środa, 9 października 2013

Grawitacja


 Techniczna uczta kinomana
Gdybym przeprowadził wśród moich znajomych niewinną sondę z pytaniem „na co narzekam ostatnimi czasy najczęściej” odpowiedź byłaby oczywista. Obecny, trwający rok filmowy. To, co dzieje się w kinie, przygnębia mnie bardzo, delikatnie mówiąc. Z trudem znoszę kolejne rozczarowania i porażki X muzy. Jednak na jedną premierę ciągle czekałem, jedna rozbudzała moje nadzieje na to, że film obroni się jeszcze w tym pechowym 2013 roku. „Grawitacja” była moim światełkiem w tunelu.
Film, który niespodziewanie podbił serca krytyków na Festiwalu w Wenecji, ma niezwykle ciekawy punkt wyjścia. Oto znajdujemy się gdzieś w kosmosie, panuje absolutna cisza, dookoła tylko mrok pokryty przez gwiazdy i oddalone o kilkanaście mil planety. Tu pracują astronauci, wysłani z misją naprawienia szwankującego satelity. Praca idzie mozolnie, ale bez nieprzewidzianych niepowodzeń. Nagle ze znajdującego się na ziemi Centrum dowodzenia pada informacja o zbliżających się szczątkach rosyjskiej bazy kosmicznej, która w kilka sekund może doprowadzić do śmierci wszystkich pracujących astronautów. Wypadek przeżyje tylko dwójka z nich. Zostaną oni sami, pozostawieni jedynie sobie w najbardziej oddalonej i niezbadanej przez człowieka przestrzeni. 
Fabuła wydaje się być niezwykle wciągająca, ale też zdradliwa i trudna do pokierowania. Tym bardziej ucieszyłem się, gdy zobaczyłem, że twórcy postanowili ograniczyć całość do 90 minut. Zapowiadało to ciekawy film akcji (na dodatek rozgrywający się w kosmosie!) bez zbędnych dłużyzn. Po seansie niestety muszę stwierdzić, że to właśnie przedstawiana historia jest największą kulą u nogi całej produkcji. To, co miało być nowatorskie i wciągające, okazało się kalką znaną nam choćby z serii filmów o „Obcym”. Oczywiście można bronić scenariusza „Grawitacji”, że pokazuje niezwykłe pragnienie przeżycia i dotarcia do domu. Zgodzę się z tym, ale nie można zapominać, że było to już kilka razy pokazane na srebrnym ekranie i to o wiele ciekawiej. Bo twórcy scenariusza nie odpuścili też sobie klasycznych zagrywek z typowych amerykańskich produkcji katastroficznych. Nie są one tak kiczowate jak te z „2012” czy „Dnia niepodległości”, ale gryzą się z resztą fabuły. Nie chcę w tym akapicie powiedzieć, że cała historia jest jedną wielką porażką, która położyła cały film. Kino widziało tysiące gorszych scenariuszy i tysiące gorszych scenariuszy jeszcze zobaczy. Daleko „Grawitacji” do tak miałkiej historii, jaką opowiedziano na przykład w „Avatarze”. To jednak ciągle poziom wyższy wtajemniczenia.
Prawdziwym powodem, dla którego warto wybrać się na „Grawitację”, jest jej warstwa techniczna. Pod tym względem może on bezkonkurencyjnie uchodzić za najlepszą produkcję roku, zostawiając daleko w tyle „Wielkiego Gatsby'ego” czy „Człowieka ze stali”. Przyznam, że ostatnim filmem, który techniczną warstwą tak mnie powalił, była „Incepcja” trzy lata temu. „Grawitację” miałem okazję zobaczyć w nowoczesnej sali Imax, oglądanie jej na tak wielkim ekranie, słuchając przy tym muzyki z jednych z największych kinowych głośników na całym świecie, robi powalające wrażenie. Nie wiem, jaki wpływ procentowo na mój odbiór „Grawitacji” miały warunki, jakie towarzyszyły mojemu seansowi, trudno określić. Jeśli jednak macie możliwość obejrzenia tego filmu w sali Imax, to gorąco polecam. Naprawdę warto. Choć do 3D nie przekona mnie nic. Nic.
Wybierzcie się do kin na „Grawitację”. Szczerze polecam. Wspaniała uczta dla oczu, zwłaszcza dla oczu poszukiwaczy mocnych wrażeń. Choć nie jest to (tak jak miałem nadzieję) najmocniejszy film roku, to nie może go zabraknąć w waszym filmowym rozkładzie jazdy. Być może jesteśmy nawet świadkami narodzin filmu przełomowego w wielu dziedzinach pod względem technicznym (zdjęcia są fenomenalne!). Nie wolno tego przegapić!
Za możliwość obejrzenia filmu dziękujemy Warner Bros.
Recenzję możecie również przeczytać na kinoactive.pl




- Łukasz Kowalski



1 komentarz:

  1. zapraszam do współpracy z cafejka.com , mail brylowskiadam@o2.pl

    OdpowiedzUsuń