Drobny
łotr zmienia swoje życie
Zaczyna się wspaniale.
Zachwyca kuglarska czołówka, która bajeruje trójwymiarem i
czaruje, chciałoby się rzec, typowo „burtonowską” muzyką
Danny'ego Elfmana. Chwilę później oglądamy Kansas i poznajemy
strzępki fabuły. Raimi pokazuje nam tę część opowieści w
czarno-białych barwach, w formacie obrazu 4:3, jakby udając kino
sprzed dekad. Wraz z dramatyczną podróżą głównego bohatera, w
chwili przybycia do krainy Oz obraz zmienia się. Staje się
panoramiczny i kusi pełną paletą barw.
Najnowszy film Sama
Raimiego, twórcy popularnej trylogii „Spider-mana”, można
podzielić na dwie części – właśnie ze względu na miejsce
akcji i na formę, w której reżyser serwuje elementy fabuły.
Pierwsza – krótsza, zdecydowanie lepsza, dojrzalsza, bardziej
dowcipna, elegancka formalnie – to wprowadzenie do opowieści,
przedstawienie protagonisty - Oza (James Franco). Druga – słabsza,
choć wizualnie zachwycająca, pełna scenariuszowych mielizn i
naiwności – portretuje wydarzenia w fantastycznej krainie Oz.
Centrum opowieści
pozostaje główny bohater – iluzjonista Oz. Nie jest człowiekiem
idealnym. Jest chciwym i prostackim drobnym cwaniaczkiem, tanim
podrywaczem, który marzy o fortunie. Nie szanuje ludzi,
niewdzięcznie odnosi się nawet do jedynego przyjaciela –
pomagiera Finleya (Zach Braff). Nienawidzi swojej pracy drobnego
iluzjonisty, wierzy, że zasługuje na więcej w swoim fachu.
Chciałby się wyrwać. Od samego początku możemy zauważyć jednak
w jego postaci pewne przebłyski dobra, zwykłe ludzkie odruchy,
które nie pozwalają mu patrzeć na ludzkie cierpienia, przechodzić
obok nich całkowicie obojętnie.
Oczywiście szkieletem
opowieści pozostaje dynamika naszego protagonisty. Na oczach widzów
Oz przejdzie metamorfozę, a pobyt w fantastycznej krainie zyska
charakter wigilijnej przygody Ebenezera Scrooge'a. Baśniowe Oz
służyć ma jedynie przemianie wewnętrznej bohatera, spotkane
postaci odzwierciedlają bohaterów ze świata rzeczywistego i dają
szansę naprawy błędów iluzjoniście. Wiem, że liczni recenzenci
wspominają z żalem, że o angaż do tej roli otarł się Johnny
Depp i narzekają na Jamesa Franco. Nie wiem, skąd takie głosy.
Prawda jest taka, że w ostatnim czasie obserwujemy aktorską zapaść
Deppa, który w kolejnych rolach coraz mocniej karykaturuje swoją
rolę dziwaka. Depp zagubił się chyba w ugrzecznionych
disneyowskich produkcjach, które próbują kusić zarówno dzieci
jak i rodziców. James Franco to najlepsze, co mogło się „Ozowi
Wielkiemu i Potężnemu” przytrafić. Aktor potrafi realistycznie
ukazać postać łotra z ciepłym sercem. Jego Oz jest zwykłym
cwaniaczkiem, ma takie same pragnienia i słabości jak większość
z nas. Do tego wszystkiego aktor dorzuca ziarno ironii i
uroczo-złowieszczy uśmieszek rzezimieszka. Franco nie szarżuje.
Drepcze po granicy dobra i zła, jednocześnie bardzo powoli
skłaniając się w stronę dobra. Widz ma świadomość, że w tej
baśniowej opowieści przemiana bohatera musi się ziścić, lecz
wysmakowana gra Franco sprawia, że ten zupełnie przewidywalny motyw
nie daje się zniewolić łańcuchom nudy.
Sam Raimi, idąc tropem
niedawnych dokonań Martina Scorsese, Michela Hazanaviciusa i
Christophera Nolana, oddaje hołd kinu. Wyraźnie podkreśla tę myśl
formą – przejście z czarno-białego 4:3 w kolorowy obraz
panoramiczny, zastosowanie 3D oddaje techniczny postęp dziesiątej
muzy, a postać i działania iluzjonisty, który w sposób oczywisty
symbolizuje twórcę filmowego, obrazuje siłę magii kina.
Niestety „Oz Wielki i
Potężny” pełen jest błędów. Oprócz mocnego głównego
bohatera nie potrafi zaoferować żadnej postaci z krwi i kości.
Postaci trzech wiedźm są przerażająco jednowymiarowe. Mimo iż
wcielają się w nie trzy dobre aktorki – Rachel Weisz, Mila Kunis
i Michelle Williams – to żadna nie potrafi zaoferować czegoś
więcej niż atrakcyjny wygląd. Raimi wydaje się także nie mieć
pomysłu na krainę Oz. Jest zaskakująco prosta i nawet zachwycające
krajobrazy przepełnione CGI nie mogą zrekompensować jej braku
charakteru i planu.
Jednak największą
bolączką „Oza Wielkiego i Potężnego” są tragiczne
rozwiązania w drugiej części filmu. Dziecinne żarty,
nieumiejętność prowadzenia wątków i odpowiedniego rozłożenia
akcentów sprawia, że rozwój akcji niewiele nas obchodzi. Twórcy
stosują liczne uproszczenia, uciekając coraz bardziej w świat kina
dla dzieci. Taki kurs kastruje film i jest zupełnie niezrozumiały.
„Oz Wielki i Potężny”
miał potencjał na kino nietuzinkowe. Niestety szereg niedopatrzeń
sprawił, że film Raimiego jest bardzo nierówny, niestety
prezentując największe walory na początku, z czasem odkrywając
kolejne wady. Na pocieszenie James Franco w pełnokrwistej,
sympatycznej roli.
- Alek Kowalski