Czwarta
część trylogii
Nie pamiętam filmu, na
który kazano mi czekać równie długo. Gdy słyszałem pierwsze
pogłoski o planach ekranizacji „Hobbita” byłem świeżo po
doświadczeniu kinowej premiery „Powrotu króla”. Miałem niecałe
jedenaście lat i kochałem całą duszą świat Tolkiena, jakże
pięknie wskrzeszony przez Petera Jacksona. Wiadomo, że z czasem z
niektórych rzeczy się wyrasta, a inne dopiero zaczyna się
dostrzegać i doceniać. Wyrosłem z wielu rzeczy, kolejne dziecięce
zauroczenia z czasem przemijały. Inaczej było w przypadku „Władcy
Pierścieni”. Fascynacja filmem Petera Jacksona z roku na rok
potężniała, wzbogacona o nowe spostrzeżenia. Każdy kolejny seans
przynosił mi nowe refleksje i pozwalał dostrzec nowe walory
produkcji. Po dziś dzień z zachwytem obserwuję historię Jedynego
Pierścienia. Nic więc dziwnego, że moje oczekiwania pokładane w
„Hobbicie” były tak duże, że – bałem się - aż
nieosiągalne.
Akcja „Hobbita.
Niezwykłej przygody” rozpoczyna się sześćdziesiąt lat przed
dniem sto jedenastych urodzin. Bilbo Baggins (Martin Freeman) jest
młodym, bogatym hobbitem, domatorem i smakoszem. Pewnego dnia
spotyka Gandalfa (Ian McKellen), który proponuje mu udział w
wyprawie. Pomimo stanowczej odmowy hobbita do Bag End zaczynają się
schodzić krasnoludy. Bilbo poznaje historię Samotnej Góry, która
przed dekadami została zaatakowana i zajęta przez wielkiego smoka
Smauga. Postanawia skorzystać z propozycji i staje się czternastym
członkiem wyprawy, której przewodniczy Thorin (Richard Armitage).
„Hobbit. Niezwykła
podróż” to połączenie kina przygodowego fantasy z klasycznym
kinem drogi. Od początku wiemy, że wyprawa zmieni Bilbo, a droga do
Samotnej Góry będzie nie tylko fizycznym wyzwaniem, ale również
duchowym przeżyciem. Widząc w podróży hobbita metaforę
dojrzewania możemy wyczuć wartości, które Jackson uważa za
kluczowe w procesie wkraczania w dorosłość - „Hobbit. Niezwykła
przygoda” prawi o lojalności, honorze, odpowiedzialności.
Jackson od samego
początku wie, czego chce. Buduje opowieść na solidnych
fundamentach. W prologu widzimy Bilbo Bagginsa znanego nam z „Władcy
Pierścieni” – z twarzą Iana Holma, popalającego fajkowe ziele,
w przeddzień swojej jakże dziejowej imprezy urodzinowej. Hobbit
siedzi spokojnie w pokoiku Bag End, po którym krząta się jego
siostrzeniec Frodo. Reżyser stawia na klimat, charakter i
niepowtarzalność świata, który wykreował we „Władcy
Pierścieni”. Dużo uwagi poświęca umiejscowieniu opowieści w
czasie, jej relacji z trylogią. Poszerza filmowe uniwersum,
udoskonala je. Dzięki temu „Hobbit. Niezwykła przygoda” nie ma
wad innych filmów fantastycznych ostatniej dekady. Jest prawdziwszy,
ma w sobie lekkość. Nie wydaje się być jedynie wymuszonym
produktem dla mas.
„Hobbit. Niezwykła
przygoda” także stroną techniczną pozostaje wierny „Władcy
Pierścieni”. Andrew Lesnie w ten sam sposób obrazuje Śródziemie,
pieszcząc oczy widzów dynamicznymi najazdami kamery, olśniewając
nas pięknymi krajobrazami Nowej Zelandii. Howard Shore łączy w
swojej muzyce podstawowe motywy znane z trylogii z nowymi, stosując
podobne instrumenty i rozwiązania. Każdy fan poczuje dreszczyk
emocji, gdy po raz pierwszy zobaczy Pierścień, czy usłyszy słynne
„Mój skarbie”.
Największą zaletą
najnowszego filmu Petera Jacksona nie jest jednak wierność światu
„Władcy Pierścieni”, lecz pewna nowa jakość, jaką do tego
świata wnosi. „Hobbit. Niezwykła podróż” czaruje tym, co w
„Władcy Pierścieni” nie miało prawa istnieć. Jest niezwykle
dowcipny i ciepły, przez większość czasu zupełnie niemroczny.
Wspaniale wypada Martin
Freeman w roli Bilbo. Jest dowcipny, ma świetne wyczucie i talent
komiczny. Na drugim planie największą uwagę zwraca na siebie
Richard Armitage w roli przywódcy krasnoludów. Jednak prawdziwym
przebojem okazuje się epizod Golluma, w rolę którego po raz
kolejny brawurowo wcielił się Andy Serkis. Sceny z jego udziałem
należą do najmocniejszych w filmie, a od jego postaci nie sposób
oderwać wzroku.
„Hobbit. Niezwykła
podróż” to prawdziwa gratka dla fanów trylogii „Władca
Pierścieni”, ale także wyjątkowe kino przygodowe, którego wciąż
nie sposób szukać pod inną marką. To jeden z niewielu przykładów
wielkiego hitu, który potrafi spełnić oczekiwania. To jeden z
rzadkich przykładów kontynuacji, która poziomem dorównuje
poprzedniczkom. To jedyny przykład filmu, który można nazwać
czwartą częścią trylogii.
- Alek Kowalski
No ja fanem Jacksonowej ekranizacji nie jestem - owszem oglądałem wszystkie cześci, w wersjach kinowych i rozszerzonych, ale im dalej w las tym śmieszniej się robiło i do dziś pamiętam, że Powrót Króla bardziej mnie śmieszył niż wzruszał, pewnie dlatego też wizytę w kinie na nową odsłonę opowieści nawet odwlekam i jeśli do kina nie trafię nie będę czuł z tego powodu żadnego braku, szczególnie że moje dorastanie to zupełnie inne filmy :-) ja miałem 11 w czasie premiery Jurrasic Park.
OdpowiedzUsuńPiszesz: "„Hobbit. Niezwykła przygoda” nie ma wad innych filmów fantastycznych ostatniej dekady. Jest prawdziwszy, ma w sobie lekkość. Nie wydaje się być jedynie wymuszonym produktem dla mas" jakieś przykłady? Ja myśląc o filmie fantasy ostatniej dekady, których nie odebrałem jako wymuszone dla mas na pierwszym miejscu ustawiam Stardust i do niego o wiele chętniej powracam niż do trylogii LOTR
Aż żałuję, że do tej pory nie poznałam całej filmowej trylogii Jacksona, ale jakoś zawsze brakowało czasu. Na "Hobbita" się wybrałam, jako że jest to prawdopodobnie premiera roku 2012, więc wypadało zobaczyć. Zupełnie się nim zauroczyłam i jak najszybciej mam zamiar przeczytać Tolkiena, a później wziąć się za ekranizacje LOTR, może nawet przed drugim "Hobbitem". Dla mnie magia zupełna i wyjątkowy seans. Na jakiej wersji "Hobbita" byłeś?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Ach, piękna recenzja:) Dokładnie to, co chciałam usłyszeć:)
OdpowiedzUsuńMichał - Akurat podobał mi się Stardust, chociaż do poziomu Władcy moim zdaniem jest daleko w tym przypadku. Jeśli chodzi o filmy wymuszone to jest ich cała masa: Eragon, Królewna Śnieżka i Łowca, Opowieści z Narnii, troche Harry Potter
OdpowiedzUsuńtercc - celowo nie wspominałem w recenzji o 2D, 3D i 48 klatkach na sekunde poniewaz dopiero wczoraj poszedlem (w ramach porownania) na 3D i 48 klatek, najpierw zobaczylem w 2D bo balem sie ze obraz mi sie nie spodoba, a sam film tak i przez to bd sie zle ogladalo. Teraz moge powiedziec ze 3D i 48 klatek robi dobre wrazenie. Obraz poczatkowo wydaje sie dosc... hm... dziwny, ale chyba pozwala w pelni docenic scenografie, kostiumy itd.
Pozdr
Alek