wtorek, 12 listopada 2013

Don Jon



Don Juan z New Jersey
Pokazując dwa lata temu szerokiej publiczności film „Wstyd”, Steaven McQueen przełamał pewne tabu. Zrobił to jednak tak drastycznie, że amerykańska publiczność oraz krytycy nie do końca wiedzieli, co z tym fantem zrobić. Jak zareagować. Biegający nago po ekranie i onanizujący się bez przerwy Fassbender (nota bene znakomicie grający) oraz bardzo intymny scenariusz poruszyły niemal każdego i zmusiły do dyskusji. W świecie filmowym obra wywołał niemałą burzę. Zdziwiło mnie więc, że z podobonym tematem tak szybko pragnie zmierzyć się Joseph Gordon-Levitt. Robi to jednak zupełnie inaczej.
 „Don Jon” nie jest ani remakiem, ani filmem w inny sposób nawiązującym do „Wstydu”. To oddzielna historia, która porusza w dużej mierze podobne problemy. Główny bohater całkowicie różni się od Fassbenderowskiego Brandona. Jon (przez kumpli nazywany Don Jon) nie ma problemów z kobietami. Idzie do klubu i od razu upatruje sobie „ofiarę”, którą bez problemu zabiera do mieszkania na noc. Don Jon nie ma problemu z kobietami, ma problem ze sobą. Niby noc udana, niby panna „zaliczona”, niby cel osiągnięty, ale chłopakowi ciągle mało. Dlatego po cichu wymyka się z łóżka, w którym smacznie śpi jego dziewczyna. Zasiada przed laptopem i zatraca się w prawdziwej przyjemności. Bo taką dają mu jedynie filmy pornograficzne. Odpala kolejne strony z filmami, w których cycate blondyny spełniają wszystkie pragnienia mężczyzn. 


Pewnego typowego wieczoru, podczas swoich łowów Jon dostrzega w klubie tzw. 10 na 10. Czyli pannę, która spełnia najwyższe standardy w każdej kategorii (nogi, pupa, talia, piersi i twarz). Barbara przyciąga młodzieńca jak magnez. Ten czaruje ją naprawdę tandetnymi tekstami z najprostszych hollywodzkich romansideł, co działa na nią idealnie. Bo Jon nie ma jeszcze pojęcia, że tak jak on żyje z wyimaginowanym przeświadczeniem o seksie, czerpanym z „pornosów”, tak samo jego partnerka czerpie garściami informacje o idealnym związku z komedii romantycznych.
Zestawienie ze sobą filmów pornograficznych i komedii romantycznych czy klasycznych romansów wydaje się idiotyczne i niczym nie uzasadnione. Gordon-Levitt broni jednak swego pomysłu, patrząc na sprawę z innej perspektywy. Czym różni się jego wizja wyidealizowanego seksu od wizji perfekcyjnego związku Barbary, gdzie mężczyzna rzuca wszystko, by uszczęśliwić swoją kobietę? Obie postawy są egoistyczne. Joseph nie staje jednak w żadnym razie w obronie filmów porno. Stara się raczej w prosty sposób (na zasadzie porównania) odpowiedzieć na pytanie, dlaczego ludzie oglądają filmy pornograficzne i dlaczego nie zamierzają przestać (wyniki sondażu w 2010 roku pokazują, że w Wielkiej Brytanii 45% mężczyzn korzysta z internetu w celu oglądania filmów porno; większą popularnością wśród młodych mężczyzn cieszą się tylko gry internetowe). Zauważa bombardujący nas seks. Seks, który jest prawie wszędzie, zwłaszcza w reklamach. Nawet tłustego hamburgera z wielkim wdziękiem zajada seksowna modelka. 

By uczynić historię jeszcze prostszą w przekazie (a może zabawniejszą) Joseph sięga po funkcjonujący obecnie stereotyp pięknych, młodych, ale raczej mało zdolnych. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że zarówno główny bohater jak i jego wybranka oraz rodzina stanowią kalkę, cieszących się wielką popularnością, bohaterów serialu „Ekipa z New Jersey”. Jon ma włoskie korzenie, mieszka w New Jersey, hołduje identycznym priorytetom jak członkowie słynnej Ekipy. Czyste mieszkanie, zadbana bryka, siłownia, kumple, chodzenie do kościoła, ale tylko prowizoryczne, oraz wyrywanie panienek. Nawet Barbra mimo wspaniałego wyglądu wpisuje się w typ „dziewczyny z New Jersey” (choć daleko słynnej Snookie do urodziwej Scarlett Johansson). 


Czy można się do czegoś przyczepić? Ja zawsze znajdę jakieś „ale”. W przypadku reżyserskiego debiutu Gordon-Levitta będzie to prowadzenie historii. Film rozwija się świetnie, niestety historia siada gdzieś na dwadzieścia minut przed końcem. Brakuje pomysłu na zakończenie opowiadania. Zostaje niedosyt, widz nie wie, co właściwie autor proponuje w zamian. Na siłę wydaje się być wciśnięta postać Julianne Moore, jej Esther ma być chyba pomysłem na podsumowanie, ale nie jest. Naciągana historia jej bohaterki wydaje się odbiegać od całego filmu i odbiera mu oryginalność.
Joseph Gordon-Levitt broni się swym debiutem. „Don Jon” to ciekawa i nie głupia propozycja. Aktor pokazuje, że ma zadatki na dobrego reżysera oraz na świetnego scenarzystę. Historia współczesnego Don Juana zrobiona jest ze sporym wyczuciem i dużą dawką humoru. Dlatego zdecydowanie warto! 
 - Łukasz Kowalski

1 komentarz:

  1. Bardzo, bardzo chętnie obejrzę! :D Właśnie czegoś takiego szukałam, a prawdę mówiąc nie miałam pojęcia o istnieniu tego filmu :)
    Pozdrawiam i zapraszam do mnie :)

    OdpowiedzUsuń