czwartek, 7 listopada 2013

Thor: Mroczny Świat




Thor Wygrany  
Przyznam szczerze, że takiego obrotu się nie spodziewałem. Niemal, każde widowisko na jakie się w tym roku wybieram przynosi mi kolejną, coraz to większą dawkę rozczarowania. Aż tu nagle idę sobie na kontynuację średniego filmu o nordyckim herosie i dostaję… no właśnie co?
Thor jest jednym z moich ulubionych Avengersów (konkurować z nim właściwie może jedynie Iron Man). Jego historia wydaje się być najfantastyczniejszą i oczywiście najmniej prawdopodobną. Stanowi w tej grupie niezwykłych charakterów pewien powiew chłopięcych zabaw w rycerzy. Mimo tych wszystkich zalet pierwsza część, „Thor” z 2011 roku, nie była do końca udana. Za kamerą wówczas stał Kenneth Branagh, słynny specjalista od Szekspira i teatru brytyjskiego. Wydaje mi się, że nie umiał on do końca połączyć ambicji reżyserskich z prawami jakimi rządzi się film o super bohaterze. Cała jego uwaga skupiała się wyłącznie na treści merytorycznej i zarysowaniu konfliktu bohaterów, przez co niestety kulały inne wątki i strona techniczna filmu. Tych samych błędów skutecznie unika w drugiej części Alan Taylor. 

Film rozgrywa się w czasie po zdarzeniach w „Avengers”. Loki trafił do zasłużonego więzienia, a ludzkość jakoś pozbierała się po ataku na Nowy Jork. Pojawia się jednak nowy wróg, w postaci Mrocznych Elfów, o których wymarciu był przekonany nawet sam Odyn.
Chcą one zniszczyć wszystkie równoległe światy i doprowadzić do całkowitego chaosu. Nie jest to jednak jedyne zmartwienie herosa, jego ukochana, Jane Foster, zapada na dziwną chorobę, której nie można uzdrowić na Ziemi. Thor musi zabrać ją do Asgardu.
Fabuła nie wydaje się być specjalnie pogmatwana, ba w porównaniu do szekspirowskich dramatów z pierwszej części proponowana historia może uchodzić za dziecinną bajeczkę. Tak jednak nie jest. Twórcy maja dużo większe wyczucie do blockbusterów o super bohaterach. Przede wszystkim poziom żartów (zwłaszcza sytuacyjnych) podskoczył o kilka poziomów. Dawką humoru „Thor: Mroczny Świat” przebija „Iron Mana” i „Avengers”, a przecież do tej pory Thor był to najpoważniejszy ze wszystkich peleryniarzy. Twórcy też często bazują właśnie na tej cesze mitycznego herosa, budując na niej zabawne sytuacje. Mimo dużej dawki humoru twórcy nie zapominają o dramaturgii. Konflikt między braćmi iskrzy jak nigdy. Ich wspólne dyskusje nie są patetyczne, ale przepełnione prawdziwymi uczuciami, a w filmie jest jeszcze więcej dramatycznych scen (bez przesady mogę powiedzieć, że od jednej to nawet łezka w oku może się zakręcić). Dodatkowo twórcy scenariusza fundują nam prawdziwy mętlik głowy wprowadzając całą masę zaskakujących (!) zwrotów akcji. A po niedawnym seansie „Gry Endera” widzę, że z tymi zwrotami w filmach różnie bywa. W tym przypadku na szczęście są one faktycznie niespodziewane, a widz daje się oszukać przy każdej scenie. 

Widać też nowe podejście do filmu od strony technicznej. Postawiono na realizm i na jak najmniejsze użycie efektów specjalnych. Wielkie wrażenie stwarza piękna scenografia, która niemal w stu procentach została zbudowana realnymi materiałami. To wszystko widać, przywiązanie do niemal każdego detalu robi swoje i hipnotyzuje widza. Podobnie jest zresztą ze wspaniałymi kostiumami Wendy Partridge. Chociaż w przeciwieństwie do „Thora” uboższe jest wykorzystanie 3D. Dlatego jak nie musicie to odradzam wam seans 3D, bo nie ma sensu wydawać dodatkowych 6 złotych na coś co w filmie nic nie zmienia (broni się tylko jedna scena z lecącym młotem).
Słodząc dalej opowiem co nie co o aktorstwie, które jak za dotykiem magicznej różdżki zmieniło się o 180 stopni. Grający główną rolę Chris Hemsworth przestał tylko wyglądać na ekranie, zaczął grać. Pomagają mu w tym na pewno cechy komiczne jego bohatera. Znakomite są też jego wspólne sceny z filmowym bratem. Nigdy nie byłem specjalnym fanem Lokiego, ale przyznaję, że odkryłem w nim ten mrok, który tak wszystkich zauroczył. Bardzo przyjemni patrzy się też na dawno nie widzianą na ekranie Natalie Portman. Po dosyć drętwym związku Jane i Thora w pierwszej części tu wybucha prawdziwy ogień uczuć. Scenarzyści postanowili też rozbudować rolę Rene Russo w dramatycznej roli matki Thora i Lokiego. Jej wątek dodaje sporo filmowej fabule, ale więcej nie będę zdradzał. 



„Thor: Mroczny Świat” to najlepszy blokbaster tego roku, to w moim mniemaniu też najlepszy film jaki wyszedł spod skrzydeł Marvela. Twórcy najnowszej produkcji Disneya wyciągają z każdego filmu z serii o Avengersach to co najlepsze tworząc film prawie idealny (oczywiście w swojej kategorii). Wyczuć można też pewne inspiracje serią „Gwiezdnych Wojen”, która sprawdza się w tej formule fantastycznie. Gorąco i szczerze polecam!
  
- Łukasz Kowalski


2 komentarze:

  1. Trochę nudzą mnie już filmy o superbohaterach, bo w sumie siłą rzeczy wszystkie opierają się na bardzo podobnym schemacie. Ciekawe, czy Thor mnie zaskoczy. Jeśli kiedyś będę ten film oglądać, to podświadomie pamiętając o Twojej pozytywnej opinii, pewnie sama ocenię go na plus :)

    Pozdrawiam
    Ania z tripleAworks.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Thor: Mroczny świat cały film tylko tutaj;
    twojekinotv.blogspot.com/2013/11/thor-mroczny-swiat.html

    OdpowiedzUsuń