Jak to obejrzeć i nie zwariować
W kinie zapanowała jakaś dziwna moda na komedie, z reguły
romantyczne, których scenariusz opiera się na kilku opowiadanych historiach,
biegnących w tym samym czasie, których finał sprowadzi wszystkich do jednego
miejsca, ujawniając powiązania między bohaterami. Jednak przez większość czasu
będziemy obserwować z pozoru nie powiązane ze sobą historie różnych osób,
których życie akurat kręci się wokół jednego tematu. Tak na przykład można
przedstawić jak różni ludzie spędzają sylwestra w Nowym Jorku („Sylwester w
Nowym Jorku”) , jak obchodzą walentynki („Walentynki”), lub jak akurat kobiety
przechodzą kryzys w związku („Kobiety pragną bardziej”). Obowiązkiem musi być
szeroka plejada największych hollywoodzkich gwiazd, a te chętnie biorą w tym
udział, bo wcale się specjalnie nie nagrają a kaska leci, plus „zaskakujące”
wnioski jak żyć, rodem wzięte z książek Paulo Coelho. Takim też stworem jest
„Jak urodzić i nie zwariować” Kirka Jonesa. Niestety przypadek beznadziejny.
„Jak urodzić i nie zwariować” przedstawia historie kilku
kobiet, par przechodzących okres oczekiwania na upragnione, lub wręcz
przeciwnie, dziecko. W przeciągu dwóch godzin, ciągnących się niemiłosiernie
długo, powinniśmy poznać kilka sposobów przejścia przez stan błogosławiony.
Teoretycznie też tak jest, mamy tu przechodzącą przez pasmo cierpień Wendy
(Elizabeth Banks), Skyler (piekielnie ładna Brooklyn Decker) przyjmującą
wszystko z szerokim jak Afryka uśmiechem na twarzy, nawet poród, nierezygnującą
z kariery Jules (Cameron Diaz). Pozory jednak drastycznie mylą, wszystkie
bohaterki są bardzo karykaturalne i przepchane stereotypami. Więc albo jesteś
zołzą, albo niestabilną emocjonalnie wariatką, albo absurdalną kretynką, która
nie ma pojęcia o dzieciach i czeka jedynie na możliwość udekorowania na różowo
bobasowego pokoiku. A gdzie w tym wszystkim są mężczyźni? Właściwie ich nie ma.
Stoją z boku i pokornie przyglądają się wybrykom żon, lub przyjmują ich obelgi,
tudzież agresje. To już nie jest równouprawnienie, to seksizm z przegięciem w
drugą stronę. Każdy ojciec to kompletny frajer, który raz w tygodniu spotyka
się z kumplami, by pogadać o tym jak to okropne są ich żony. W cukierkowym
finale jednak z uśmiechem na twarzy (cóż za idiotyczna scena!) przyznają, że
oni to właściwie lubią i nigdy by z tego nie zrezygnowali. Czarę goryczy,
przelewa pomysł, że ci zapracowani i poniżani faceci mają jednak czas by
siedzieć na siłowni chyba cały dzień, bo każdy z nich może pochwalić się klatą
niczym Leonidas z „300”.
Poziom żartów też nie jest specjalnie wyszukany. Bo tu nie
ma się z czego śmiać. Zamiast stworzyć film z dozą ironii czy czarnego humoru,
twórcy posilili się na prymitywne dowcipy z pogranicza dobrego smaku. Reszta
jest zwyczajnie nieśmieszna, chyba, że kogoś jeszcze bawi sytuacja jak ktoś
wpada do basenu, lub inna bohaterka publicznie puszcza bąki, może jeszcze
ewentualnie zwymiotować na wizji. No, boki zrywać!
Aktorska śmietanka zebrana w filmie to albo zaczynające
gwiazdki, albo ratujące swoją karierę podupadające sławy. Szkoda, że jednak nie
starają się nic z siebie wykrzesać, a serwują jedynie słabe minki i
przerysowane gesty. Taka Brooklyn Decker pokazała się zapewne tylko po to by
przyciągnąć męską widownie, żadną aktorką przecież nie jest. Cameron Diaz jest
tak bardzo bez wyrazu, że przegrywa nawet z i tak słabiutkim Matthew
Morrisonem. Jennifer Lopez, do której mam słabość, wdzięczy się trzepocząc
pięknymi oczami, ale nic więcej. Anna Kendrick w duecie z Chace Crawfordem
zawstydzają starszych kolegów jakimikolwiek emocjami pokazanymi na ekranie.
Dennis Quaid gra wyjątkowo idiotyczną postać, starając się nadać jej jakiś
sens, ale też bez większych efektów. Obronną ręką wychodzi Elizabeth Banks, mimo
dosyć oczywistej roli wykrzesuje iskrę komizmu. Kradnie każdą scenę, w której
się pojawia. Ale ona nie jest jeszcze tak wielką gwiazdą, jak Diaz czy Lopez i
jej chyba zwyczajnie chce się ciągle pracować.
Głównym założeniem filmu prawdopodobnie miało być
przedstawienie w zabawny sposób jak naprawdę kobiety przechodzą okres tych
niesamowitych dziewięciu miesięcy. Zaserwowano jednak słabiutką komedię z
przeciętnym dowcipem i nędznymi kreacjami aktorskimi. Jedyny wnioski jakie
można z filmu wyciągnąć to zabezpieczajcie się, bo dzieci to zło!
-
Łukasz Kowalski
Jedyny moment w którym naprawdę śmiałam się w kinie? Kiedy rząd przed nami usiadła ciężarna kobieta. Ciekawe jaką naukę wyniosła z tego filmu.
OdpowiedzUsuńAle przynajmniej zobaczyłam trailer Hobbita na wielkim ekranie!
Czekam na Spidermana :>