poniedziałek, 26 marca 2012

127 godzin

127 godzin z naturą

Nagrody OBF2012:
FILM, scenariusz,
muzyka, zdjęcia,
montaż
Nominacje OBF2012:
reżyseria, aktor,
utwór muzyki
filmowej,
zwiastun,
plakat
„Slumdog. Milioner z ulicy”, obsypany nagrodami, doceniony ośmioma Oscarami (w tym za najlepszy film, scenariusz, reżyserię, muzykę, montaż, zdjęcia) rozczarował mnie. Owszem, od strony technicznej nie można mu było zarzucić niczego, Danny Boyle popisał się umiejętnością opowiadania, znakomitym panowaniem nad formą i… znajomością rynku. Nie wiem jak to możliwe, że arcydzieło formalne o pustej warstwie merytorycznej przekonało do siebie krytykę, zgarniając wszystkie nagrody sprzed nosa polityczno-gatunkowej bombie w postaci „Frost/Nixon” Rona Howarda. Boyle zaczarował widzów na całym świecie i do hollywoodzko-bollywoodzkiej historii Kopciuszka udało mu się dorobić sztuczną ideologię. Kolejny film angielskiego reżysera – „127 godzin” – ma w sobie dużo ze „Slumdoga”, ale na szczęście, w zupełności się różni w warstwie merytorycznej.

„127 godzin” zaczyna teledysk o wolności, opowiadany schematami i językiem popkultury. Poznajemy bohatera – Arona Ralstona (James Franco) – który w poszukiwaniu adrenaliny, chcąc w pełni odczuwać wolność, podróżuje po kanionie w samotności, z kamerą, rowerem oraz plecaczkiem na niezbędne rzeczy. Jak sam przyznaje – kanion to jego drugi dom. Biega, bawi się, skacze ze skały na skałę, popisuje się umiejętnościami. Obiektyw podręcznej kamery zawsze kieruje na swoją twarz, lubi oglądać swoje odbicie. I po milionach pewnych, bezbłędnych kroków przytrafia mu się ten jeden niewłaściwy. Zostaje uwięziony przez gigantyczny kamień, który przygniata mu dłoń. Właśnie wtedy kończą się pełne epickiego oddechu plenery, ginie lekka muzyka, gdzieś zostaje wyciszony wolnościowy manifest. Pojawia się tytuł i zaczyna ciasny dramat jednego aktora.

Od szerokiego ujęcia kanionu w promieniach słońca po dłoń uwięzioną między skałami - Boyle zapewnia widzom wizualną karuzelę. Kontrastuje popkulturowe wyobrażenie wolności (rozwiane włosy, szerokie równiny w świetle słońca, lekka muzyka) z ciasną szczeliną skalną. Zastanawia się nad wolnością i pokorą. Główny bohater, Aron Ralston był pewien, że jest człowiekiem wolnym. Jego wycieczki za miasto, odcięcie się od rodziny i znajomych miało być oznaką niezależności od świata i „systemu”. Przeskakując ze skały na skałę czuł się panem i władcą, zaspokajając swoją męską dumę i egotyzm. Wydawało mu się, że poskramia naturę i integruje się z nią. Myślał, że natura bierze udział w procesie jego uwalniania z więzów globalnej wioski, że to dzięki niej może być kimś wyjątkowym, zyskać prawdziwą, niepowtarzalną osobowość. A wszystko to miało sprawić, że będzie widział siebie kimś wielkim. Boyle konfrontuje wyobrażenia Arona z obojętną na jego losy, niewzruszoną naturą. Wraz z kamieniem spadającym na jego dłoń zaczyna się proces przemiany. Na naszych oczach reżyser zderza myśli bohatera z prawdą. Gdy jest uwięziony, daje wyraz swoim pragnieniom w popkulturowych obrazkach. Pragnąc napoju, myśli obrazami z reklam. Wspominając błędy młodości, ubiera je w klisze telewizyjnego dramatu. Okazuje się takim samym niewolnikiem globalizmu, jak każdy inny człowiek. Czy rzeczywiście był wolny? Czy naprawdę wiedział, czym jest wolność?
Z czasem, Aron zaczyna zdawać sobie sprawę z popełnionych błędów. Widzi w głazie boskie przesłanie, które miało zmienić jego podejście do otaczającego go świata, miało stanowić swoistą szansę na zmianę przyszłości, poprzez poprawę błędów przeszłości. I wówczas, gdy kończy się ostatnia ze 127 godzin, Aron jest już zupełnie odmienionym człowiekiem.
„127 godzin” mogło się nie udać. Temat wydawał się nie filmowy, nudny. Na szczęście Danny Boyle popisuje się niesamowitym reżyserskim rzemiosłem, umiejętnością ciekawego opowiadania, dobrą pracą z aktorami i współpracą ze specami od strony wizualnej. Świetne są zdjęcia Anthony’ego Dod Mantle’a (nagrodzonego za „Slumdoga” Oscarem i nagrodą OBF) i Enrique Chediaka, połączone w szybkim, pomysłowym montażu Jona Harrisa. Świetnie prezentuje się scenografia udająca kanion skalisty. Pięknie pobrzmiewa muzyka A. R. Rahmana, ze świetnym motywem głównym. Integralną częścią filmu są również piosenki – „If I rise” Dido i „Festival” Sigur Ros. Szczególnie pięknie brzmi ta druga, towarzysząca filmowemu finałowi.
Ale gigantyczny udział w końcowym sukcesie „127 godzin” miał James Franco, który stworzył rolę niesamowicie dojrzałą i emocjonalną. Czasem kamerze zostaje tylko on i na nim spoczywa pełna uwaga widza. Wtedy daje prawdziwy popis aktorskich umiejętności.
Danny Boyle miał pomysł na ten film. Funduje widzom prawdziwą ucztę dla oka, jednocześnie sięgając do niesamowicie uniwersalnej tematyki. Momentami szokuje, momentami pociesza. „127 godzin” to piękny film, niezwykle hipnotyzujący i wzruszający. To dzieło dojrzałe, skończone.
 

- Alek Kowalski

niedziela, 18 marca 2012

Królewna Śnieżka


Królewna z innej bajki
Dawno, dawno temu żyła sobie piękna królewna. Włosy miała czarne jak heban i długie jak rzeka. Usteczka czerwone jak krew, a cerę porcelanową niczym grudniowy śnieg. Piękna to była księżniczka, o której Tarsem Singh zrobił bardzo przeciętny film.
Pierwszym i podstawowym grzechem jest niezdecydowanie twórców filmu. Nikt chyba nie wiedział, po co i dla kogo robią przerabiany po raz setny motyw królewny Śnieżki. Ponad dziesięć lat temu „Shrek” wprowadził do kina typ baśni, który był filmem zarazem dla dzieci jak i dla dorosłych. Ekipa „Królewny Śnieżki” wydaje się podążać w tym kierunku, budując historię czasem przesłodzoną do granic możliwości, a czasem z humorem rodem z „American Pie”. To co jednak udało się zrobić w filmie o przygodach zielonego ogra, tu nie wypala.
Żarty czy gagi w „Shreku” przeznaczone dla starszych były lekkim mrugnięciem oka, nawiązaniem, które młodszemu widzowi, ani nie przeszkadzało, ani nie nużyło. Tymczasem w „Królewnie Śnieżce” są one irytujące i zbyt nachalne. Jako, że na sali kinowej byłem w dosyć późnych godzinach i wybrałem się na seans bez dubbingu, to nie jestem w stanie powiedzieć jak obraz odbiorą dzieci. Nie spodziewam się jednak, że bawiłyby się dobrze na filmie, gdzie brutalne krasnoludki walą księcia po twarzy. Gwarantuję wam też, że i dojrzalszych widzów te „zabawne” sceny nie rozbawią do łez. Szkoda, że twórcy nie pofatygowali się do Grimmowskiej głębi baśni, wcale nie chodzi mi o przeniesienie baśni Disneya na ekran z żywymi aktorami (choć i to nie byłby zły pomysł), ale o stworzenie mroczniejszego wydźwięku jaki posiadał książkowy pierwowzór.
Kolejną, bardzo irytującą cechą, jest montaż. Wynika on chyba z błahego podejścia do filmu i zrobienia go po macoszemu. Postaci ciągle zmieniają swoje umiejscowienie, mimo iż kadr wskazuje na to, że przed paroma sekundami powinni stać zupełnie gdzie indziej. Nie jest to może aż tak rażące dla przeciętnego widza, nie zwracającego uwagi na detale, ale dla mnie było to dosyć drażniące. Nie do końca byłem wstanie „wejść” w opowiadaną historię, a cały czas byłem jakby z boku.
Żeby jednak nie było tylko o złych stronach to poopowiadam wam teraz o tym co w „Królewnie Śnieżce” się udało. Przede wszystkim jest to scenografia i fenomenalne kostiumy. Każda kreacja Julii Roberts robi spore wrażenie. Zwłaszcza ślubna suknia. Zachwycają nie tylko projektem, ale i ogromnym rozmachem z jakim zostały zrobione. Każda z nich to oddzielne arcydzieło. Natomiast scenografia pomaga w przeniesieniu widzów w krainę magii, gdzie mieszkańcy tylko się bawią i tańczą. Największe wrażenie robi oczywiście sam zamek, który swoją konstrukcję zawdzięcza między innymi specom od efektów specjalnych. Nie zawodzą oni też przy tworzeniu bajkowych kreatur czy tajemniczego miejsca, w które udaje się zła królowa.
Muszę wspomnieć jeszcze o udanych kreacjach aktorskich. Najbardziej na ekranie bryluje Julia Roberts, która tak dobrej roli nie miała chyba od czasu oscarowej „Erin Brockovich”. Przypomniała wszystkim jak dobrą jest aktorką komediową. Znakomite teksty tylko jej pomagają, bo siłą komizmu Roberts są przerysowane gesty i ruchy. Można ja porównać do Meryl Streep z genialnego „Ze śmiercią jej do twarzy”. Równie dobrze w swojej kreacji wypada Armie Hammer, znany z roli bliźniaków pozywających głównego bohatera „The social network”, tym razem udowadnia swoje komiczne umiejętności. Perfekcyjnie oddaje księcia wyrwanego prosto ze stron bajki dla dzieci. Niestety główna bohaterka wypada przy nich dosyć nijako.
Na koniec wspomnę jeszcze o końcowej scenie, która moim znajomym się nie podobała, a mi przypadła do gustu. Mianowicie musicalowa scena z piosenką w wykonaniu Lily Collins (córka słynnego Phila Collinsa). „I believe in love” zostało przerobione na wersję rodem z Bollywood, ale co innego jak nie Bollywod właśnie przypomina w dzisiejszym kinie baśń? Jest to też chyba najzabawniejsza scena w całym filmie. Ale czy dla tych paru minut warto wybrać się do kina? 

- Łukasz Kowalski

sobota, 17 marca 2012

OBF2012 bez rewelacji

OBF 2012 bez rewelacji

Cóż mogę powiedzieć na temat tegorocznych nagród OBF? W zeszłym roku narzekałem na to, że rozdanie wieje nudą ze względu na jednego (pewnego) zwycięzcę. W tym roku też pomarudzę, tym razem na brak mocnej konkurencji. Bo jak skomentować obecność w najważniejszej kategorii bardzo dobrej, ale zupełnie pominiętej w pozostałych kategoriach komedii „Kocha, lubi, szanuje” czy przeboju science fiction „X-men pierwsza klasa”? Za bardzo tu wieje przypadkiem. Jako, że nie miałem zbytnio czasu aby skomentować samych nominacji, to o to prezentuję wam moją dłuższą analizę nagród OBF
Film, reżyser, scenariusz
Wygrana „127 godzin” nie jest może niespodzianką, po tym jak zgarnęła najwięcej nominacji. Dla mnie jednak niespodzianką był sam fakt nominacji. Przypomnę, że film Danny’ego Boyla w naszych kinach debiutował w lutym zeszłego roku, czyli na samym początku OBF-owego sezonu. Świadczy to o tym, że głosujący blogowicze dokładnie przeanalizowali cały sezon, za co jestem im szczerze wdzięczny. Oznacza to jednak również, że film twórcy „Slumdoga” zapadł im tak bardzo w pamięci, że uznali go za najlepszy film roku. Ja uznaję go jedynie (aż?) za film dobry. Świetny technicznie, ale nie porywający na tyle bym uznał go za arcydzieło. Dużo lepiej prezentują się moim zdaniem „Moneyball” i „Służące”. Świetnie zrobione, zagrane i z porywającą, choć w przypadku tego drugiego może i banalną, fabułą. Problem mam za to z „Kocha, lubi, szanuje” i „X-menem”. Komedię z Ryanem Goslingiem uznaję jak reszta za bardzo dobrą, ale nominacja w najważniejszej kategorii wydaje się dosyć śmieszna, biorąc pod uwagę fakt, iż w innych kategoriach został praktycznie pominięty. Uznajemy, że był najlepszym filmem, ale aktorstwo, czy kompozycje miał daleko w tyle za innymi produkcjami. Ciekawe, że zasada ta stała się już pewną tradycją naszych „Oscarów”. W pierwszym rozdaniu o tytuł najlepszego filmu walczył „Gran Torino”, który nie zdobył więcej żadnej nominacji. W roku ubiegłym identycznie było z animacją Pixara „Toy story 3”.
Jeżeli chodzi o scenariusz to jak dla mnie była to jedna z najlepszych kategorii. Wszyscy nominowani mi odpowiadali. Wygrana dla „127 godzin” jest zasłużona, brawa za zrobienie ponad półtora godzinnego filmu o „facecie uwięzionym między skałami” bez ani sekundy nudy! Natomiast nominacje dla reżysera są chyba najbardziej „kosmicznymi” nominacjami. Z pośród nominowanych reżyserów, tylko jeden obraz walczył o wygraną za najlepszy film – „127 godzin” Dannego Boyla. Reszta została tam kompletnie pominięta. Wygrana Finchera nie zaskakuje, zaskakuje brak nominacji dla „Dziewczyny z tatuażem” za najlepszy film, o której po cichu mówiono w kuluarach, że będzie czarnym koniem wyścigu. Za niespodziewaną uważałem nominację dla J. J. Abramsa – mało znanego reżysera, który zrobił jednak solidny kawał dobrego kina. Agnieszka Holland nominację dostała zapewne przez nasz wrodzony patriotyzm, samo „W ciemności” już w nas takiego zachwytu nie wzbudziło. Znowu analogicznie jak zeszłoroczna nominacja dla Polańskiego.
Aktorzyny i aktoreczki
W tym roku nagrody aktorskie zapowiadały się bardzo ciekawie. Zarówno najlepsza aktorka jak i najlepszy aktor nie był do końca pewny. Pikanterii dodawał fakt iż Colin Firth, który zdobył Oscara dla najlepszego aktora w roku ubiegłym jak i Jean Dujardin, który „złotego golasa” odebrał w tym roku, nie mogli być nominowani do OBF2012. Mimo to wygrana Pitta była do przewidzenia, ale konkurencję miał bardzo ostrą. Ja po cichu liczyłem na wygraną naszego polskiego kandydata, który zachwycił mnie w „W ciemności”.
Podobnie sprawa ma się z aktorką. Natalie Portman odebrała OBF w ubiegłym roku, a Meryl Streep za rolę Tatcher powalczy dopiero za rok. Mimo to konkurencja była ciężka. Szkoda, że Portman nie walczyła w tym roku, bo jej genialna kreacje w ubiegłym rozdaniu miała śmieszną konkurencję. W tym roku zapewne też by wygrała, ale z większą satysfakcją. Natomiast Rooney Mara wydawała się najoczywistszą kandydatką do trofeum. Obawiam się jednak, że głównie wynikało to z bardzo krzykliwej i ucharakteryzowanej roli. Szkoda mi na przykład przejmującej i oszczędnej w swej grze Nicole Kidman, czy genialnego debiutu w poważnej roli Jennifer Lawrence.
Zupełnie inaczej było natomiast z nominacjami dla aktorów drugoplanowych. Christian Bale odebrał Oscara w zeszłym roku, Christopher Plumer w tym i obaj musieli się zmierzyć ze sobą w OBF-owym wyścigu. Ostatecznie wybraliśmy Bale’a, jak dla mnie znakomity wybór. Muszę jeszcze wspomnieć, że o ile spodziewałem się nominacji dla aktora z „Fightera” to cała reszta była wielką niewiadomą. Harrison Ford za „Kowboje i obcy”?
Największą niespodziankę sprawiła mi kategoria aktorki drugoplanowej. Tu też walczyły dwie oscarowe role – Melissa Leo za „Fightera” i Octavia Spencer za „Służące”. Mogło się wydawać, że walka rozegra się między tymi dwiema paniami, a tym czasem wielką wygraną okazała się Jessica Chastain! Obdarzona „jedynie” nominacją do nagrody akademii. Triumf Chastain bardzo mnie ucieszył, gdyż w moich nominacjach  to właśnie ona zgarnęła całe pięć punktów.  Muszę wspomnieć też o monopolu jakie wykupiły sobie filmy „Służące” i „Fighter” na tę kategorię. Pierwszy otrzymał aż trzy nominacje, drugi dwie.
Posłuchaj tego!
Ogromną posuchę w kinie wydają się odzwierciedlać tegoroczne nagrody muzyczne. Muzyka A. R. Rahmana jest ścieżką udaną, ale nic ponad to. Warto zwrócić uwagę, że na samym soundtracku utworów muzycznych jest bodajże 6, reszta to piosenki wykorzystane w filmie. Najlepsza z tego rocznych ścieżek muzycznych – „Super 8” i tak w zeszło rocznym wyścigu poległaby z kretesem. Mam spore wątpliwości, czy w ogóle dostałoby się do finałowej piątki.  Nominacja dla muzyki z „Drive” natomiast jest jakimś słabym żartem. Wydaje mi się, że głosujący tak bardzo zauroczyli się udanymi piosenkami z filmu, że postanowili właśnie temu filmowi przyznać nominację w tej kategorii. Ale nie o to tu chodzi! Do oceny piosenek jest stworzona w tym roku oddzielna kategoria, o którą zresztą walczyłem od samego początku istnienia OBF. Tu natomiast oceniamy samą muzykę, którą „Drive” ma bardzo przeciętną.
Nasza nowatorska kategoria, czyli „najlepszy utwór muzyki filmowej”, w tym roku też zostaje daleko w tyle za zeszłoroczną konkurencją. Sam wygrany może i nie jest zły, ale motyw główny z „X-mena” niczym nie powala. To klasyczna, typowo skomponowana kompozycja do filmu akcji. Jak ma się to do „Time” z „Incepcji”, które tak bardzo nas zachwyciło w zeszłym roku. Całkiem niezłe są za to kompozycje z „Wody dla słoni” (której nominacji się nie spodziewałem, ale bardzo mnie ucieszyła), „127 godzin” i wspomnianego „Super 8”.
Ciekaw byłem jak wypadnie nasza debiutująca kategoria - „piosenka filmowa”. Muszę przyznać, że z kategorii muzycznych wychodzi zdecydowanie najlepiej. Cover „Immigrant song” (lepszy od pierwowzoru) to znakomity wybór. Piosenka Karen-O odzwierciedla klimat „Dziewczyny z tatuażem”, a w kompozycji z „bondowską” czołówką wypada znakomicie. Również cover do „Sweet Dreams” z średniej produkcji „Sucker punch” to dobry, acz niespodziewany wybór. Nominacje dla piosenek z „Drive” były oczywiste, bo jak pisałem to one budują dobre tło muzyczne w filmie, ratując go przed słabą muzyką. Dla mnie wielką niespodzianką był natomiast brak nominacji dla jakiejkolwiek piosenki z „Burleski”. Chyba jedyny musical z tegorocznych produkcji wydawał się pewniakiem w tej konkurencji. Spodziewałem się zobaczyć tu „You haven’t seen the last of me” Cher lub „Bound to you” w wykonaniu Christiny Aguilery. Ciekaw jestem tej kategorii w przyszłym roku. Obecnie bardzo popularna Adele ma wykonać piosenkę do nowego Bonda, a ponadto czekają nas aż dwa musicale – „Nędznicy” i „Age of rock”. Będzie się działo.
Trochę techniki
Tu raczej bez niespodzianek. Oczywiście w kategorii montaż i zdjęcia wygrał główny faworyt – „127 godzin”. Słusznie, bo pod względem technicznym niczego nie mogę mu zarzucić. Jeżeli idzie o zdjęcia to kibicowałem jednak pięknym i porywającym zdjęciom z „Czasu wojny”. Wydaje mi się, że przepadł z kretesem ze względu na swoją dosyć późną premierę i nie każdy zdołał go zobaczyć. Ucieszyła mnie też nominacja dla „Melancholii”, która generalnie została w tegorocznym OBF pominięta. O ile można spierać się nad jej warstwą fabularną o tyle przyznać trzeba, że zdjęcia były znakomite. W montażu cieszyła nominacja dla „Moneyball” i „Dziewczyny  z tatuażem”. Dobrym wyborem było też „Drzewo życia” – montaż był chyba jedyną pozytywną cechą tego filmu. W efektach triumfy świecił „Transformers”, co dosyć mnie dziwi. Sam osobiście nie miałem jeszcze przyjemności zobaczyć filmu, ale ci co go widzieli często mówią, że efekty były tam na wyrost i bardzo męczyły oczy. Natomiast „Geneza planety małp” mogła pochwalić się wizualną radochą dla oczu.
Kostiumy dla „Prawdziwego męstwa” były nie małą niespodzianką, nie tak wielką co prawda jak nominacja dla „Burleski” w tej kategorii. Cieszy mnie fakt, że członkowie OBF uznają, że w tej kategorii nie muszą walczyć jedynie historyczne widowiska. Pokazaliśmy to już rok temu dając nagrodę dla „Czarnego łabędzia” (choć wtedy akurat zdecydowanie wygrać powinny kostiumy „Jaśniejszej od gwiazd”).
Nagroda za scenografię dla ostatniej części Harry’ego Pottera wydaje mi się trochę nagrodą pocieszenia dla ostatniego filmu z cyklu. W wakacje spodziewałem się, że „Insygnia śmierci” powalczą u nas w najważniejszych kategoriach, a tu takie pominięcie. Nie odbierając jednak Harry’emu przyznaję, że scenografia była imponująca.
Plakat i zwiastun, czyli trochę reklamy
Cenię nagrody OBF za to, że przyznajemy też takie dosyć nietypowe nagrody jak za zwiastun czy plakat. Tegoroczne zwiastuny, które znalazły się w piątce nominowanych i u mnie w większości gościły na liście. „Dziewczyna z tatuażem” wygrała zapewne dlatego, że ten zaledwie trwający niecałe dwie minuty filmik nie zdradzając nic z fabuły (która i tak chyba każdemu już była znana po szwedzkiej wersji filmu i popularności książek) zapowiada kino pełne akcji i bardzo porywające. Zwiastun był dobry do takiego stopnia, że po seansie „Dziewczyny z tatuażem” byłem nieco zawiedziony.
Tegoroczne plakaty również nie dały plamy. Przynajmniej większość. Szkoda, że nie wygrał przepiękny plakat z „Melancholii”, ale „O północy w Paryżu” też nie obniża nam prestiżu. Nie do końca rozumiem co robią tu „Drive” i „127 godzin”, które niczym specjalnym się nie wyróżniają. Grunt, że nie wygrały.
Kategorie blogowe czyli świętujemy z Szymalanem!
Jeżeli chodzi o nasze wewnętrzne nagrody, blog i recenzja roku, to niczym zeszłoroczna „Incepcja” wszystko zgarnął jeden blogowicz. Szymalan, twórca „X-muzy”. Gratulujemy i prosimy o więcej! Szymalan to jeden z najbardziej aktywnie działających blogowiczów w OBF, ale zapewniam, że nie to miało wpływu na jego wygraną. Sam umieściłem go na mojej liście do głosowania, gdyż charakteryzuje się niezwykłym profesjonalizmem i dojrzałością w swych tekstach. Potwierdza to jego wygrana w kategorii najlepsza recenzja roku, którą przyznała niezależna, profesjonalna komisja (nic nie mająca wspólnego z działalnością OBF). Ja chciałem jeszcze serdecznie podziękować za nominację dla „Kowalskibros” i „Cinemacabra”, gdzie zdarza mi się pisywać. Cóż, pozostaje mi tylko jeszcze bardziej się starać by w końcu wygrać w tej cholernej kategorii J
OBF a Oscary
Postanowiłem jeszcze na koniec coś niecoś napisać o inspiracjami Oscarami. Wydaje mi się, że w dużej mierze właśnie nimi kierujemy się przy wyborach. Szczególnie jeżeli chodzi o nagrody aktorskie. Kate Winslet i Natalie Portaman za swoje kreacje, którymi podbiły OBF zostały też uhonorowane Oscarami. Podobnie Colin Firth, Christopher Waltz czy Christian Bale. Zeszłoroczni triumfatorzy Helena Bhnam Carter i Goefrey Rush zdobyli oscarowe nominacje. Tak samo jak Rooney Mara, Jessica Chastain, Brad Pitt. Nie odbierał bym nam jednak zupełnie samodzielnego myślenia. Marion Cottilard, która w pierwszym rozdaniu wygrała w nominacji dla aktorki drugiego planu za „Wrogowie publiczni” była naszym autorskim pomysłem. Leonardo DiCaprio, który wygrał w kategorii najlepszy aktor, był co prawda nominowany do Globa, ale tylko my tak bardzo doceniliśmy jego kreację w „Drodze do szczęścia”. Bardzo cieszy mnie też tegoroczna nominacja dla Bryce Dallas Howard, która mimo swej znakomitej kreacji na świecie została całkowicie pominięta. Jej nominacja świadczy o tym, że sami doszukujemy się dobrych ról. Podobnie zresztą jest z Tomem Hardym. Zastanawia mnie jednak czy Christopher Plummer dostał by u nas nominację, gdyby nie jego oscarowe zwycięstwo. Film „Debiutanci” przeszedł przez nasz kraj właściwie bez echa i to na dodatek całkiem dawno temu. Czyżby oscarowe wyróżnienie mu pomogło?
Nie było to najciekawsze rozdanie OBFu, ale winę kładę bardziej na stronę średniego roku w kinie i naszych dystrybutorów, którzy coraz rzadziej sięgają po dobre filmy, a ściągają średniej jakości komedie i filmy sensacyjne. Ja  z wypiekami oczekuję przyszłego rozdania, gdyż już teraz wydaje się być ono dużo bardziej ciekawsze niż tegoroczne. Do walki stanie „Artysta”, „Róża” (o ile blogowicze o nich nie zapomną w styczniu przyszłego roku, gdy zabiorą się za kompletowanie list do głosowania), a też tak wyczekiwane produkcje jak „Hobbit”, The Avengers”, „Batman”, nowy Bond czy dzieło Tarantino. Będę śledził z zainteresowaniem! Do zobaczenia za rok!
- Łukasz Kowalski

poniedziałek, 12 marca 2012

Obstawiamy, kto wygra OBF2012

Kto wygra, a kto przegra OBF2012?
Przed rokiem wielkim triumfatorem gali OBF2011 okazała się „Incepcja” Christophera Nolana, która nie miała sobie równych w aż dziesięciu kategoriach. Rok wcześniej blogowicze niespodziewanie wybrali „Rewers” Borysa Lankosza, którego wyróżnili za najlepszy film i reżyserię, podczas gdy wszyscy spodziewali się nagrodzenia „Bękartów wojny” Quentina Tarantino, „Frost/Nixon” Rona Howarda lub „Lektora” Stephena Daldry’ego. W tym roku, już po ogłoszeniu listy nominacji możemy zauważyć, że bloggerzy są bardziej podzieleni niż przed rokiem. Co prawda największą liczbę nominacji (dość imponująca liczba dziesięciu nominacji) zgarnął tylko jeden film – „127 godzin”, a kolejne tytuły nominowane w kategorii „Best Picture” nie przekraczają liczby pięciu nominacji, jednak tegoroczny werdykt OBF wydaje się niepewny. Owszem – patrząc na lata ubiegłe film wyróżniony za najlepszą reżyserię zawsze odbierał nagrodę za najlepszy film – a nominowany za reżyserię spośród ubiegających się o najlepszy film jest właśnie Danny Boyle. Mimo to sam fakt bardzo dużej liczby niespodzianek może stwarzać wrażenie, że Organizacja Blogów Filmowych podobnie jak w przypadku filmu Lankosza przygotowuje dla nas pewne zaskoczenie. Razem z bratem postanowiliśmy podzielić się z Wami naszymi przewidywaniami odnośnie tegorocznych nagród. Oczywiście chcemy zaznaczyć, że przedstawione niżej tytuły nie muszą być naszymi faworytami w danych kategoriach. Stanowią raczej bukmacherskie typowanie, oparte na ogólnym przyjęciu danych filmów przez członków Organizacji Blogów Filmowych.
Najlepsze efekty specjalne
Alek: „Harry Potter i insygnia śmierci cz. 2”
Dlaczego „Harry Potter”? Po pierwsze – bo to ostatnia odsłona cykl, dlatego wszyscy głosujący zapewne ten film widzieli. Po drugie – filmowe przygody nastoletniego czarodzieja są dość lubiane przez członków Organizacji Blogów Filmowych. Po trzecie – z ekranu „Insygniów śmierci cz. 2” naprawdę wali porządną dawką efektów.
Łukasz: „Geneza planety małp”
Podobno największa konkurencja – „Transformers 3” jest przekombinowana, dlatego faworyta upatruję właśnie w „Genezie…” gdzie efekty wyszły bardzo realistycznie i naturalnie.
Najlepszy plakat:
Alek: „O północy w Paryżu”
Film Woody’ego Allena raczej nie wygra w innych kategoriach, ale marzycielski plakat ma duże szansę na nagrodę. Mi też bardzo się podoba, a swoje punkty też dawałem J
Łukasz: „Melancholia”
Najbardziej artystyczny i najbardziej przyciąga uwagę, chociaż nie odbierałbym też szans „Nie opuszczaj mnie”.
Najlepsze kostiumy:
Alek: „Szpieg”
„Szpieg” został przez OBF raczej średnio przyjęty. Narzekano, że jest nudny, że w gruncie rzeczy nie buduje ciekawej intrygi. Jednak wszyscy są zgodni, że klimat zimnej wojny został oddany idealnie. Czy to nie wystarczy na nagrodę?
Łukasz: „Harry Potter i insygnia śmierci cz. 2”
Ponieważ jest to konkurencja, którą bloggerzy mogą potraktować jako konkurencję pocieszenia. A ostatnia część Harry’ego Pottera dostała zaskakująco mało nominacji.
Najlepsze zdjęcia:
Alek: 127 godzin
Jedną z największych zalet „127 godzin” są zdjęcia. Świetnie wykorzystują oświetlenie, pomysłowo grają z Franco. Liczba nominacji i obecność we wszystkich najważniejszych kategoriach świadczą, że Organizacji film przypadł do gustu. Dlatego pewnie Anthony Dod Mantle po raz drugi zostanie wyróżniony (poprzednio został wyróżniony za „Slumdoga”).
Łukasz: Dziewczyna z tatuażem
Mimo, iż uważam, że nie są to najlepsze zdjęcia tego roku (dużo lepsze są w „127 godzin”, czy w „Melancholii”) to sam film bardzo urzekł wielu członków OBF.
Najlepsza scenografia:
Alek:  „Harry Potter i insygnia śmierci cz. 2”
Pod względem realizacyjnym „Harry Potter i insygnia śmierci cz. 2” może nie dorównuje ostatniej odsłonie „Władcy Pierścieni”, ale na pewno wyróżnia się na tle innych odcinków serii. Scenografia zawsze była mocną stroną potterowych opowieści. Raczej pewniak.
Łukasz: „Harry Potter i insygnia śmierci cz. 2”
Podobnie jak w przypadku kategorii kostiumowej plus fakt, że „Harry Potter” miał chyba faktycznie najmocniejszą scenografię w tym roku.
Najlepszy montaż:
Alek: „127 godzin”
„127 godzin” to prawdziwa kopalnia kreatywności, ale z montażem może być różnie. Mimo niezwykle pomysłowych rozwiązań montażowych, może nie przypaść do gustu. Możliwe, że członkom OBF wyda się raczej efekciarski, niż efektowny. Jednak ryzykowałbym stawiając na każdy inny tytuł, a pamiętając o dość mocnej pozycji filmu Danny’ego Boyle’a po pierwszym etapie głosowania, wolę dość niepewnie postawić na „127 godzin”.
Łukasz: „127 godzin”
Bo „127 godzin” miał w tym roku najlepszy montaż i nominacja świadczy o tym, że członkowie to docenili, więc pewnie i nagrodzili.
Najlepsza muzyka:
Alek: Alexandre Desplat „Harry Potter i insygnia śmierci cz. 2”
Tutaj dosyć zagadkowo. Raczej odpada z walki Martinez i jego „Drive”, a Michael Giacchino i jego „Super 8” wydaje się zbyt mało znany. Natomiast „Dziewczyna z tatuażem” Reznora i Rossa była bardzo średnio przyjęta. Dlatego myślę, że ostateczna walka rozegra się między „127 godzin” A. R. Rahmana, a „Harrym Potterem” Desplata. Ostatnio bardziej popularny jest Desplat, więc stawiam na niego.
Łukasz: Trent Reznor & Atticus Ross „Dziewczyna z tatuażem”
Członkowie OBF mogą to potraktować jako wyróżnienie nie tylko za „Dziewczynę z tatuażem”, ale za całokształt, wliczając w to znakomitą muzykę do „the Social Network”, które w zeszłym roku musiało uznać wyższość „Incepcji”.
Najlepszy utwór muzyki filmowej:
Alek: A. R. Rahman „Liberation” (127 godzin)
Zdania będą na pewno bardziej podzielone niż przed rokiem, ale powinien ostatecznie triumfować Rahman. Spośród nominowanych to najbardziej charakterystyczny motyw, a takie utwory zwykle mocniej zapadają w pamięć.
Łukasz:  A. R. Rahman „Liberation” (127 godzin)
Jest chyba najbardziej charakterystycznym utworem I najbardziej wchodzącym w nurt muzyki popularnej.
Najlepszy zwiastun:
Alek: Sherlock Holmes. Gra cieni
Niby wszystko wskazuje, że „Sherlock Holmes” powinien przegrać. W końcu kontynuacja hitu, który przed dwoma laty zgarnął masę OBF-owych nominacji została wyróżniona tylko jedną nominacją, a sam tytuł zgarnia wśród członków Organizacji średniawe recenzje (wyjątkiem niech będzie tercc, która oceniła film na 9/10). Jednak zwiastun, abstrahując od filmu, jest przykładem świetnie zmontowanej, nie spoilerującej a przy tym niesamowicie zachęcającej zapowiedzi. Dlaczego więc miałby nie wygrać? Warto jednak zwrócić uwagę na brak absolutnego faworyta w tej kategorii. Może tu wygrać chyba każdy - faworyt całej gali – „127 godzin”, bardzo efektowny trailer „Dziewczyny z tatuażem”, czy epicka zapowiedź „Harry’ego Pottera”. Rola outsidera czeka niestety „Chciwość”, chociaż zarówno film jak i jego zwiastun zasługują na wyróżnienie.
Łukasz: Dziewczyna z tatuażem
Ponieważ jest to najbardziej wyróżniający się zwiastun spośród nominowanych.
Najlepsza piosenka:
Alek: Karen O „Immigrant song” (Dziewczyna z tatuażem)
Zdroworozsądkowo byłoby wskazać którąś z piosenek z „Drive”, jednak podejrzewam, że piosenka Karen O sprawi nam pewną niespodziankę.
Łukasz: Karen O „Immigrant song” (Dziewczyna z tatuażem)
Piosenka do „Dziewczyny z tatuażem” ma bardzo silną konkurencję, ale przewagę ma taką, że w filmie odgrywa bardzo istotną rolę, dlatego wszyscy zwrócili na nią uwagę. No i jest po prostu świetna.
Najlepsza aktorka drugoplanowa:
Alek: Melissa Leo „Fighter”
Oscar, Złoty Glob, a teraz nagroda OBF? Bardzo możliwe. Jednak konkurencja jest bardzo wyrównana, wszystkie pozostałe kandydatki mają szansę.
Łukasz: Melissa Leo „Fighter”
Byłby to jeden z gorszych wyborów, ale myślę, że walka rozegra się między Melissą Leo a Octavią Spencer. Za tą pierwszą przemawia fakt, że zapewne wszyscy widzieli „Fightera”.
Najlepszy aktor drugoplanowy:
Alek: Christian Bale „Fighter”
Gdyby Christian Bale startował w roku ubiegłym to jego konfrontacja z Geoffreyem Rushem byłaby niesamowicie ciekawa. W tym roku nie ma dość mocnego przeciwnika. „Debiutanci” cieszyli się chyba zbyt małą popularnością wśród Organizacji Blogów Filmowych żeby Christopher Plummer mógł zagrozić zdobywcy Oscara sprzed roku. Chyba najbardziej pewny werdykt tegorocznej gali.
Łukasz: Christian Bale „Fighter”
Christian Bale po prostu jest bezkonkurencyjny.
Najlepsza aktorka pierwszoplanowa:
Alek: Rooney Mara “Dziewczyna z tatuażem”
Tutaj nie jestem pewien. W tym roku, inaczej niż w roku ubiegłym, konkurencja jest bardzo wyrównana, a każda rola godna jest wyróżnienia. Nie mam pojęcia, którą aktorkę wybierze Organizacja, ale Rooney Mara w bardzo krzykliwej roli Lisbeth Salander wydaje się faworytką.
Łukasz: Rooney Mara „Dziewczyna z tatuażem”
Ze wszystkich nominowanych jest to najbardziej krzykliwa rola, budująca wyobrażenie genialnej kreacji.
Najlepszy aktor pierwszoplanowy:
Alek: James Franco „127 godzin”
No i tutaj pytanie. Pitt czy Franco? Wydaje mi się, że to między nimi rozegra się ostateczny pojedynek o nagrodę. Ostatecznie stawiam jednak na Franco. „127 godzin” to aktorski „monolog” Franco. Skoro film przypadł OBF do gustu to sama rola Franco na pewno również.
Łukasz: Brad Pitt „Moneyball”
Przegrał już w pierwszej edycji nagród, wszyscy bardzo go lubią, a samo „Moneyball” przyciągnęło do kina chyba każdego z Organizacji Blogów Filmowych.
Najlepsza reżyseria:
Alek: David Fincher „Dziewczyna z tatuażem”
Zwykle reżyser filmu, który wygrywał w kategorii „najlepszy film roku” zgarniał również wyróżnienie za reżyserię. W tym roku spośród filmów nominowanych w tej kategorii tylko „127 godzin” ma również nominację w kategorii „Best Picture”. Jednak David Fincher odwalił kawał dobrej roboty w „Dziewczynie z tatuażem”, a uznanie dla jego nazwiska powinno załatwić mu nagrodę.
Łukasz: David Fincher „Dziewczyna z tatuażem”
Jest to najbardziej popularne nazwisko spośród nominowanych i najbardziej lubiane.
Najlepszy scenariusz:
Alek: „Moneyball”
Aaron Sorkin i Steven Zaillian napisali bez wątpienia najlepszy scenariusz w tym roku. Szereg nominacji dla filmu Bennetta Millera świadczy o tym, że Organizacji raczej ten film przypadł do gustu. Dlatego czuję, że sprawiedliwości stanie się zadość i ten genialny scenariusz zostanie wyróżniony.
Łukasz: „Kocha, lubi, szanuje”
Sam fakt, iż „Kocha, lubi, szanuje” dostało również nominację za najlepszy film świadczy o jego ogromnej popularności. Jest to także scenariusz wychodzący poza typowe ramy komedii.
Najlepszy film:
Alek: „127 godzin”
Najbardziej oczywisty, ale również bardzo trafny byłby to wybór. Chociaż osobiście widziałbym w tej kategorii zwycięzcę raczej w postaci „Moneyball” to wyróżnienie „127 godzin” nie byłoby zbrodnią. Jednak OBF lubi zaskakiwać i do samego końca nie będziemy mogli być pewni, kto wygra. Moim zdaniem zanosi się na triumf obrazu Boyle’a, ale głowy za to nie dam.
Łukasz: „Kocha, lubi, szanuje”
Ponieważ nominacja dla tego filmu jest największym zaskoczeniem, a OBF lubi zaskakiwać, dlatego też nie wykluczam wygranej „X-men: Pierwsza klasa”.

A kogo Wy widzicie w roli faworyta gali OBF2012? Kto zgarnie najważniejsze laury?

środa, 7 marca 2012

Wstyd


Ten ohydny seks!
Barney Stinson (Neil Patrick Harris) – młody i atrakcyjny pracownik nieznanej korporacji (nawet jego przyjaciele nie wiedzą czym się zajmuje), jego życie toczy się wokół kobiet i ich zdobywania. W jednym z odcinków spisuje listę 200 dziewcząt, z którymi spędził noc, a był to dopiero trzeci sezon „Jak poznałem waszą matkę”. Hank Moody (David Duchovny) – rozwiedziony i uzależniony od seksu wszelkiego rodzaju pisarz, który poprzestał na jednym bestsellerze. No i Samantha Jones  (Kim Cattrall) – kobieta wyzwolona, wzięta bizneswoman. Mówi o seksie, myśli o seksie, czyta o seksie, śni o seksie i uprawia dużo, duuuuużo seksu. Kim są ci ludzie? To najwyraźniejsze, najbarwniejsze i wręcz kultowe już postaci najbardziej wziętych seriali ostatnich lat: „Jak poznałem waszą matkę”, „Californication” i „Seks w wielkim mieście”. Są też dowodami na to, że temat seksu nie tylko przestał być tematem tabu, ale wdarł się do pierwszej ligi scenariuszowych wydarzeń.
Seks rządzi światem. Stał się głównym towarem na sprzedaż. Film „Wstyd” pokazuje jak groźnym towarem jest dla dzisiejszego człowieka. Jak jego wartości i niezwykłość została zbagatelizowana. Bohater dzieła Stevena McQueena, Brandon (Michael Fassbender), żyje seksem. Zaraz po przebudzeniu udaje się pod prysznic gdzie rozpoczyna dzień od masturbacji, by zaraz potem w drodze do pracy, obserwować wszelkie osobniki płci przeciwnej pod kontem erotycznych myśli. Następnie w biurowcu, w którym pracuje ogląda parę filmów pornograficznych w necie by po chwili znów udać się do ubikacji w wiadomych zamiarach. Dzień kończy z ekskluzywną (choć nie zawsze) prostytutką. A nawet i po tym udaje się jeszcze czasami przed swojego wypasionego laptopa by pooglądać rzeczy, o istnieniu, których nie miałem do tej pory bladego pojęcia. Pewnego dnia z niezapowiedzianą wizytą wpada młodsza siostra.
McQueen przedstawia Nowy Jork jako dosyć ekskluzywny, ale jednak burdel. Brandon niema tam problemu by zachęcić kogokolwiek (tak, tak nie chodzi tu tylko o panie) na przelotny seks. Zresztą scena, w której główny bohater upada na samo dno decydując się na pożycie z innym mężczyzną jest jedną z najmocniejszych scen w filmie. Reżyser sprowadza go do najniższego kręgu piekielnego (bardzo sugestywne czerwone kolory przeważające w klubie gejowskim) niczym Dante w „Boskiej komedii”. Ten upadek na samo dno, poprzedzony wcześniejszą próbą wyrwania się z uzależnienia, jest bardzo dosadny. McQuennowi udało się wzbudzić w widzach współczucie dla bohatera, mimo, że teoretycznie fizycznych cierpień nie przechodzi.
Nie do końca rozumiem po co w filmie wprowadza się postać Sissy (Carey Mulligan), młodszej siostry głównego bohatera. W reżyserskim zamyśle zapewne miała być sumieniem Brandona, jego zwierciadłem i tytułowym wstydem. Niestety McQueen pokusił się o zrobienie z dziewczyny chimerycznej i zgubionej panienki, która sama nie wie czego chce od świata. Mimo iż odgrywająca swoją rolę Mulligan wypada całkiem przyzwoicie (po udanym debiucie w „Była sobie dziewczyna” prezentowała raczej się jako aktorka jednej, dosyć znudzonej, miny – „Nie opuszczaj mnie” czy „Drive”) to i tak nie można oprzeć się pokusie, że Sissy znalazła się tu przez przypadek. Jej wątek i postać obniża poziom zakończenia. Po ponad godzinnym seansie finał jaki serwuje widzą reżyser wydaje się zbyt banalny i uproszczony. Jeszcze kilka lat temu został by uznany za nowatorskie wyzwanie, ale dziś za typowe i zrodzone z braku lepszego pomysłu.
W rolę Brandona bezbłędnie wcielił się znakomity Michael Fassbender. Nominowany do Złotego Globa i bezczelnie pominięty w oscarowym wyścigu. Podjął się niebywale trudnego wyzwania, zagrał rolę bardzo intymną i nie chodzi mi jedynie o rozbierane sceny, którymi film jest przepełniony. Fassbender obnaża Brandona przed wszystkim psychicznie. Zachwycające są sceny, w których widzimy jego ciche ale i głośne cierpienie. Ostatnim razem taki aktorski ekshibicjonizm widziałem przy fenomenalnej Natalie Portman w „Czarnym łabędziu”. Obu rolą przy budowaniu tak intymnych bohaterów pomagała kamera i reżyser. Darren Aronofsky w swoim filmie nie odstępował kamerą ani o krok od głównej bohaterki, widz czuł, że aż za bardzo wkracza w życie Niny, Steven McQueen buduje obrazy stateczne, koncentrujące się na bohaterze. Kadry w filmie przypominają obrazy, zdjęcia artystyczne. Najlepiej oddaje to moment koncertu Sissy gdzie kamera nie rusza się ani o centymetr „wpatrzona” w Carey Mulligan wykonującą „New York, New York”.
 „Wstyd” wydaje się iść pod prąd obecnemu trendowi krzyczącemu o seksualnej wolności i cieszącemu się życiem singlowi. Nie musimy zgadzać się z tą perspektywą, ale faktycznie zwracamy uwagę na skutki uboczne takiego stylu życia. Kwintesencją całego filmu dla mnie nie jest średni finał, ale jedna ze scen, w której Brandon udaje się z koleżanką z pracy do hotelu. Dziewczyna do której prawdopodobnie czuje coś więcej niż zwykły pociąg seksualny. W tym przypadku seks się nie udaje. Bo bohater dawno oddzielił cielesne zbliżenie od jakichkolwiek uczuć.

- Łukasz Kowalski