piątek, 21 czerwca 2013

Człowiek ze stali

Pięknie opakowane nic

Superman stanowi tajemnicę, nieodgadnioną przez hollywoodzkich filmowców. Jeszcze nikt nie potrafił znaleźć odpowiedniej konwencji, formy dla tego bodajże najbardziej znanego komiksowego herosa na całym świecie. Kolejne adaptacje przygód Człowieka ze Stali kończą się jakościową, choć przy tym nie finansową, klapą. Nawet niegdyś uważane za niezłe – adaptacje w reżyserii Donnera z Christopherem Reeve'em w roli głównej – nie przetrwały próby czasu i obecnie sprawiają wrażenie kiczowatych. Wytwórnia Warner Bros., posiadająca prawa do adaptacji komiksu, poszukiwała człowieka, który znajdzie klucz do postaci Supermana. Po nieudanym romansie z Bryanem Singerem („Superman: Powrót” z 2006 roku) zdecydowała się zaufać Zackowi Snyderowi, twórcy świetnych, świeżych adaptacji komiksów - „300” i „Watchmen”.
„Człowiek ze Stali” próbuje opowiedzieć na nowo historię herosa w niebieskich rajtuzach. Od samego początku kluczowym dla fabuły okazuje się Krypton - zwykle stanowiący w filmach o Supermanie rolę epizodyczną. Planeta ta stoi przed obliczem zagłady. Nadmierne eksploatowanie złóż naturalnych doprowadziło ją do ruiny, a mieszkańców skazuje na pewną śmierć. W tej apokaliptycznej chwili rodzice nowo narodzonego Kel-Ala – Jor-Al (Russell Crowe) i Lara (Ayelet Zurer) postanawiają ratować swego syna i wysyłają go na Ziemię. Tam niemowlę zostaje znalezione przez małżeństwo Jonathana (Kevin Costner) i Marthę (Diane Lane) Kentów. Przyjmuje imię Clark i ukrywa się pośród ludzi.
Reżyser, świadom zmian, jakim uległy adaptacje komiksów w ostatnich latach, wprowadza sporo zmian. Bojąc się śmieszności, zmienia liczne stylistyczne detale – z kostiumem na czele – i niektóre losy bohaterów. Wyraźnie widoczny jest wpływ adaptacji przygód Człowieka Nietoperza autorstwa Christophera Nolana. Świat przedstawiony ma być realny, fabuła uprawdopodobniona, a kluczem do opowieści mają być postaci. Niestety to, co w przypadku Batmana okazało się ratunkiem, w przypadku Człowieka ze Stali nie do końca się sprawdza. Niestety fabularny fundament opowieści zdaje się zbyt absurdalny, zbyt wymyślny, żeby mógł współgrać na ekranie z forsowanym realizmem. Momentami sceny akcji, eksponujące zdolności Kenta, zamiast budować dramaturgię, budzą niezamierzony śmiech.
„Człowiek ze Stali” ma mnóstwo wad. Największą, najbardziej podstawową jest mierny scenariusz. David S. Goyer po raz kolejny zawodzi na tym stanowisku. Fabułę, pomimo aż 143 minut trwania seansu, można łatwo streścić w kilku, bądź kilkunastu zdaniach, nie tracąc przy tym żadnego istotnego aspektu. Rozczarowują również postaci. Wszystkie można opisać jedną cechą. Lois Lane to niepokorna dziennikarka, Ojciec Clarka to uczciwy amerykański rolnik, Mama Clarka to uczciwa żona amerykańskiego rolnika, Generał Zod to zły generał, Jor-El to (w przełożeniu z warunków kryptońskich na ziemskie) ekologiczny naukowiec, a Superman to skromny niesamowicie uzdolniony samotnik (który czytał Platona za młodu – kto to wymyślił?!). Nic nie wnosi gwiazdorska obsada. Aktorzy nie tyle grają, co wypowiadają swoje kwestie, nie dodając swym postaciom niczego od siebie.
Co gorsza, kolejne dialogi i sceny coraz bardziej nabijają wielki balon patosu. Snydera nie stać ani przez moment na nutkę ironii, która mogłaby momentami spuścić nieco powietrza i dodać opowieści lekkości.
Mizerną fabułę przytłacza prawdziwy festiwal efektów specjalnych. Ogólnoświatowa zagłada, przy której „2012” wydaje się być przestarzałym rupieciem, czy sceny z Kryptonu, których nie powstydziliby się w „Avatarze”, naprawdę mogą robić wrażenie. Jednak prawdziwą perełką okazują się sekwencje frywolnych lotów Supermana. Malownicze, pomysłowe inscenizacyjnie – prawdziwe przejawy artyzmu specjalistów od efektów specjalnych. Niestety jednowymiarowi bohaterowie nie potrafią zyskać sobie sympatii widza, więc zupełnie obojętne wydają się mu losy ich walk. Dlatego kolejne sekwencje starć zamiast wzmagać dramaturgię, pozostają wyłącznie manifestacją dużego budżetu produkcji, chociaż przez cały czas stoją na najwyższym możliwym poziomie. Oprócz efektów specjalnych, po stronie plusów należy bez wątpienia wspomnieć pracę Hansa Zimmera. Niemieckiemu kompozytorowi udało się stworzyć dzieło spełniające wszystkie wymogi dobrego soundtracku filmu akcji, klejąc charakterystyczny motyw główny, nie popadając w brak oryginalności. Dobre wrażenie pozostawiają po sobie zdjęcia Amiriego Mokriego, które w interesujący sposób wykorzystują wszelkie odcienie szarości.
Niestety Zackowi Snyderowi nie udało się powtórzyć sukcesu „300” i „Watchmen”. Jego „Człowiek ze Stali” nie proponuje niczego poza stroną wizualną, nie potrafi zaangażować, wciągnąć widza w środek akcji. Jednak najbardziej smuci fakt, że film ani przez moment nie charakteryzuje się autorskim spojrzeniem, konkretną wizją i pomysłem na Supermana. Miałem nadzieję, że najnowsze dzieło Snydera stanie do walki z „Mrocznym Rycerzem” o tytuł najlepszej adaptacji komiksu. Niestety okazało się, że powalczy o miano rozczarowania roku.

Dziękujemy za możliwość obejrzenia filmu na przedpremierowym pokazie Warner Bros. Polska

 

- Alek Kowalski

2 komentarze:

  1. Świetna i wnikliwa, chwilami ironiczna recenzja. Kolejne niepochwalne opinie o nowym Supermanie, ech, tego się można było spodziewać. Ta próba realizmu jak w Batmanie, to pewnie też przez to, że Nolan jest producentem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja też uważam, że Mroczny Rycerz to znacznie lepsza adaptacja od nowej produkcji Supermana. Akcja mnie akurat wciągnęła, lecz pewne niuanse i błędy fabularne po prostu kują w oczy.

    moja recenzja supermana

    OdpowiedzUsuń