W grupie raźniej
„Avatar” Jamesa Camerona z 2009 pokazał jedną bardzo ważną rzecz.
Nieważne jakie zastosujesz tricki techniczne, czy użyjesz 3D czy nawet 9D to i
tak nie pociągniesz filmu bez porywającej i wciągającej fabuły. „Avengers”
niestety czasami niebezpiecznie się o to ociera, na szczęście tylko czasami, bo
generalnie wychodzą z pojedynku obronną ręką.
Bardzo, ale to bardzo czekałem na film łączący wszystkich bohaterów
Marvela. Obiecujące wiele zwiastuny tylko podgrzewały moją podnietę. Gdzieś po drodze zapomniałem zupełnie, że
poszczególne filmy były dosyć różne. „Iron Man” był bardzo udaną produkcją,
„Thor” miał swój urok, ale już „Kapitan Ameryka” był dosyć średnią kompozycją,
do tego dochodzi zupełnie nowy Hulk (Mark Ruffalo) i drugoplanowa Czarna Wdowa
(Scarlett Johansson) z drugiej (podobno gorszej) części „Iron Mana”. Trzeba
jeszcze dodać Hawkeye’a (Jeremy Renner) ze swoimi strzałami, który również
debiutuje w „Avengersach”. Powinienem jeszcze wspomnieć, że każdy film miał
innego reżysera z innym konceptem na swoją produkcję. Dlatego trudno było się
czegokolwiek spodziewać po dziele Whedona.
Przed seansem faktycznie powinno się nadrobić powstałe już części o
bohaterach z Marvela. Pojawiający się czarny charakter, który zmusza Nicka Fury
(Samuel L. Jackson) do powołania grupy Avangersów, to Loki (Tom Hiddleston),
brat Thora ( Chris Hemsworth), którego losy i pobudki przejścia na ciemną
stronę mocy poznaliśmy właśnie w filmie o nordyckim herosie rok temu. Osoba,
która zupełnie nic nie wie o wcześniejszych historiach będzie miała spory
problem w połapaniu się, o co chodzi.
Ale powiedzmy sobie szczerze, nie fabuła gra tu najważniejszą rolę.
Akcja, akcja i jeszcze raz akcja. Czy nie to jest głównym założeniem? Fabuła
(niestety?) zajmuje raczej drugorzędną pozycję. Czasami widać to bardzo
wyraźnie, scenki fabularne, rozmowy bohaterów, wydają się być wepchane na siłę,
by jedynie zapowiedzieć kolejną rozróbę. Ale same pojedynki robią spore
wrażenie. Szczególnie ostateczna scena walki, dosyć długa sekwencja, sprawia, że
szczena opada. Dobrze, że scenarzyści zrezygnowali też z dramatycznych i
wzruszających zabaw. Są tu oczywiście i takie momentami, ale na szczęście jest
ich stosunkowo mało.
Film daje dużo radości widzowi pełnym arsenałem efektów specjalnych.
Szkoda, że twórcy poszli o krok dalej (wstecz?) i postanowili skorzystać z 3D,
które jest nie tylko niepotrzebne, ale nawet powiedziałbym słabe. Na użycie
trzeciego wymiaru trzeba mieć pomysł, nie wystarczy po prostu podłożyć
płaskiego obrazu pod 3D i być z siebie zadowolonym. Poza tym cały czas uważam,
że jest to bardzo niewygodny wynalazek dla kinowej widowni. Moje oczy z trudem
znoszą te niewygodne okulary, a wyższą cenę płacę za gorszej (jak dla mnie)
jakości obraz. Na szczęście Nolan w zbliżającej się wielkimi krokami ostatniej
odsłonie części przygód Batmana nie skorzystał z trójwymiaru.
Zaletą filmu są zdecydowanie bohaterowie, czyli tytułowi Avengersi.
Nawet Kapitan Ameryka (Chris Evans) stał się jakiś taki bardziej cool. Wszystko
dzięki temu, że twórcy postanowili iść w
stronę filmowych przygód Iron Mana, czyli postawili na dużą dawkę humoru.
Faktycznie jest zabawnie, choć nie zabrakło słabych i mało śmiesznych tekstów.
Czasami też można poczuć lekkie przesycenie rzucanymi bez końca joke’ami.
Bohaterowie bronią się też swoją sporą dozą indywidualności. Każdy jest
inny, każdy ma jakieś swoje prywatne pobudki i historie. W dużej mierze wynika
to z wcześniejszych filmów, tworzących teraz jedną, spójną całość. Mimo
wszystko można ich dosyć łatwo sklasyfikować i przyznać konkretną rolę jaką
mają odegrać w zespole.
Dosyć blado na tle superbohaterów wypada nijaki czarny charakter. To
było dla mnie największym zaskoczeniem (oczywiście bardzo negatywnym). Loki
jakiego pamiętam z „Thora” był oczywiście parszywą kanalią, ale do tego
przebiegłą i sprytną. Postać dosyć tragiczna, którą na złą drogę sprowadza
najzwyklejszy brak zrozumienia i przyćmiewająca siła brata. Tu mamy jakiegoś
zblazowanego chłystka, który działa bezmyślnie i bardziej bawi niż budzi grozę.
Jest taki po części winą tego, że i jego nie oszczędziły żarty napisane przez
scenarzystów. U niego zupełnie się to poczucie humoru jednak nie sprawdza.
Wielka szkoda, że tak zignorowano i w sumie popsuto tak ciekawą postać, jaką
był Loki.
Zabawa w superbohaterów trwa w najlepsze i nic nie zapowiada
zbliżającego się końca imprezy. W Marvelu już trwają prężne prace nad
scenariuszem do „Avengers 2”, a po drodze czekają nas jeszcze druga część
„Thora” i trzecia odsłona przygód człowieka w żelaznej zbroi. Prawdopodobnie powstanie
też oddzielne dzieło opowiadające o przygodach agentki Nataszy Romanowej, choć
coś mi mówi, że zostanie ona połączona z Hawkeye’em. Nie można zapominać o
bohaterach z innej bajki, czyli Spidermanie po liftingu i chyba najbardziej
oczekiwanym Batmanie.
„Avengers” sprawdza się w swoim gatunku znakomicie. Jest to rozrywka na
wysokim, acz mało ambitnym poziomie. Joss Whedon pod długimi pelerynami i
kostiumami swych bohaterów nie przemyca żadnej ambitniejszej treści, a każda
najmniejsza próba wzbogacenia efektów specjalnych o treść kończy się
niewypałem. Film Whedona przypomniał mi jak ciężką robotę odwalił Christopher
Nolan w drugiej części filmów o człowieku nietoperzu, gdzie jednak jakieś
„prawdy życiowe” udało mu się zawrzeć. „Avengers” to tylko i zarazem aż wielka
jedna akcja.
- Łukasz Kowalski
Poprawka: Hawkeye pojawia się pierwszy raz w "Thorze", choć łatwo go przegapić, jeśli się nie wie, gdzie patrzeć. :D
OdpowiedzUsuńOgólnie zgadzam się z recenzją, zwłaszcza z krzywdą, którą wyrządzono postaci Lokiego, spłycając go niepomiernie. Trochę inne odczucia mam co do momentów dramatycznych, uważam, że przynajmniej jeden, ten kluczowy, popychający Avengersów do akcji, mógłby być lepszy, ale resztę (np. napięcie między Lokim a Thorem) potraktowano po łebkach. Ale coś trzeba było poświęcić na rzecz bohatera zbiorowego. Rozpierducha na koniec fajna, ale chyba lepsza była w trzecich "Transformersach".
Tak, tak wiem, dostałem już parę wiadomości o mojej pomyłce co do Hawkeya, faktycznie musiałem go po prostu przegapić, nie była to jednak chyba znacząca postać w "Thorze".
OdpowiedzUsuńCo do "Transformersów" to widziałem tylko 2 część i "rozpiedrucha" podobała mi się jednak w "Avengersach".
Łukasz
Czymże byłby ten film, bez cudownych komentarzy osoby siedzącej 3 miejsca od Ciebie? W grupie raźniej, to prawda :D
OdpowiedzUsuńCholera!! Napisałem taki ładny komentarz, już miałem go umieszczać i... skasował się! :((((
OdpowiedzUsuńNo nic - próba oddtworzenia.
Co tu dużo mówić: prawdę powiadasz! ;)
Zestawienie bohaterów wypadło wyjątkowo ciekawie, właśnie dlatego, że to różnorodne charaktery i wyraźnie było to widoczne w wielu scenach obrazu. Ich wzajemne potyczki (nie tylko słowne), wypadły dzięki temu intrygująco i oglądało się je z satysfakcją. :)
Szczególnie czekam teraz na "Thora 2", gdyż sądzę, że wiele się w nim będzie działo. Proces Lokiego i pojawienie się Red Skulla (w końcu po coś Teserakt go przeniósł do innego świata w "Kapitanie Ameryce", nie?), to ciekawy początek dla nowej historii. :)
Jeśli zaś chodzi o film o Czarnej Wdowie i jego ewentualnie połączenie z opowieścią Hawkeye'a, to wydaje mi się to interesującym pomysłem. Tych dwoje dobrze wypadało razem na ekranie, a zalążek ich historii również stanowiłby ciekawą podstawę dla filmu. Szpieg do wynajęcia oraz agent organizacji, który próbuje ją zlikwidować, by później zaoferować jej pomoc i współpracę. Sądzę, że ten pomysł ma potencjał.
Napisałbym więcej, ale w sumie już to u siebie zrobiłem. ;) Powiem jedynie, że fajnie czytało się tekst i że cieszy mnie fakt, że Ty też tak pozytywie odebrałeś ten film.
PS. Sorry za styl wpisu, pierwotny był chyba nieco lepszy. ;)
Pozdrawiam! :)
Mój ulubiony. Oglądałem go chyba z 10 razy
OdpowiedzUsuń