środa, 18 lipca 2012

Roman Barbarzyńca 3D





Wulgarna animacja cytuje ekranizację Tolkiena
U zarania dziejów dzielny wojownik Kron pokonał złego boga, a krew bohatera rozlała się po pobliskich ziemiach. Z niej narodził się dzielny ród barbarzyńców - zwykle mało rozgarniętych kulturystów, ćwiczących się wyłącznie w jednym celu – walki. Roman (Maciej Stuhr) zupełnie nie pasuje do swoich pobratymców. Jest drobny, inteligentny, dość tchórzliwy. Pewnej nocy ród barbarzyńców zostaje zaatakowany i pojmany przez potężnego księcia Zamordora (Andrzej Blumenfeld), który potrzebuje krwi wojowników do wykonania rytuału. Szczęśliwie Romanowi udaje się wymknąć . Jednak potomek Krona wie, że musi uwolnić swoich rodaków, dlatego wyrusza w wyprawę ratunkową. W przygodzie znajdzie towarzyszy – Wrzaskiera (Czesław Mozil), barda, który nie potrafi śpiewać i Lamerasa (Jacek Braciak), elfa-przewodnika, który nie umie odnaleźć drogi. Po drodze pozna również piękną wojowniczkę Ksenię (Anna Mucha), spotka plemię niewyżytych seksualnie amazonek i obleśnego czarownika.
Opowieść oczywiście zmierza ku prostemu przesłaniu, znanemu nam choćby z „Herkulesa”, że miarą człowieka nie jest jego biceps, lecz serce i charakter. Ostateczna konkluzja wydaje się zupełnie naiwna i nietrafiona w zderzeniu z dość dużą dawką seksualności i brutalności.
Głównie film prezentuje humor na tyle prymitywny, że o śmiech pokusiłby się co najwyżej dziewięciolatek, lecz chwilami otrzymujemy bardziej wyrafinowane (czy po prostu bardziej znośne) żarty sytuacyjne, a w połączeniu z sympatycznymi bohaterami, pomimo na ogół przewidywalnej fabuły, seans staje się dość przyjemny. Gratką dla spostrzegawczych widzów będzie znajdywanie niezliczonych cytatów i nawiązań. Oczywiście „perełki” - nazwy Zamordor oraz Wscheściemie, czy bardziej wymyślne nawiązanie do „Seksmisji”, to owoc polskiej wersji językowej, lecz stylistyczne wzorowanie na „300” Snydera, czy „Władcy Pierścieni” Jacksona to już nie lada radość dla widza.
Oczywiście jak niemal wszystko we współczesnym kinie, tak i „Romana” przyjdzie nam oglądać w 3D. Przez cały film okulary niepotrzebnie uwierają w nos, a specjalnej potrzeby trójwymiaru nie widać. Na szczęście sama animacja, dosyć skromna w porównaniu z produkcjami bogatych wytwórni z USA jest bardzo przyjemna w swej prostocie, a momentami potrafi stać się i nieco bardziej malownicza.
Niełatwo ocenić dla kogo właściwie jest „Roman Barbarzyńca”. To dość przyjemna opowiastka, ale niewychowawcze byłoby oglądanie jej wraz z dziećmi. Grupa odbiorcza filmu znajduje się gdzieś pomiędzy pokoleniem „American Pie”, a uczniami późnej podstawówki. Jednak mimo, że nie uważam się za przedstawiciela żadnej z tych grup, to seansu nie żałuję, a co więcej, nie byłoby dla mnie udręką oglądanie tego filmu po raz kolejny. Jako odskocznia od dość spójnych stylistycznie i myślowo amerykańskich filmów animowanych, duński „Roman Barbarzyńca” może się okazać niezłym wyborem.


- Alek Kowalski

1 komentarz: