tarantino i mimo iż jego najsłynniejszy film szanuję to nie zajmuje w moim osobistym rankingu aż tak wysokiego miejsca jak "Forrest Gump", czy "Skazani na Shawshank". Na marginesie dodam, że za najlepszy tytuł sygnowany nazwiskiem Tarantino uważam "Bękarty wojny".
      "Piękny umysł" i "Chicago" to tytuły, których gotów jestem bronić zawsze i wszędzie, szczególnie ze względu na moją ulubioną męską rolę Crowe'a w pierwszym przypadku i musicalową perfekcję w drugim.
      Z Franka Capry oglądałem "Ich noce" jako pierwsze i "Cieszmy się życiem" w porównaniu z komedią romantyczną z Gable'em zrobiło na mnie wrażenie strasznie sztucznego i wymuszonego. Taki overoptimistic-feel-good-movie :)
      I niestety wiadomo - czasami pewne arcydzieła zostają uznane dopiero po latach i nie mają szans w wyścigu oscarowym ze względu na finansową klapę, ale jednak Oscar ma być gwarantem pewnej jakości, a niektórym tytułom z listy jej po prostu brakuje.
      I tutaj przechodzę do smutnego potwierdzenia Twoich przypuszczeń - niestety część obrazów z listy po prostu obecnie nie da się oglądać.

      Usuń