Sztuka i mrok na farmie – recenzja filmu „Tom”
Wielu
jest reżyserów, niewielu artystów, a chociaż Xavier Dolan ma zaledwie 25 lat to
już śmiem twierdzić, że należy do obu tych grup. Jego najnowsze dzieło, „Tom”
tylko to potwierdza. Dolan, który po krótkiej przerwie znowu pojawia się po obu
stornach kamery, rozwija się w bardzo dobrym i ciekawym kierunku. Chociaż,
teoretycznie może się wydawać, że po „zaangażowanym” „Na zawsze Lawrence” najnowszym dziełem reżyser wraca do
swoich młodzieńczych, rozkapryszonych przemyśleń. To tylko pozory.
Zaczyna
się jak w typowej dolanowskiej historii o trudnej i nieakceptowanej miłości.
Słowa pisane przez bohatera piórem po chusteczce brzmią jak pretensjonalna
twórczość Huberta z „Zabiłem swoją matkę” czy Francisa z „Wyśnionych miłości”.
Jest to jednak tylko wstęp do mrocznego
widowiska jakie zaserwuje nam twórca. Tytułowy bohater przemierza bezkresne
pola. My obserwujemy jego podróż z perspektywy lecącego ptaka, obraz jawi się
niczym początkowa scena z kultowego już „Lśnienia” Kubricka. Nie wiemy gdzie
jedzie, nie wiemy w jakim celu.
Tom
dojeżdża na farmę, próbuje się do kogoś dodzwonić, ale wszędzie brak zasięgu. W
końcu wchodzi do małego, przytulnego domku stojącego pośród pól. Zmęczony
podróżą zasypia przy stole, gdzie takiego odnajduje go starsza kobieta.
Dowiadujemy się, że młodzieniec przyjechał na pogrzeb swojego chłopaka, musi
jednak grać przed staruszką dobrego przyjaciela zmarłego, gdyż tamten tajemnicę
o swojej orientacji seksualnej zabrał ze sobą do grobu. Tom ma rano na
pogrzebie wygłosić krótką mowę na temat wspaniałości swego ukochanego i wrócić
do domu w cichej rozpaczy. Wtedy jednak na scenę wkracza brat zmarłego chłopca,
buchający testosteronem farmer, który nie ma zamiaru tak szybko wypuścić Toma
do domu.
Dolan
„Tomem” zamyka usta wszystkim tym, którzy widzieli w nim jedynie napuszonego
nastolatka przelewającego na ekran swoje młodzieńcze zamysły. O ile faktycznie
można tak odbierać jego dwa pierwsze filmy, o tyle jego najnowsze dziecko to
twór dojrzały i zintegrowany. Reżyser skręca w klimaty thrillera z dreszczami
jakie wywoływały największe klasyki Hitchcocka. Czuje się w tym wszystkim ducha
„Psychozy”. Dolan znakomicie wykorzystuje umiejscowienie akcji swojego filmu.
Dodaje pozornie przyjaznej farmie mroku i niebezpieczeństwa. „Tom” ma kilka
scen, jak choćby mistrzowsko nakręcony pościg Toma i Francisa w polu kukurydzy,
które budzą w widzu niepokój. Nie zapomina też o obowiązkowej tajemnicy,
skrywanej przez wiejskie społeczeństwo, która musi pojawić się w dobrym
thrillerze.
Przy
tym wszystkim nie rezygnuje jednak z poważnych podstaw psychologicznych swoich
bohaterów. Tom powoli popada w coraz głębszą... no właśnie, w co on popada?
Zostaje gdzieś zawieszony między prawdą a fikcją jaką kreuje na odległej farmie
Francis. W pewnym momencie zaczyna grać w niebezpieczną grę, którą kieruje brat
jego zmarłego ukochanego. Nie tylko podejmuje wyzwanie, ale i zmienia front.
Staje się nie tylko uczestnikiem, staje się sprzymierzeńcem. Dolan prezentuje
psychologię swoich bohaterów bardzo subtelnie, spore znaczenie ma tu też
samoświadomość młodego Kanadyjczyka jako aktora. Zgłębił siebie na tyle dobrze,
że zna swoje mocne strony i wie co i jak przedstawić przed kamerą. Podchodzi do
psychologii swoich bohaterów i obrazuje ją niczym Darren Aronofsky w swoich
dziełach.
W
„Tomie” mimo wszystko wyczuwa się artyzm i rękę Xaviera, bo choć gatunkowo
możemy zaklasyfikować film jako thriller psychologiczny, to w dużej mierze
dalej utrzymany w gatunku kina artystycznego. Śmiem twierdzić, że Dolan dziś
operuje dźwiękiem jak najlepsi, a w kolorycie filmów nie ma sobie równych.
Odważne i momentami kontrowersyjne decyzje wychodzą mu na dobre, sprawiając, że
jego dzieła to nie tylko filmy ale i dzieła sztuki.
Chociaż
scenariusz opiera się na sztuce teatralnej Michaela Marca Boucharda, to wyczuwa
się tu podskórnie ingerencję dolanowskiej ręki. Sama historia też wydaje się
wprost idealna dla młodego twórcy. Buntownik, który zaszokował świat mając
zaledwie 18 lat obnaża zakłamanie i sztuczność fałszywie budowanej rodziny na
podstawach pozorów i konwencji. Scena, w której pani domu przyłapuje Francisa i
Toma na „lekcji tanga” (jedna z najdziwniejszych, ale i najciekawszych scen) i
słyszy od starszego syna o chęci ucieczki od starej matki, najwymowniej
podkreśla tendencje przekazu Nolana. Choć to tylko jedne z kilku poruszonych wątków
w dramatycznym scenariuszu.
Muszę
jeszcze wspomnieć o naprawdę dobrze dobranej obsadzie. Dolan rozwija się
aktorsko i powoli ucieka od swoich typowych bohaterów, choć trudno uwolnić
całkowicie Toma od widma Huberta czy bohatera „Wyśnionych miłości”. Delikatną,
ale niejednoznaczną rolę odrywa tu Lise Roy jako seniorka rodu, trudno nam
uwierzyć, że sama wierzy w iluzję stwarzaną przez jej pierworodnego syna.
Pierre-Yves Cardinal kradnie jednak wszystkim show. Znakomicie obsadzony bez
problemu zdaje się odnajdować, w tak naprawdę, najtrudniejszej roli w całym
filmie. Neardentalczyk szukający ukojenia i zrozumienia w świecie, który go
odepchnął. Łączy w sobie samczą męskość z dziecinną niewinnością. Ogląda się
ich wszystkich z zaangażowaniem.
Dolan
stworzył, w swojej krótkiej karierze, najlepszy film. Podejrzewam, że „Tom” ma
szanse do pretendowania o tytuł najlepszego filmu rok. Kanadyjczyk wreszcie
odważył się rozruszać kino i przeprowadzić małą rewolucję, ewidentnie szuka
czegoś głębszego w poetyce kina. Nie chwali się dnia przed zachodem słońca, ale
chyba rośnie na naszych oczach mistrz nowy mistrz kina.
- Łukasz Kowalski