O wojnie z
kobiecego punktu widzenia.
Kathryn Bigelow
zdecydowanie nie jest typową kobietą. Podjęła się bowiem nie
tylko zawodu raczej męskiego, jak reżyseria, ale także porusza
mało „dziewczęce” tematy. Niecałe trzy lata po niespodziewanym
sukcesie filmu „The Hurt Locker”, który wzbudził zachwyt
krytyki i przyniósł reżyserce wszelkie możliwe wyróżnienia (w
tym pierwszego w historii Oscara dla reżyserki), Bigelow znów
porywa nas w scenerię wojny i walki z terroryzmem. Robi to w swój
subtelny (kobiecy?) sposób, balansując między kinem fabularnym i
niemal dokumentalnym.
Akcja filmu rozpoczyna
się dwa lata po tragicznych wydarzeniach z 11 września 2001 roku.
Białe napisy na czarnym tle informują widzów, że „Wróg numer
jeden” oparty został na faktach. Już od pierwszych sekund
słyszymy autentyczne, dramatyczne nagrania osób uwięzionych w
zawalonych wieżach World Trade Center. Autorka bez zbędnych
ceregieli informuje nas o swojej optyce i poglądzie na prezentowany
temat. Zagrywki z początku filmu mają za zadanie znieczulić widza
na kolejne sceny, czyli brutalne tortury. Bigelow wydaje się bez
zadawania zbędnych pytań usprawiedliwiać bestialskie traktowanie
więźnia. Można oskarżyć ją o pewną manipulację lub przyznać,
że przedstawiona przez nią argumentacja sama się broni. „Wróg
numer jeden” to jednak nie przede wszystkim historia o problemach
etycznych amerykańskich żołnierzy, ale chronologicznie pokazana
droga do pojmania tytułowego wroga – Osamy bin Ladena.
Torturom przygląda się
początkująca, młoda agentka Maya (w tej roli absolutne odkrycie
ostatnich dwóch lat – Jessica Chastain). Choć ani razu nie
sprzeciwia się przeprowadzanym metodom, na jej twarzy widzimy brak
zrozumienia dla nich. Scenarzysta nie pozwala jednak głównej
bohaterce zaburzyć wykreowany przez reżyserkę pogląd, dlatego w
kolejnych scenach widzimy jak Maya powoli przełamuje się i zaczyna
przyjmować tortury jako zło konieczne. Cenę jaką muszą zapłacić
za schwytanie najniebezpieczniejszego terrorysty na świecie.
Niestety kolejne lata prób przynoszą same porażki i fałszywe
ślady. Śledztwo prowadzone przez Mayę ciągle napotyka trudności,
również ze strony jej współpracowników. Historia przedstawiająca
mozolną pracę nad zadaniem prawie niemożliwym wydaje się
śmiertelnie nudnym pomysłem, ale opowieść zbudowana jest
inteligentnie i ciekawie. „Wroga numer jedne” należy oglądać z
wielką uwagą, bo choć chwilowe odwrócenie głowy od ekranu grozi
pogubieniem się w wątkach.
Każdy, kto śledził
wydarzenia związane ze schwytaniem Osamy bin Ladena (a
prawdopodobnie nie uciekły one nikomu) doskonale wie, że w filmie
będzie musiał nastąpić przełom pozwalający głównej bohaterce
wytropić terrorystę. Dlatego nie będzie żadnym spoilerem jeżeli
zdradzę, że tylko dzięki wierze, uporczywości i nieustępliwości
agentki słynna akcja, jaką przeprowadził oddział SEALS na kryjówkę
bin Ladena, była możliwa.
Główna postać to
zdecydowanie jeden z najmocniejszych akcentów filmu. Maya w ogóle
nie jest klasyczną agentką w mundurze, daleko jej do słynnej Demi
Moore z „G.I. Jane”. Maya to delikatna, szczupła, z jasną
karnacją i miłym, cichym głosem kobieta. Kreacja wydaje się do
bólu prosta i bezproblemowa, jednak Chastain ani razu nie daje nam
całkowitego wrażenia rozgryzienia jej bohaterki. Sama aktorka
odstawia jeden z najlepszych koncertów swojego talentu. Gra
subtelnie, bardzo „normalnie” nie pozwalając sobie na
szarżowanie emocjami (choć doceniam starania Jennifer Laurence w
„Poradniku pozytywnego myślenie” to nie umiem zrozumieć, jak
Akademia mogła przyznać statuetkę jej a nie rudowłosej gwieździe
„Wroga numer jeden”). Nie tylko wpływa to na urealnienie głównej
bohaterki, ale pozostawia ją w aurze tajemniczości. Trudno nam
zinterpretować którekolwiek z jej zachowań. Do końca nie poznamy
też odpowiedzi dlaczego to właśnie Maya złamała zagadkę
kryjówki bin Ladena i co spowodowało, że ta pozornie niewinna i
filigranowa istotka jako jedyna w obliczu walki okazała się być
tą, która „nosi spodnie”.
Nowy, pozornie „męski”
film Katherin Bigelow, okazuje się czymś więcej niż sensacyjną
historią o ściganiu i pojmaniu najgroźniejszego wroga Ameryki. W
mojej interpretacji przestawia obraz wojny prezentowany przez
reżyserkę w „The Hurt Locker”, w główny wir wydarzeń
wrzucając tak bardzo nie pasującą tu bohaterkę. Taka oto słaba,
mała dziewczyna musi walczyć o swoje przekonania w wyjątkowo
męskim świecie. Wojna jest tu ujęta w kategorii pojęcia i poglądu
na życie, zostawiając otwarte pytanie o jej ciąg dalszy. Bo czy
załatwienie wroga numer jeden załatwia wszystko?
- Łukasz Kowalski
Spodziewalem sie znacznie lepszego filmu idzie ogladnac moze zabardzo sie napalilem ze bedzie dobry hit koncowka totalna poracha nic nie widac jak go ustrzelili ciemno i wogole mnie osobiscie troche zawiodl
OdpowiedzUsuń