Walki z Arabami ciąg dalszy
Każdorazowe spotkanie Ridleya Scotta z Russellem Crowe obiecuje bardzo wiele. Jednak owoce współpracy tych dwóch wielkich nazwisk kina bywają różne. Z jednej strony mamy filmy klasowe – arcydzieło kina kostiumowego „Gladiator” i gangsterski powrót do klimatów Coppoli „American Gangster”. Z drugiej strony sir Scott i pan Crowe potrafią razić letniością w „Dobrym roku” (chociaż klimat sprawia, że ten obyczajowy niby dramat, niby komedię ogląda się przyjemnie), czy zawodzić niemalże na całej linii w rozczarowującym „Robin Hoodzie”. Gdzie wśród tych tytułów umieścić ich inny, w fazie produkcji dość głośny projekt - „W sieci kłamstw”? Chyba gdzieś po środku.
„W sieci kłamstw” to kolejny po „Królestwie niebieskim” głos Scotta w sprawie cywilizacyjnego spięcia między Zachodem a światem arabskim. Tym razem twórca „Obcego” oszczędził sobie ukrywania konfliktu pod kostiumem z krzyżem na piersiach i umieścił fabułę w czasach współczesnych. Poznajemy agenta CIA Rogera Ferrisa (Leonardo DiCaprio), który sterowany przez otyłego Eda Hoffmana (Russell Crowe) z Waszyngtonu, prowadzi regularną wojnę z terrorystycznym półświatkiem.
Scott w sposób naprawdę ciekawy przedstawia brudy pracy wywiadowczej, momentami zahaczając o bardziej uniwersalny problem globalizacji. Reżyser, mimo wieku, ma wciąż dużo do powiedzenia. Większość swoich zdań i opinii wrzuca bezpośrednio w dialogi, ograniczając tym samym filmowe tempo. Dla mnie – fana „Syriany” Gaghana – nie stanowi to wady, jednak dla przeciętnego kinowego odbiorcy może okazać się zaporą nie do pokonania.
Co gorsza, Scott momentami zatraca jednolitość filmu. Realistyczny i brutalny motyw pracy agentów łączy z typowo hollywoodzkim, nieco cukierkowym wątkiem miłosnym agenta Ferrisa z młodą pielęgniarką. Przez ten kontrast element romansowy traci wyrazistość i wydaje się sztuczny.
Nieźle sprawdza się strona techniczna. Alexander Witt chwilami nawet imponuje swoimi zdjęciami słonecznej pustyni, a montaż Pietro Scalii trzyma wysoki standard hollywoodzkich filmów akcji. Niestety daleko w tyle pozostaje warstwa muzyczna. Marc Streitenfeld po naprawdę niezłej partyturze do „Dobrego roku” pokazał, że nie potrafi pisać muzyki do kina sensacyjnego. Jego kompozycje, niczym tragiczna partytura Davida Juliana do „Prestiżu” Nolana, zanikają kompletnie, ograniczając się wyłącznie do ambientu. Czasem tylko do uszu dobiegnie motyw arabski, ale jego kompozycja trąci brakiem pomysłu.
Ostatecznie film ponad przeciętność wyciągają aktorzy. DiCaprio i Crowe tworzą mocny duet. Ich rozmowy to słowne utarczki cynizmu ze szczerością, konwersacje dwóch różnych światów, starcia pomysłów na walkę z terroryzmem. Ów różnice podkreślają scenerie. Gdy Ferris dzwoni do Hoffmana, ostrzeliwany przez islamskich fundamentalistów, ten ogląda mecz córki lub odwozi właśnie synka do szkoły.
I właśnie takie sceny najlepiej oddają poglądy Scotta. Anglik piętnuje amerykańskie dowództwo i mówi wyraźnie, że podstawą walki z terroryzmem powinno być zrozumienie specyfiki kultury arabskiej, zanurzenie się w ich świecie, jego zmiana od środka.
I w tym miejscu możemy zauważyć pewną ewolucję poglądów sir Ridleya Scotta. W „Królestwie niebieskim” niczym kaznodzieja kazał nam żałować za grzechy, wskazując kulturę europejską jako szwarccharakter w kulturowej wojnie. W „W sieci kłamstw” zmniejsza dystans między dwiema stronami, ale i tak po raz kolejny każe bić nam się w piersi. Z tą różnicą, że bić każe się też Arabom.
- Alek Kowalski
Muszę przyznać, że niewiele pamiętam z tego filmu, a to znaczy, że chociaż wydawał mi się dobry, nic poza tym. Z tego, co sobie przypominam wyróżnia się brakiem ostrości i 'tego czegoś', choć bawiłam się na nim nieźle.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam;)
Witam, chciałabym polecić stronę z filmami i serialami online za darmo i bez limitów. Wchodźcie i rejestrujcie się na www.kinomaniak.tv/pp/AnnAngel
OdpowiedzUsuńPozdrawiam