poniedziałek, 9 lipca 2012

Niesamowity Spider-man


 Romantyczny Spider-man
Ostatnio nastąpiła moda na odświeżanie znanych filmowych serii poprzez powracanie do źródła opowieści, zatrudnienie nowego reżysera, zmianę obsady i stylu. Batmanowe Gotham okazało się żywym, realistycznym miastem, James Bond już nie zamawia Martini, a X-meni cofnęli się do pierwszej klasy. Na ekranową rewitalizację już czeka Sędzia Dredd, w roli którego zobaczymy znanego z „Władcy Pierścieni” Karla Urbana, za rok po raz kolejny na taśmę filmową zostanie przelana komiksowa opowieść o kosmicie w czerwonych majtkach z plejadą gwiazd w drugim planie, mówi się także o rebootach „Łowcy Androidów” i „Mad Maxa”. Teraz na ekranach naszych kin gości inny przykład tego trendu – „Niesamowity Spider-man” w reżyserii Marca Webba.
Młody Peter Parker (świetny Andrew Garfield) po utracie obojga rodziców zamieszkał z wujem Benem (rozczulający i wyrazisty Martin Sheen) i ciotką May (schowana w cieniu Sally Field). W szkole więcej czasu niż na naukę poświęca na podziwianie urody Gwen Stacy (urocza Emma Stone). Pewnego dnia podczas sprzątania piwnicy przypadkowo wpada w jego ręce teczka zmarłego taty. Znajduje w niej zdjęcie ojca z przyjacielem z pracy. Okazuje się, że jest to słynny naukowiec Dr Curt Connors (Rhys Ifans). Poszukując prawdy o śmierci rodziców, Peter nawiązuje kontakt z doktorem i pomaga mu w jego pracach. Gdy zostanie ukąszony przez hodowanego w laboratorium radioaktywnego pająka, jego życie ulegnie zmianie. Genetyczny zastrzyk zmieni nie tylko jego ciało, ale i wpłynie na jego umysł.
Można rozłożyć „Niesamowitego Spider-mana” na kilka przenikających się wątków, opowieści. Przede wszystkim mamy do czynienia z historią kultowej postaci komiksowej – widzimy narodziny superbohatera, obserwujemy jak stał się Człowiekiem Pająkiem, jak narodził się pomysł kostiumu, gdzie leży motywacja, by pomagać miastu. Drugim jest dosyć szablonowa opowieść o odpowiedzialności, oparta głównie o relację Petera z wujkiem Benem. Trzecią, najciekawszą jest miłosny wątek Petera i Gwen. Marc Webb, reżyser znany ze znakomitej komedii (?) romantycznej „500 dni miłości”, świetnie czuje się w tej konwencji. Doskonale prowadzi parę młodych aktorów w scenach dialogowych. Pełno w nich młodzieńczej niepewności, zawstydzenia, zauroczenia. Najważniejsze są jednak przerwy w rozmowach, gdy bohaterowie nie wiedzą, co powiedzieć, bądź nie potrafią zebrać myśli. Te pauzy idealnie oddają charakter ich nastoletniej miłości, pełnej fascynacji i romantyzmu.
Webb zapożycza od Batmanów Nolana mroczny realizm, a od „Iron Mana” Favreau autoironię. Świetnie łączy cechy obu serii i przez większość filmu funduje widzom przyjemną rozrywkę, bardziej kameralną, z dobrym klimatem. Niestety gdzieś pod koniec założenia się burzą, na pierwszy plan wybija się skrzętnie ukrywany patos i tanie efekciarstwo.
Momentami ciekawie wykorzystywane jest 3D (chociaż wciąż uważam, że jedynie „Hugo” bronił użycia tej techniki) jednak efekty specjalne są raczej rozczarowujące. O ile sekwencje biegającego po mieście superbohatera wyglądają imponująco, o tyle cyfrowy Lizard budzi raczej śmiech niż podziw.
Warto zwrócić uwagę na soundtrack Jamesa Hornera. Skomponowany przez niego nowy motyw główny łączy w sobie dynamiczną elektronikę z instrumentami dętymi. Mimo, że Horner najwidoczniej uwierzył w „Piękny Umysł” Człowieka Pająka i zauważył jego „Avatara”, to ogólną pracę wielokrotnie nagradzanego kompozytora muzyki filmowej należy uznać za sukces.
„Niesamowity Spider-man” Marca Webba to dobra rozrywka, w sam raz na letni wyskok do kina. Miejmy nadzieję, że kolejne części będą jeszcze bardziej udane.

P.S. Dlaczego ten plakat musi być taki brzydki?

- Alek Kowalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz