sobota, 29 października 2011

1920 Bitwa Warszawska

Renowacja kiczu
„Rewers” Borysa Lankosza zgarnął u mnie bardzo wysokie noty i między innymi dzięki moim głosom zgarnął dwie najważniejsze nagrody Organizacji Blogów Filmowych przed dwoma laty, wyprzedzając rewelacyjny „Frost/Nixon”, głośne „Bękarty Wojny”, czy poruszającego „Lektora”.  Wydaje się więc oczywiste, że nie należę do widzów przekreślających polskie kino. Raczej z nadzieją oczekuję kolejnych polskich produkcji, ciągle wierząc w siłę rodzimej kinematografii. I naprawdę, pomimo kiczowatego zwiastunu, miałem nadzieję, że „1920 Bitwa Warszawska” Jerzego Hoffmana okaże się niezłym, nie za bardzo ogłupiającym widowiskiem historycznym. Niestety, tym razem przypadek „Rewersu” się nie powtórzył.
Jest rok 1920. Marszałek Piłsudski (Daniel Olbrychski) podejmuje decyzję o marszu na Kijów. Gdy polska ofensywa odnosi sukces, przychodzi pora na bolszewicką kontrofensywę. Na tle tych wydarzeń historycznych Hoffman umiejscawia historię miłosną młodego oficera wojska polskiego – Jana (Borys Szyc) – i artystki rewiowej – Oli (Natasza Urbańska). Oczywiście ich miłość zostanie poddana próbie.
Hoffman poniósł klęskę. Ewidentnie gubi się w filmowych założeniach, nie ma wyczucia dobrego smaku. Starał się oprzeć historię na prostych, zupełnie ogranych motywach, jednak opowieść od początku nie może złapać tempa, a pocięte wątki nie trzymają się kupy. Najpierw za dużo czasu poświęca muzycznym popisom Urbańskiej, w pewnym momencie kiczowato nawiązując do obsypanego nagrodami „Kabaretu”. Potem łopatologicznie próbuje sądzić postaci historyczne. Upada też sama idea zestawienia dwu cywilizacji – polskiej i bolszewickiej.
Każde kolejne sceny wydają się tylko lekko zarysowane, okrojone i niepełne. Gdy już Hoffmanowi udaje się chwycić widza za gardło (romantyczna, pompatyczna scena śmierci Ignacego Skorupki), nie potrafi w sposób ładny, stylowy zamknąć wątku. Co więcej, przez nieudolny montaż ginie nawet najprostsza logika przyczynowo-skutkowa i ciągłość opowiadanej historii. Jeżeli do tego dorzucimy tragicznie pomyślany wątek Nataszy Urbańskiej, to kinematograficzna tragedia gotowa.
Szansą na uratowanie filmu mogły okazać się wyraziste postaci. Niestety u Hoffmana aktorzy nie grają postaci, tylko jednowymiarowe modele postaw. A szkoda, bo niewykorzystany zostaje potencjał Dziędziela, Lindy, Garlickiego, czy choćby Szyca. Jeżeli chodzi o czołowe postaci historyczne – takie jak Lenin, Stalin, czy Piłsudski – to stanowią one swoiste karykatury, przedstawione raczej w sposób kabaertowy niż realistyczny. Oddzielnym tematem jest najgorsza rola kobieca w historii polskiego kina – Ola w wykonaniu Nataszy Urbańskiej. Jej postać to ucieleśnienie bogoojczyźnianego kiczu, a sama aktorka gra w sposób nader emocjonalny, warsztatem przypominając aktorki południowoamerykańskich telenoweli.
Ciekawe, że w „Bitwie Warszawskiej” nie ma też samej bitwy. Hoffman pozbawia wielką bitwę najprostszego scenariusza. Nie ma ani wyraźnego rozpoczęcia, nie ma dramatu, a także i samego punktu kulminacyjnego. Nie widać wreszcie szumnie zapowiadanej szarży kawalerii. Ani przez chwilę nie czuć epickiego rozmachu.
Najbardziej przykre, że do niskiego poziomu filmu przystosowali się fachowcy polskiego kina – nominowany do Oscara Sławomir Idziak i Krzesimir Dębski. Pierwszy – odpowiedzialny za zdjęcia – pomimo śladowych pomysłów na realizację 3D – zapomina o wrażliwości oczu widza na tę technologię i dorzuca nam jeszcze zdjęcia kamerą „z ręki”. Epilepsja gwarantowana. Natomiast Dębski – znany z wyrazistego soundtracku do „Ogniem i mieczem” tworzy muzykę ograniczającą się do kilku prostych motywów.  Nie potrafi wzmocnić widowiskowości film. Opiera partyturę na prostej muzyce ludowej, która zupełnie nie pasuje do filmu.
„1920 Bitwa Warszawska” przypomina radzieckie filmy propagandowe. Przepis ten sam – gwiazdy, widowisko i łopatologiczna ideologia, chociaż efekt o wiele gorszy. Boli mnie, że na taki filmowy szajs znalazło się w Polsce 27 milionów złotych, a na kameralną opowieść o Krzysztofie Kamilu Baczyńskim z Mateuszem Kościukiewiczem brakuje pieniędzy. Hoffman kończy filmową karierę najbardziej kiczowatym filmem historycznym, jaki miałem nieprzyjemność oglądać.

- Alek Kowalski

5 komentarzy:

  1. ostro, osobiście nie widziałam, ale po obejrzeniu zwiastuna byłam przekonana że tak to się skończy,
    a co KKB, smutna historia, mam nadzieję że znajdą te pieniądze kiedyć

    OdpowiedzUsuń
  2. Może i nie znam się na kinie, ale podobał mi się ten film i myślę, że każdy powinien go obejrzeć, choć rzeczywiście zamiast Nataszy Urbańskiej mógłby zagrać ktoś inny.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ostro, choć celnie dostrzeżone deficyty filmu. Mimo to, w czasach upadku patriotyzmu, chwała Hoffmanowi za to, że film powstał. Brak pieniędzy na KKB nie obciąża Hoffmana.
    Propaganda piłsudczykowska nie przysłuży się Marszałkowi.
    PS.Mimo wszystko "filmowy szajs" nie uchodzi. Ale cywilizacja polska brzmi dumnie.
    jlk

    OdpowiedzUsuń
  4. Podzielam zdanie poprzednika, a także recenzenta. Film jest kiczowaty, jednak patriotyczny. Daje dzisiejszym pokoleniom jakąkolwiek wiedzą o tamtych czasach, gdy Polska odzyskała niepodległość. Rosjanie przedstawienie są w filmie tak jak powinni. Jest też legenda ks. Skorupki. Wolałbym żeby powstał film naprawdę dobry i na taki liczyłem. Ale cóż, taka jest nasza dzisiejsza filmowa polska rzeczywistość. Może wrócą jeszcze czasy, kiedy w Polsce robiono dobre kino. Czekam...

    OdpowiedzUsuń
  5. Do anonimowy z marca 28: :)
    Polecam dwa świetne polskie filmy AD 2011 - "Róża" i "W ciemności". Aż dumny jestem, że są to filmy z kraju położonego nad Wisłą :)

    OdpowiedzUsuń