Wulgarna animacja cytuje ekranizację Tolkiena
U zarania dziejów dzielny
wojownik Kron pokonał złego boga, a krew bohatera rozlała się po pobliskich
ziemiach. Z niej narodził się dzielny ród barbarzyńców - zwykle mało
rozgarniętych kulturystów, ćwiczących się wyłącznie w jednym celu – walki. Roman
(Maciej Stuhr) zupełnie nie pasuje do swoich pobratymców. Jest drobny, inteligentny,
dość tchórzliwy. Pewnej nocy ród barbarzyńców zostaje zaatakowany i pojmany
przez potężnego księcia Zamordora (Andrzej Blumenfeld), który potrzebuje krwi
wojowników do wykonania rytuału. Szczęśliwie Romanowi udaje się wymknąć .
Jednak potomek Krona wie, że musi uwolnić swoich rodaków, dlatego wyrusza w
wyprawę ratunkową. W przygodzie znajdzie towarzyszy – Wrzaskiera (Czesław
Mozil), barda, który nie potrafi śpiewać i Lamerasa (Jacek Braciak), elfa-przewodnika,
który nie umie odnaleźć drogi. Po drodze pozna również piękną wojowniczkę
Ksenię (Anna Mucha), spotka plemię niewyżytych seksualnie amazonek i obleśnego
czarownika.
Opowieść oczywiście zmierza ku prostemu przesłaniu, znanemu nam choćby z „Herkulesa”, że miarą człowieka nie jest jego biceps, lecz serce i charakter. Ostateczna konkluzja wydaje się zupełnie naiwna i nietrafiona w zderzeniu z dość dużą dawką seksualności i brutalności.
Opowieść oczywiście zmierza ku prostemu przesłaniu, znanemu nam choćby z „Herkulesa”, że miarą człowieka nie jest jego biceps, lecz serce i charakter. Ostateczna konkluzja wydaje się zupełnie naiwna i nietrafiona w zderzeniu z dość dużą dawką seksualności i brutalności.
Głównie film prezentuje humor na
tyle prymitywny, że o śmiech pokusiłby się co najwyżej dziewięciolatek, lecz chwilami
otrzymujemy bardziej wyrafinowane (czy po prostu bardziej znośne) żarty
sytuacyjne, a w połączeniu z sympatycznymi bohaterami, pomimo na ogół
przewidywalnej fabuły, seans staje się dość przyjemny. Gratką dla
spostrzegawczych widzów będzie znajdywanie niezliczonych cytatów i nawiązań. Oczywiście
„perełki” - nazwy Zamordor oraz Wscheściemie, czy bardziej wymyślne nawiązanie
do „Seksmisji”, to owoc polskiej wersji językowej, lecz stylistyczne wzorowanie
na „300” Snydera, czy „Władcy Pierścieni” Jacksona to już nie lada radość dla
widza.
Oczywiście jak niemal wszystko we
współczesnym kinie, tak i „Romana” przyjdzie nam oglądać w 3D. Przez cały film
okulary niepotrzebnie uwierają w nos, a specjalnej potrzeby trójwymiaru nie
widać. Na szczęście sama animacja, dosyć skromna w porównaniu z produkcjami
bogatych wytwórni z USA jest bardzo przyjemna w swej prostocie, a momentami
potrafi stać się i nieco bardziej malownicza.
Niełatwo ocenić dla kogo właściwie
jest „Roman Barbarzyńca”. To dość przyjemna opowiastka, ale niewychowawcze
byłoby oglądanie jej wraz z dziećmi. Grupa odbiorcza filmu znajduje się gdzieś
pomiędzy pokoleniem „American Pie”, a uczniami późnej podstawówki. Jednak mimo,
że nie uważam się za przedstawiciela żadnej z tych grup, to seansu nie żałuję,
a co więcej, nie byłoby dla mnie udręką oglądanie tego filmu po raz kolejny.
Jako odskocznia od dość spójnych stylistycznie i myślowo amerykańskich filmów
animowanych, duński „Roman Barbarzyńca” może się okazać niezłym wyborem.
- Alek Kowalski
Uśmiałam się na filmie :D
OdpowiedzUsuń