sobota, 9 marca 2013

Wróg numer jeden

 O wojnie z kobiecego punktu widzenia.
Kathryn Bigelow zdecydowanie nie jest typową kobietą. Podjęła się bowiem nie tylko zawodu raczej męskiego, jak reżyseria, ale także porusza mało „dziewczęce” tematy. Niecałe trzy lata po niespodziewanym sukcesie filmu „The Hurt Locker”, który wzbudził zachwyt krytyki i przyniósł reżyserce wszelkie możliwe wyróżnienia (w tym pierwszego w historii Oscara dla reżyserki), Bigelow znów porywa nas w scenerię wojny i walki z terroryzmem. Robi to w swój subtelny (kobiecy?) sposób, balansując między kinem fabularnym i niemal dokumentalnym.
Akcja filmu rozpoczyna się dwa lata po tragicznych wydarzeniach z 11 września 2001 roku. Białe napisy na czarnym tle informują widzów, że „Wróg numer jeden” oparty został na faktach. Już od pierwszych sekund słyszymy autentyczne, dramatyczne nagrania osób uwięzionych w zawalonych wieżach World Trade Center. Autorka bez zbędnych ceregieli informuje nas o swojej optyce i poglądzie na prezentowany temat. Zagrywki z początku filmu mają za zadanie znieczulić widza na kolejne sceny, czyli brutalne tortury. Bigelow wydaje się bez zadawania zbędnych pytań usprawiedliwiać bestialskie traktowanie więźnia. Można oskarżyć ją o pewną manipulację lub przyznać, że przedstawiona przez nią argumentacja sama się broni. „Wróg numer jeden” to jednak nie przede wszystkim historia o problemach etycznych amerykańskich żołnierzy, ale chronologicznie pokazana droga do pojmania tytułowego wroga – Osamy bin Ladena.
Torturom przygląda się początkująca, młoda agentka Maya (w tej roli absolutne odkrycie ostatnich dwóch lat – Jessica Chastain). Choć ani razu nie sprzeciwia się przeprowadzanym metodom, na jej twarzy widzimy brak zrozumienia dla nich. Scenarzysta nie pozwala jednak głównej bohaterce zaburzyć wykreowany przez reżyserkę pogląd, dlatego w kolejnych scenach widzimy jak Maya powoli przełamuje się i zaczyna przyjmować tortury jako zło konieczne. Cenę jaką muszą zapłacić za schwytanie najniebezpieczniejszego terrorysty na świecie. Niestety kolejne lata prób przynoszą same porażki i fałszywe ślady. Śledztwo prowadzone przez Mayę ciągle napotyka trudności, również ze strony jej współpracowników. Historia przedstawiająca mozolną pracę nad zadaniem prawie niemożliwym wydaje się śmiertelnie nudnym pomysłem, ale opowieść zbudowana jest inteligentnie i ciekawie. „Wroga numer jedne” należy oglądać z wielką uwagą, bo choć chwilowe odwrócenie głowy od ekranu grozi pogubieniem się w wątkach.
Każdy, kto śledził wydarzenia związane ze schwytaniem Osamy bin Ladena (a prawdopodobnie nie uciekły one nikomu) doskonale wie, że w filmie będzie musiał nastąpić przełom pozwalający głównej bohaterce wytropić terrorystę. Dlatego nie będzie żadnym spoilerem jeżeli zdradzę, że tylko dzięki wierze, uporczywości i nieustępliwości agentki słynna akcja, jaką przeprowadził oddział SEALS na kryjówkę bin Ladena, była możliwa.
Główna postać to zdecydowanie jeden z najmocniejszych akcentów filmu. Maya w ogóle nie jest klasyczną agentką w mundurze, daleko jej do słynnej Demi Moore z „G.I. Jane”. Maya to delikatna, szczupła, z jasną karnacją i miłym, cichym głosem kobieta. Kreacja wydaje się do bólu prosta i bezproblemowa, jednak Chastain ani razu nie daje nam całkowitego wrażenia rozgryzienia jej bohaterki. Sama aktorka odstawia jeden z najlepszych koncertów swojego talentu. Gra subtelnie, bardzo „normalnie” nie pozwalając sobie na szarżowanie emocjami (choć doceniam starania Jennifer Laurence w „Poradniku pozytywnego myślenie” to nie umiem zrozumieć, jak Akademia mogła przyznać statuetkę jej a nie rudowłosej gwieździe „Wroga numer jeden”). Nie tylko wpływa to na urealnienie głównej bohaterki, ale pozostawia ją w aurze tajemniczości. Trudno nam zinterpretować którekolwiek z jej zachowań. Do końca nie poznamy też odpowiedzi dlaczego to właśnie Maya złamała zagadkę kryjówki bin Ladena i co spowodowało, że ta pozornie niewinna i filigranowa istotka jako jedyna w obliczu walki okazała się być tą, która „nosi spodnie”.
Nowy, pozornie „męski” film Katherin Bigelow, okazuje się czymś więcej niż sensacyjną historią o ściganiu i pojmaniu najgroźniejszego wroga Ameryki. W mojej interpretacji przestawia obraz wojny prezentowany przez reżyserkę w „The Hurt Locker”, w główny wir wydarzeń wrzucając tak bardzo nie pasującą tu bohaterkę. Taka oto słaba, mała dziewczyna musi walczyć o swoje przekonania w wyjątkowo męskim świecie. Wojna jest tu ujęta w kategorii pojęcia i poglądu na życie, zostawiając otwarte pytanie o jej ciąg dalszy. Bo czy załatwienie wroga numer jeden załatwia wszystko? 

- Łukasz Kowalski

1 komentarz:

  1. Spodziewalem sie znacznie lepszego filmu idzie ogladnac moze zabardzo sie napalilem ze bedzie dobry hit koncowka totalna poracha nic nie widac jak go ustrzelili ciemno i wogole mnie osobiscie troche zawiodl

    OdpowiedzUsuń