niedziela, 22 lipca 2012

Prometeusz



Kim jest człowiek?
„Prometeusz” Ridleya Scotta w oczach wielu wielbicieli kina miał być niepodważalnie najważniejszym tytułem 2012 roku, a dzień jego premiery świętem kina. Mistrz kina science fiction, autor „Łowcy Androidów” i „Obcego – ósmego pasażera Nostromo”, powraca do tego gatunku wraz z prequelem opowieści o homoidalnym Xenomorphie. Świat zobaczył „Prometeusza” już kilka miesięcy zanim obraz wszedł na ekrany polskich kin. Krytyka przemówiła niemalże jednogłośnie. I ogłosiła klęskę Scotta.
Tytułowy „Prometeusz” to statek kosmiczny, którym specjalna ekspedycja wyrusza na odległą planetę, wierząc, że odnajdzie tam stwórców ludzkości. Cały sens wyprawy opiera się na badaniach pary naukowców – Elizabeth Shaw (Noomie Rapace) i Charlie’ego Hollowaya (Logan Marshall-Green) – którzy w powtarzającym się schemacie gwiazd z malowideł z wielu różnych, niezależnych od siebie starożytnych cywilizacji „zauważyli” zaproszenie do wizyty. Nad wyprawą czuwają przedstawicielka firmy sponsorującej – zimna jak lód Meredith Vickers (Charlize Theron) – oraz niezwykle praktyczny android David (Michael Fassbender). Pozostali uczestnicy ekspedycji, pomijając luzackiego kapitana Janka (Idris Elba), nie wyróżniają się szczególnie, stanowią jedynie swoisty worek potencjalnych ofiar dla potwora, który – oczywiście – wejdzie do gry.
„Prometeusz” od samego początku imponuje charakterem i klimatem. Od pierwszych ujęć reżyser zaraża nas niepokojem, strachem. Z każdym kolejnym krokiem ekspedycji klimat robi się coraz gęstszy, napięcie rośnie. Co więcej, Scottowi udaje się utrzymać napięcie i ciekawość widza do samego finału.
Oczywiście lwią część roboty odwalają specjaliści światowej klasy od strony technicznej. Zdjęcia Dariusza Wolskiego robią oszołamiające wrażenie zarówno w szerokich ujęciach jak i w zbliżeniach. Polski operator inteligentnie dawkuje światło, tworząc intrygujący, mroczny klimat. Niepokój wzmaga zaskakująco dobra kompozycja Marca Streitenfelda (tak, to ten człowiek stworzył tak katastrofalnego „Robin Hooda”) z kilkoma wpadającymi w pamięć motywami. Oczywiście w czasie seansu wybrzmiewa również motyw „Obcego” autorstwa Jerry’ego Goldsmitha, nawiązując do arcydzieła sci-fi z lat 80’ (nie zaskakuje również wątek bezpośrednio powiązany z „Obcym”). Imponują również perfekcyjne scenografia i kostiumy (Janty Yates po raz kolejny potwierdza, że nie ma sobie równych) oraz efekty specjalne. Nieźle we wszystkim odnajdują się aktorzy. Pierwsze skrzypce gra Michael Fassbender. W roli Davida jest na przemian kojący i niepokojący. Potrafi przerażać i uspokajać. Bez problemu przekonuje widza, że jego postać nie jest człowiekiem, lecz stworzonym przez człowieka androidem. Hipnotyzuje elegancka Charlize Theron, potrafi śmieszyć zawadiacki Elba. Niestety o wiele więcej wątpliwości budzi strony merytoryczna i fabularna filmu.
Ridley Scott poszukuje w „Prometeuszu” odpowiedzi na wszystkie podstawowe pytania. Kim jesteśmy? Kto nas stworzył? Po co zostaliśmy stworzeni? Czym jest człowieczeństwo? Co różni ludzi od innych stworzeń? Czy istnieje Bóg? A może światem rządzi niczym nieograniczona biologia, mutująca tu i ówdzie różne kody DNA? Scott leci po łebkach i wielu napoczętych wątków nie rozwija. Skupia się na definiowaniu naszego człowieczeństwa, zwracając uwagę na refleksje androida, zderzając je z myślami ludzi. Istotę ludzkości widzi w ciągłym pytaniu, poszukiwaniu, podważaniu rzeczywistości. Jeżeli spojrzymy na „Prometeusza” z tej perspektywy to możemy dojść do wniosku, że cały chaos scenariuszowy jest zaplanowany. Multum niedokończonych spraw, sytuacji, myśli – czy to nie najlepiej obrazuje ludzką naturę? Czy niemożność odpowiedzenia na liczne zadane pytania nie jest niezmiernie ludzka?
Takie rozwiązanie miałoby sens. Jednak w „Prometeuszu” nie ma. Jeśli Scott chciał, aby cała konstrukcja filmu miała wchodzić w interakcję z fabułą, to powinien w pewien sposób zwrócić na to uwagę. Wymagałoby to również zupełnego wyeliminowania logicznych wątpliwości, czy wręcz absurdów fabularnych, których w „Prometeuszu” z każdą minutą coraz więcej. Ostatecznie, niezależnie od zamysłu twórców, „Prometeusz” sprawia wrażenie niedopracowanego, niechlujnie napisanego, być może źle zmontowanego filmu.
Mimo wszystko nie mogę się zgodzić z zupełnym przekreśleniem nowego filmu Scotta. Pomijając liczne scenariuszowe niedociągnięcia i rozczarowujące rozważania reżysera, to wciąż mocne kino rozrywkowe, imponujące wizualnie, angażujące widza od początku aż do samego końca. W sam raz na raz.

- Alek Kowalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz